poniedziałek, 27 czerwca 2016

Rozdział 7. Rozmowa

Witam,
w końcu o ludzkiej godzinie, a nie w nocy. XD Zobaczymy jak długo to potrwa... ^^"
Miłego czytania. :)

~*~

    Yoh wrócił do domu w świetnym humorze. Hao żył i chociaż nie chciał z nim rozmawiać, to Asakura i tak bardzo się cieszył. Ognisty szaman mógł być nieugięty, ale w końcu nawet on odrobinę zmięknie. Yoh wiedział, że piroman może nie przyjść na Straszne Wzgórze przez wiele dni, jednak nie przejmował się tym. Najważniejsze było to, że Hao jakimś cudem przeżył.
    Gdy wszedł do salonu, w którym siedzieli jego przyjaciele, wszyscy przyjrzeli mu się uważnie. Stwierdzili, że to na pewno Yoh. Miał te same ubrania, co ich najlepszy przyjaciel, ale nie pasował im ten uśmieszek na buźce Asakury. Całkowicie nie przypominał tego Yoh, którego spotkali w dzień przyjazdu. Tamten był smutny, a uśmiech wymuszał, aby nie zrobić innym przykrości. Był raczej milczący i cały czas znikał, żeby pobiegać. Taki obraz młodego Asakury nie był przyjemny. A tu nagle wraca Yoh z treningu i do tego uśmiechnięty od ucha do ucha. Dla wszystkich było to miłe zaskoczenie.
    - Cześć wszystkim, co na obiad? - zapytał wesoło Asakura.
    - Ryu właśnie siedzi w kuchni i nikogo nie chce wpuścić - poskarżył się Horo. Burczało mu w brzuchu od godziny i nie mógł nawet zrobić sobie kanapki, aby chociaż na chwilę uciszyć swój żołądek.
    - Yhym... - przytaknął Yoh i usiadł z resztą w salonie. - Spodziewam się czegoś pysznego.
    Szamani kontynuowali czynności, które wykonywali przed przyjściem Asakury. Jun i Pirika zawzięcie o czymś plotkowały, Chocolove nieudolnie starał się rozśmieszyć przyjaciół, ale za każdym razem Ren interweniował za pomocą swojego guan dao. Horo opowiadał Mancie, jak bardzo jest głodny i blondynek powoli miał dość narzekania szamana z północy. Faust i Eliza spoglądali sobie głęboko w oczy, a Anna - jak zwykle - była zajęta krytykowaniem jednego z mężczyzn w telenoweli, którą oglądała. Ze wszystkich tylko Yoh rozmyślał o czymś ważnym. Zastanawiał się jak przyjaciele przyjmą powrót Hao. Co do jednego miał pewność - nie wszyscy będą przyjaźnie nastawieni do jego brata bliźniaka.
    - Obiad! - zawołał z kuchni Ryu.
    Horokeu, któremu najbardziej doskwierał głód, zerwał się z miejsca i pobiegł z wesołym okrzykiem do kuchni. Ren spojrzał na niego z politowaniem, ale nic nie powiedział. Po co miał zużywać energię, skoro Usui i tak go nie posłucha?
    - Dzisiejszy obiad składa się z potraw włoskich, japońskich i chińskich - powiedział Ryu, dumnie przyglądając się daniom na stole. - Po obiedzie deser.
    Zapach roznoszący się po domu był wspaniały.
    - Brawo Ryu - pochwaliła Anna. - A teraz sprawdźmy, jak smakuje.
    Kyoyama na początek spróbowała kuchni włoskiej, stwierdzają, że smakuje wyśmienicie. Zresztą jak każde danie, które przygotował Ryu. Cała wesoła gromadka zabrała się od razu za pałaszowanie. Chocolove, nieświadomy smaku, spróbował wasabi. Już po jednym, malutkim kęsie odskoczył jak poparzony i zaczął pić wodę prosto z kranu. Ren skomentował to słowem „idiota” i wrócił do jedzenia kurczaka gongbao.
    Po obiedzie, Ryu postawił przed każdym deser w postaci pucharu z lodami. Anna uważała, że to mało zdrowe, ale nie powiedziała nic i sama zabrała się za jedzenie. Szkoda byłoby, gdyby wysiłek Ryu poszedł na marne.

    Ayame siedziała z Nichromem przy ognisku. Czekali na powrót Hao i wieści, które miał ze sobą przynieść. Minęło kilka ładnych godzin, a po ognistym szamanie nie było śladu. Szarooka coraz bardziej się nudziło, gdyż Indianin nie należał do wygadanych osób i nawet jeśli o coś go pytała, to odpowiadał lakonicznie, nie zwracając na nią szczególnej uwagi. Żałowała, że Tsume także nie było na polanie. Zapewne gdzieś biegał po lesie.
    Ayame spojrzała na ścieżkę i dostrzegła idącego nią Hao. Od razu ucieszyła się, mając nadzieję, że Asakura powie jej w końcu, kiedy wybiorą się do Włoch. Chciała jak najszybciej dowiedzieć się czegoś, dzięki czemu poznałaby historię swojej rodziny. Nie miała ognistemu szamanowi za złe, że nie znał całej historii, ale zrobił coś, czego nie umiała jej rodzina. Powiedział prawdę i pomógł jej.
    - Wiesz coś nowego? - zapytała Ashigaka, patrząc z nadzieją na Hao.
    - Nie do końca - odpowiedział. - Chciałem pojechać już jutro do Włoch, ale muszę odłożyć to na inny termin.
    - Dlaczego?
    - Sprawy rodzinne - odparł wymijająco. - I czekam na wieści od Koshi`ego i Kamashiro.
    - Spotkałeś Yoh? Czyżby mała zmiana w stosunku do braciszka? - Ayame spojrzała na Asakurę z wrednym uśmieszkiem, mówiącym: „Wiedziałam, że Yoh nie jest ci obojętny.”
    - Zwariowałaś - podsumował Hao. - Jestem cały czas taki sam i nie wiem, o co ci chodzi.
    - I tak wiem swoje - mruknęła. - Pogodzisz się z nim.
    - Jesteś bardzo odważna. I bezczelna - powiedział piroman z niebezpiecznym błyskiem w oku.
    Czasami Ayame była nie do zniesienia i igrała z ogniem. Dosłownie. A mimo to nie potrafił jej zrobić krzywdy, co było dla niego niezrozumiałe. Była ważna dla losów świata, ale nie był pewny, jaką dokładnie miała odegrać rolę, gdyż jej przyszłość była mglista i cały czas się zmieniała.
    - Nie powinienem w ogóle ci pomagać - dodał głosem wyprutym z emocji, a Ayame przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Hao zawsze był oschły, ale nie aż tak. Chyba tym razem przesadziła.
    Władca Ognia spojrzał na nią z wyższością. Wyciągnął z kieszeni niewielki pożółkły notes.
    - Następnym razem zachowaj komentarze o Yoh dla siebie. - Podał dziewczynie notes. - Znalazłem to dzisiaj. Należał do twojego dziadka. Weź, chociaż nie zasłużyłaś.
    - Wygląda na pamiętnik... Arigatou - powiedziała cicho, żałując swoich poprzednich słów. Było już za późno i nie mogła tego cofnąć. Hao był, jaki był, ale nigdy nie odmówił jej, gdy o coś go poprosiła. Nawet jak był na nią zły.

    Yoh trenował codziennie, rozmawiał z przyjaciółmi, pokazując im, że nic mu nie jest i nie muszą się o niego martwić. Wszystko wracało do normy, ale dalej nie powiedział reszcie o powrocie Hao. Nie chciał ich martwić, a tym bardziej nie chciał, żeby próbowali go szukać. Mogło się to źle skończyć dla obu stron.
    Co wieczór chodził na Straszne Wzgórze, ale Hao się nie zjawił ani razu. Nie tracił nadziei i układał w głowie plan, w jaki sposób mógłby spróbować nawiązać chociaż neutralne relacje z ognistym szamanem. Niestety czuł, że nie wszystko pójdzie po jego myśli. Hao był trudny i zamknięty w sobie.
    Anna widziała, że coś się wydarzyło, ale nie próbowała naciskać na Yoh. Był inny, wesoły, jak dawniej, chociaż dalej małomówny. Cały czas chodził z głową w chmurach, nie słuchając tego, co mówią do niego przyjaciele. Wszystko układało się lepiej, ale Kyouyama dalej martwiła się o narzeczonego.
    - Yoh, powiesz mi, co się stało? - zapytała Itako któregoś wieczoru, gdy brunet siedział na werandzie.
    - Nic takiego - odpowiedział wymijająco.
    Anna nie dała się zwieść, za dobrze znała Yoh i wiedziała, kiedy coś przed nią ukrywał. Nie musiała czytać mu w myślach, żeby odkryć prawdę. Wszystko widziała w oczach chłopaka, gdyż kiepsko umiał ukryć swoje uczucia.
    - Naprawdę, nic się nie stało.
    - Przecież widzę - powiedziała, nie dając się tak po prostu spławić. - Możesz mi powiedzieć.
    Yoh westchnął. Przed Kyouyamą nie mógł nic ukryć, nawet jakby chciał. A może nie chciał? Może po prostu czuł się przytłoczony i potrzebował pomocy, ale nie umiał o nią poprosić, bo nie chciał jej martwić? Każda wymówka była dobra, jednak wiedział, że nie da rady dłużej ukrywać prawdy. Nie przed nią.
    - Hao - powiedział w końcu. - Widziałem go. Był cały i zdrowy.
    Anna spodziewała się wszystkiego, ale nie tego. To znaczy, przypuszczała, że Hao mógł przeżyć, był niezwykle silny, jednak nie mogła uwierzyć w słowa narzeczonego. To oznaczało tylko jedno - ponieśli porażkę. Chociaż... Yoh nie wyglądał na przygnębionego z tego powodu. Musiało chodzić o coś jeszcze innego.
    - Nie chcę z nim już walczyć - odpowiedział na myśli blondynki. - Przy okazji nie wiem, co powinienem dalej zrobić.
    Kyouyama nic nie powiedziała. Przytuliła się do Yoh, a on objął ją ramieniem. Na początku był zaskoczony reakcją dziewczyny, ale był jej wdzięczny za ten gest. Nie musiała nic mówić, wystarczyło, że była przy nim.

    Kilka dni po spotkaniu z Yoh Hao teleportował się na Straszne Wzgórze. Sporo myślał nad propozycją brata i doszedł do wniosku, że muszą sobie wszystko wyjaśnić. Długowłosy dość długo spoglądał na cmentarz, który rozciągał się na dole. Słońce przyjemnie grzało, a lekki wiaterek schładzał rozgrzaną skórę od promieni słonecznych. Takie połączenie bardzo podobało się Asakurze.
    Zostało jeszcze kilka godzin do zachodu słońca. Wiedział, że Yoh dotrzymał słowa i przychodził tu codziennie. Zastanawiał się, o czym brat chciał z nim porozmawiać. On nie miał mu nic do powiedzenia. Chyba. Sam już nie był tego pewny.
    Położył się w cieniu drzewa. Mógł jeszcze spokojnie przemyśleć wszystko i ewentualnie się wycofać.

    - Hao - usłyszał głos Yoh. - Przyszedłeś.
    - Tak. Usiądź - powiedział i wskazał na miejsce obok. - Musimy wszystko sobie wyjaśnić.
    - No dobrze - młodszy bliźniak zajął miejsce obok brata. - Na początek powinienem cię przeprosić za tę sytuację w Sanktuarium. Nie chciałem, żeby tak wyszło, ale nie dałeś mi wyboru.
    - Nie musisz mnie za nic przepraszać - odpowiedział obojętnie.
    - Miałeś marzenie, swoją drogą chore marzenie, ale...
    - Na początku byłem wściekły - przerwał mu Hao - ale nie mam ci tego za złe. Teraz mam ważniejsze sprawy na głowie.
    - Rozumiem, ale nawet nie próbowałem cię zrozumieć. Każdy ma swoje powody, a ja nikogo nigdy nie skreśliłem. No... poza tobą.
    - Może tak będzie lepiej. Likwiduję wszystkich, którzy staną mi na drodze. Ty tego nie zrozumiesz.
    - Mówisz tak, jakbyś wcale się nie zmienił.
    - Bo się nie zmieniłem. Zawsze będę Asakurą Hao, najsilniejszym szamanem na świecie. Nie wiedzę powodu do tego, żeby się zmieniać - powiedział długowłosy oschle. - Zresztą musi być jakaś czarna owca w rodzinie - zażartował. - Tak czy inaczej, w oczach rodziny zawsze będę tym złym. Najlepiej byłoby jakbyś też zostawił mnie w spokoju.
    - Nie chcę, Hao - powiedział pewnie Yoh. - A przynajmniej dopóki nie dasz sobie pomóc.
    - Zrozum, że ja nie chcę pomocy.
    Po słowach Hao nastała cisza, przerywana tylko lekkim szumem liści drzewa, które rosło na Strasznym Wzgórzu.
    Długowłosy Asakura wstał, stwierdzając, że nie ma już po co dłużej siedzieć.
    - Yoh - zaczął. - Wiesz, że żyję i teraz możesz wrócić do swojego życia.
    - Hao, ale ja... - Yoh wstał gwałtownie.
    - Nie - przerwał bratu - posłuchaj mnie uważnie, bo powiem to tylko raz. Ty masz swoje życie, a ja swoje. Twoi znajomi będą chcieli mnie zabić, a moi poplecznicy ciebie - powiedział Hao. - Ty widzisz we wszystkich dobro i nawet we mnie, ale nie rozumiesz, że ja nie chcę twojej pomocy. Mam swoje plany. Nie zmienię się, Yoh.
    Yoh stał jak wryty, nie mogąc się otrząsnąć z szoku po słowach bliźniaka. Nie mógł wydusić z siebie żadnej odpowiedzi, czuł się bezsilny. Ognisty szaman był zdecydowany i uparty, a on nie mógł nic z tym zrobić. Tak bardzo wierzył, że uda mu się przekonać Hao, jednak nie wziął pod uwagę wielu rzeczy. Piroman zawsze radził sobie sam, nie potrzebował nikogo. Nie potrzebował go, ale Yoh potrzebował jego, a Hao nawet nie wiedział jak bardzo. Albo nie chciał wiedzieć.
    - Uwierz mi, że tak będzie lepiej - odpowiedział. - Spotkamy się dopiero w Turnieju, jak już go wznowią. I nie szukaj mnie. Wyjeżdżam.
    Po tych słowach Hao teleportował się, zostawiając Yoh samego. Krótkowłosy Asakura usiadł zrezygnowany pod drzewem.
    - Yoh-dono.
    Amidamaru pojawił się obok swojego szamana, patrząc na niego z troską. Po raz kolejny od przerwania Turnieju widział Yoh w takim stanie i nic nie mógł zrobić. Czuł się bezsilny, nie wiedział, co powinien powiedzieć.
    - To nic, Amidamaru - powiedział Yoh, uśmiechając się delikatnie. - Hao taki jest. Niestety.
    - To nie twoja wina.
    - Wiem, ale czuję, że znowu zawiodłem. - Spojrzał w niebo. - Zwiodłem samego siebie.
    Samuraj nic więcej nie powiedział. Postanowił dotrzymać Yoh towarzystwa, tylko tak mógł mu pomóc.
    Krótkowłosy Asakura zaczął wszystko analizować. Zrozumiał, że Hao nic od niego nie chce, ale nie mógł od tak pozwolić odejść bratu. W jego głowie zaczął się układać plan działania. Potrzebował tylko pomocy przyjaciół. Wierzył, że pomimo ich niechęci do Hao, pomogą mu.
    - Znam ten uśmiech, Yoh-dono - powiedział samuraj. - Zamierzasz rozniecić iskierkę dobra w Hao, mam rację?
    - Mam plan - odpowiedział właściciel mandarynkowych słuchawek. - Mam nadzieję, że Lyserg już przyjechał.
    - Lyserg? - zdziwił się Amidamaru. - Chyba nie sądzisz, że...
    - Spokojnie, mam plan. - Uśmiechnął się tak jak tylko on potrafił. - Zaufaj mi.

    Gdy Hao wrócił, na polanie czekali na niego Koshi i Kamashiro, ale nie byli sami. Razem z nimi przybyli inni jego poplecznicy. Brakowało tylko Hanagumi i Opacho. Asakura postanowił, że spotka się z nimi dopiero w Europie. Nie widział sensu, aby ściągać je do Japonii skoro zamierzał jutro wyruszyć do Włoszech.
    - Miło, że po raz pierwszy mnie nie zawiedliście - Hao zwrócił się do braci.
    Koshi i Kamashiro uśmiechnęli się niepewnie i odeszli na bok, aby nie narazić się Asakurze. Hao przyjrzał się uczniom. Po ich twarzach i myślach, wywnioskował, iż idąc a Koshim i Kamashiro postawili wszystko na jedną kartę. Według społeczności szamańskiej był martwy.
    - Dobrze was znowu widzieć.
    - Hao-sama, zawsze będziemy iść za tobą - powiedział pewny siebie Luchist.
    - Świetnie się składa, bo jutro lecimy do Mediolanu. - Uśmiechnął się. - Odbierzemy stamtąd nasze cztery zguby.
    Wszyscy usiedli przy ognisku, z wyjątkiem Ayame, która od kilku dni przeglądała zeszyt. Zaciekawiły ją wpisy dziadka. Pamiętnik był skierowany tylko do niej i żałowała, że najbliższa jej osoba już nie żyła. Dzięki wpisom wiedziała, gdzie ma się jeszcze udać poza Włochami. Nie uśmiechało jej się podróżować po całym świecie w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania, ale co miała zrobić? Rodzinka miała ją gdzieś, a dziadek nie napisał wprost o wszystkim, w obawie przed kimś, o kim również niewiele wspomniał. Jedyne oparcie miała w Tsume, Hao i jego znajomych, których, szczerze mówiąc, nie znała, więc miała do nich ograniczone zaufanie.
    - Już niedługo wszystko się wyjaśni... - szepnęła do siebie. - Chodź, Tsume. Dołączymy do reszty.
    Wstała i poszła w stronę ogniska, Tsume zrobił to samo.

~*~

Mam mieszane uczucia. Nie wiem, czy jestem zadowolona z tego rozdziału. Znowu odbieram Yoh nadzieję na nawrócenie Hao, chociaż jak znam przebieg fabuły, to nie macie się czym martwić. Niedługo Yohś pomęczy braciszka, znaczy w granicy rozsądku. Wiecie, grill i te sprawy. xD
Hm... Kolejny rozdział w niedzielę lub poniedziałek, gdyż w sobotę wracam do Polski. Moje wakacje w Niemczech właśnie się kończą, ostatni tydzień. :/ Cóż, trzeba wrócić już, mam trochę do załatwienia w Polsce.
Czekam na Wasze opinie. :)
Do następnego! ^^

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Rozdział 6. Ucieczka

Ohayo,
znowu w terminie! Brawo ja! xD Dobra, nieważne, cieszę się jak małe dziecko. ^^"
Bez zbędnego przedłużania. :D
Miłego czytania. :)

~*~

    Księżyc w fazie pełni oświetlał wszystko wokół. Bladoniebieskie światło wpadało przez okno na twarz czarnowłosej dziewczyny, leżącej na łóżku. Otworzyła leniwie oczy i rozejrzała się po pomieszczeniu. Z roztargnieniem wywnioskowała, że już jest noc, a sama zasnęła.
    Przeciągnęła się, szturchając lekko w bok leżącego obok niej wilka. Zwierzę spojrzało na nią z wyrzutem. Nie rozumiał, dlaczego jego wilcza siostra* go obudziła. Ziewnął, po czym wstał i przeciągnął się, aby rozprostować kości i rozciągnąć mięśnie oraz ścięgna. Po chwili uświadomił sobie o ich wspólnej ucieczce.
    Ayame spojrzała przez okno. Położenie księżyca mówiło jej, że jest po północy, może koło pierwszej. Idealny czas na ucieczkę z domu pełnego kłamstw i nieszczerości. Nie myśląc za wiele, kazała Tsume zejść po schodach i wyjść na dwór. Zarzuciła niewielką torbę na ramię i weszła na parapet. Szybko i płynnie zeskoczyła na jedną z gałęzi rozłożystego dębu. Spostrzegła, że Tsume już na nią czeka, machając wesoło ogonem. Zeskoczyła na ziemię.
    Tsume patrzył z zaciekawieniem na swoją przyjaciółkę. Oczekiwał aż Ayame powie mu, dokąd ma się udać.
    - Idziemy do Hao - powiedziała i ruszyła dróżką, prowadzącą przez las.
    Tsume nie zastanawiał się długo i po chwili biegł przez zarośla leśne. Co jakiś czas przystawał i nasłuchiwał, czy Ayame nadal idzie za nim. Według wilka dziewczyna była sprytna i szybka, ale w ciemnym lesie poruszała się jak bezradne szczenię, więc musiał dbać o bezpieczeństwo czarnowłosej.

    Ayame wyszła z lasu i znalazła się na polanie. Kilka metrów dalej przy ognisku siedział długowłosy brunet w towarzystwie jakiegoś chłopaka. Nie znała go, ale wywnioskowała, iż jest to jeden z popleczników Hao.
    Podeszła bliżej.
    - Witaj, co cię sprowadza o tej godzinie? - zapytał nieco zdziwiony Hao.
    - Uciekłam z domu. Dalej nie powiedzieli mi prawdy - odparła, siadając na ziemi.
    - Rozumiem też, że nie przyjmiesz odmowy - przeniósł swoje spojrzenie na ogień - więc nie mam wyboru i muszę ci wszystko wyjaśnić.
    - W takim razie dobrze myślisz. - Uśmiechnęła się.
    - Najpierw poznaj Nichroma. - Asakura przedstawił czarnowłosej byłego członka Rady. - Nichromie, poznaj Ayeme i jej wiernego towarzysza - Tsume.
    - Miło mi - powiedziała czarnowłosa.
    Nichrom lekko skinął głową.
    - Skoro formalności mamy z głowy - powiedział Hao. - To może przejdę do sedna sprawy. Tylko jest mały problem.
    - Jaki? - zapytała szarooka.
    - Niektórych rzeczy sam nie wiem, więc będziesz musiała znaleźć inne źródło informacji niż ja lub książki z twojej rodzinnej biblioteki.
    - Rozumiem - mruknęła. Wiedziała, że to zbyt piękne, aby Hao znał całą historię od A do Z. - W każdym razie powiedz mi to, co już wiesz.
    - Zacznijmy od tego, że twój klan sięga do czasów, które miały miejsce sześć tysięcy lat temu, w epoce kamiennej dokładnie. W tym czasie Europę porastał wielki, niekończący się las, w którym zamieszkiwały klany, między innymi: wilka, kruka, pardwy, płowego jelenia, rysia, tura, konia leśnego, żmii, nietoperza, wydry, orła i jeszcze kilkanaście innych. Skupmy się na klanach wilka, płowego jelenia i kruka. Z klanu wilka pochodził pewien mag lub inaczej szaman**. Mężczyzna przyłączył się do tak zwanych Uzdrowicieli, ale po pewnym czasie zaczęto nazywać ich Pożeraczami Dusz. Mag z klanu wilka zrozumiał, że ci czarodzieje są źli i postanowił od nich odejść. Niestety, jak zostałeś Pożeraczem Dusz, to nie łatwo jest wtedy odejść. Magowi się udało i wraz z żoną, która była z klanu płowego jelenia, żył w ukryciu. Niedługo później urodził się im syn, chłopiec o imieniu Torak. Matka chłopca zmarła przy porodzie, a ojciec, aby wykarmić syna, podłożył go do wilczej jamy, w której były małe szczenięta. Torak wychował się wśród wilków i nauczył się wilczej mowy. - Hao przerwał, spojrzał znacząco na Ayame, po czym kontynuował: - Co było później? Tego sam nie wiem. Jedno jest pewne, że po śmierci ojca Torak wyruszył w jakąś ważną dla wszystkich klanów podróż i spotkał Renn, dziewczynę z klanu kruka. Po skończeniu piętnastego roku życia, Torak musiał znaleźć sobie kobietę, jak mówiły zwyczaje i prawa klanowe. Jednym słowem on i Renn dali początek twojej rodzinie.
    - Ale to przecież za mało, żebym mogła wywnioskować coś sensownego - zauważyła Ashigaka. - Nie wiesz niczego więcej? Na przykład na temat mojej zdolności rozmawiania z wilkami?
    Hao pokręcił przecząco głową.
    - I nie zaprzątaj sobie głowy tym, że mowa wilków jest u ciebie dziedziczna, bo z tego co wiem, to tylko ty rozmawiasz z wilkami - powiedział długowłosy. - Musi być jakieś inne sensowne wyjaśnienie, którego na razie nie znam.
    - W każdym razie, dziękuję. - Pocałowała Hao w policzek, po czym jakby nic się nie stało, zaczęła się grzać przy ognisku. Asakura również udał, że nic się nie stało.
    - W Europie we Włoszech widziałem starszą kobietę z tatuażami na czole - powiedział Nichrom, który wcześniej milczał. - Myślę, że to ktoś z pozostałości dawnych klanów.
    - Klan kruka...
    - Skąd wiesz? - zapytała Ayame, słysząc szept Hao.
    - Nie mówiłem ci, ale kiedy byłem w bibliotece dotknąłem jednej z książek i zobaczyłem wielki las i każdy z klanów osobno - wyjaśnił Asakura. - Teraz potrafię ich rozróżnić bez najmniejszego problemu. No prawie, gdyż niektóre rodziny wolą tatuować sobie zwierzęta klanowe, co będzie nieco trudniejsze do rozróżnienia, bo ludzie lubią sobie tatuować coś, czego znaczenia nawet nie znają.
    - To kiedy wyruszamy na poszukiwania?
    Ayame ożywiła się. Miała nadzieję, że Hao pomoże jej odkryć wszystkie tajemnice, jakie ukrywała przed nią rodzina. Teraz, gdy znała początki swojego rodu, nie mogła odpuścić i musiała dowiedzieć się więcej. Na rodzinę nie mogła liczyć, mogła zaufać tylko ognistemu szamanowi. Miała nadzieję, że jej nie zawiedzie.
    - My? - zapytał, unosząc lekko jedną braw. - Jak na razie mam sporo rzeczy do załatwienia w Tokio - odpowiedział Hao. - Wiesz gdzie jest Mattie, Kanna i Marie? - skierował pytanie do Nichroma.
    - Północne Włochy, Mediolan - odparł szatyn.
    - No tak. Stolica światowej mody. Mogłem się domyślić - mruknął i dodał po chwili: - A co z Opacho? Co jak co, ale to tylko sześciolatka.
    - Jest bezpieczna - odparł Nichrom. - Hanagumi się nią zajęły.
    Hao odetchnął z ulgą, gdy usłyszał, że Opacho nic nie jest. Fakt, źle ją potraktował w Gwiezdnym Sanktuarium, ale nie wybaczyłby sobie, gdyby teraz coś jej się stało. Nie był potworem, a przynajmniej nie dla swoich ludzi. Murzynka zawsze była wyjątkiem od wszelkich reguł.
    Ayame nie odzywała się od dłuższej chwili, jedynie przysłuchiwała się rozmowie dwóch szamanów. Nichrom zachowywał się jak zbuntowany nastolatek, ale nie do końca taki, jak reszta zwykłych nastolatków. Jego rysy twarzy były zbyt poważne jak na jego wiek, a w oczach dało się zauważyć głęboko skrywany smutek.
    Natomiast Hao wydał jej się inny, nie był tym samym szamanem, którego poznała kilka miesięcy temu. Dawniej był bardziej skryty, ukrywał uczucia pod maską obojętności, a teraz miała wrażenie, że dostrzega jak te uczucia wydostają się powoli na zewnątrz. Nie wiedziała, co się stało podczas Turnieju Szamanów, gdyż Hao niewiele jej powiedział, ale musiało to być coś ważnego, skoro coś się zmieniło wtedy.

    Yoh obudził się rano z uśmiechem na twarzy. Pierwszy raz od dawna nie miał koszmarów i czuł, że to dobry początek, jednak niektóre myśli nie dawały mu spokoju. Niepokoił go jego ostatni koszmar i chociaż wszystko wskazywało na to, że już się skończyły, to dalej zastanawiał się, czy nie ma w nim jakiegoś ukrytego sensu.
    Ubrał się i zszedł na dół na śniadanie. Gdy usiadł przy stole, Ryu postawił przed nim talerz z kanapkami, które były oczywiście z sałatą i pomidorem. Anna nie pozwoliła mu na puste kalorie i chciała, aby dalej pilnował diety.
    Gdy skończył jeść, stwierdził, że pójdzie na poranny trening. Chciał trochę poćwiczyć, więc przeprosił wszystkich i wyszedł. Jeśli na Rena zmęczenie mięśni działało kojąco i pomagało się wyładować, to może i jemu pomoże.
    Biegł przez park przy dźwiękach muzyki. Znajdował się niedaleko wyjścia, gdy nagle zobaczył swojego brata bliźniaka, idącego przez przejście dla pieszych. Przetarł oczy, aby się upewnić, że wyobraźnia nie płata mu figli. Spojrzał jeszcze raz, nerwowo mrugając. I nic. Ani śladu po Hao.
    Ale byłem pewny, że to Hao... No cóż, może za dużo o nim myślę, pomyślał z roztargnieniem.

    Ayame siedziała na dużym pniu. Myślała o tym, co usłyszała w nocy od Hao. Ten, który dał początek jej klanowi, nazywał się Torak. Torak z klanu wilka, syn maga. Niewiele o nim wiedziała, ale czuła się tak, jakby znała go osobiście. Był jej dziwnie bliski, zapewne dlatego, że oboje rozumieli mowę wilków, chociaż ona znała ją od zawsze, a Torak nauczył się jej jako niemowlę. Nie wiedziała jeszcze, dlaczego tak było, ale zamierzała się tego dowiedzieć.
    Teraz musiała poczekać, aż Hao uporządkuje swoje sprawy. Później wybiorą się do Włoch, tak jak obiecał ognisty szaman. Cieszyła się, że piroman jej pomaga, jednak miała wrażenie, że Asakura ma w tym swój własny interes. Hao raczej nie zamierzał jej wykorzystać, ale i tak coś jej w tym wszystkim nie pasowało do siebie. On rzadko kiedy pomagał komukolwiek.

    Hao szedł spokojnie przez Tokio. Musiał się spotkać z pewnymi osobami, co trochę uniemożliwił mu Yoh. Z trudem udało mu się zniknąć. Nie, Wielki Asakura Hao nie bał się. Nic  z tych rzeczy, ale jak na razie nie chciał narażać się na jakieś konflikty z bratem i jego przyjaciółmi. Miał coś ważniejszego do zrobienia. Musiał znaleźć tych idiotów Koshi`ego i Kamashiro. Co prawda bracia byli totalnymi nieudacznikami i wielokrotnie go zawiedli, jednak Hao ich teraz potrzebował.
    Spotkał ich pod jakimś luksusowym hotelem, gdy próbowali coś zarobić. Bez zbędnych szczegółów powiedział im, że chce, aby poszli za nim, a Koshi i Kamashiro w obawie o swoje życie teleportowali się razem z Hao na przedmieścia Tokio.
    - Ty powstałeś z grobu jak feniks z popiołu! - zawołał Kamashiro.
    - Brachu, to świetny kawałek do piosenki - zauważył Koshi.
    - Widzę, że nadal się rozwijacie - mruknął niezadowolony Hao. - Mam dla was robotę, chociaż nie wiem, co mnie skłoniło do tego, żeby wam ponownie zaufać.
    - Nie zawiedziemy cię!
    - No ja mam taką nadzieję - powiedział Asakura - ale może najpierw posłuchacie, o co chodzi. Mianowicie chcę, żebyście znaleźli Zeng-Chinga, Mohammada, Luchista, Zinca i Peyote. Macie dwa dni.
    - Oczywiście, Hao-sama! - zawołali z entuzjazmem i pobiegli w tylko im znaną stronę.
    Z kim ja się zadaję? Ech... Przynajmniej wiem, że tego nie spaprają. Nawet oni nie są do tego zdolni, pomyślał Hao. Przewrócił teatralnie oczami, po czym skierował się w stronę polany, na której czekali na niego Ayame i Nichrom.
    Ścieżka, którą szedł była mało uczęszczana, gdyż trawa porastająca dróżkę nie była bardzo wydeptana. Oczywiście, nie była ona soczyście zielona, ale była w o wiele lepszym stanie od większości ścieżek leśnych.
    Wsłuchiwał się w odgłosy natury, uśmiechając się lekko. Jego peleryna powiewała za nim, a włosy rozwiewał mu wiaterek. Tak bardzo zgrał się z Matką Naturą, że nie usłyszał osoby biegnącej za nim.
    - Hao - usłyszał swoje imię - wiedziałem, że to nie były przywidzenia.
    - Yoh? - bardziej stwierdził niż zapytał długowłosy. Powoli odwrócił się do swojego brata. Nie miał zamiaru już uciekać lub teleportować się. Wiedział, że kiedyś będzie musiał spotkać się z bliźniakiem. - Jak przypuszczam chcesz mnie za...
    - Nie, ja nie chcę cię zabić - przerwał mu Yoh. - Chciałem tylko... porozmawiać.
    Hao był co najmniej zdziwiony, nie przypuszczał, że jego pierwsze spotkanie z bratem po przerwaniu Turnieju będzie takie... pokojowe. Spodziewał się raczej kolejnej walki na śmierć i życie, tak jak w Gwiezdnym Sanktuarium. Był przekonany, że Yoh, tak samo jak rodzina i reszta ludzkości, uważa go za okrutnego szamana, który potrafi tylko niszczyć i mordować innych.
    - Tylko widzisz, ja nie mam ochoty na rozmowę - odparł chłodno, gdy otrząsnął się ze zdziwienia. - Nawet jakbym miał, to i tak nie mam czasu. Żegnam.
    Hao odwrócił się i już miał odejść w tylko sobie znanym kierunku, gdy Yoh zatrzymał go, stając naprzeciwko niego.
    - Poczekaj, proszę. Chcę z tobą porozmawiać - powiedział właściciel mandarynkowych słuchawek.
    Ognisty szaman wiedział, że Yoh ma szczere intencje, ale nie miał ochoty na rozgrzebywanie przeszłości, a właśnie z tym równała się rozmowa z krótkowłosym Asakurą. Nie miał też na to czasu, bo obiecał Ayame pomoc. W dodatku musiał odszukać prawie wszystkich swoich uczniów.
    - Ale ja nie chcę, Yoh. - Wyminął brata. - Żegnaj.
    Krótkowłosy Asakura stał zawiedziony. Spodziewał się takiej reakcji Hao, nie mógł oczekiwać, że bliźniak wybaczy mu zniszczenie jego marzeń. Jednak musiał spróbować jeszcze raz.
    - Hao - zawołał za bratem z nadzieją, że ten się chociaż zatrzyma.
    Ognisty szaman nie odezwał się, ale przystanął. Czuł narastającą irytację, jednak zdecydował się po raz ostatni wysłuchać tego, co chce powiedzieć Yoh.
    - Nie będę teraz naciskał, ale mam propozycję. Będę każdego wieczoru czekał na ciebie  na Strasznym Wzgórzu - powiedział Yoh. - Jak będziesz chciał porozmawiać, to po prostu przyjdź.
    Długowłosy Asakura nie spodziewał się takiej propozycji od brata. Odwrócił się, jednak Yoh już biegł, odwrócony do niego plecami. Nie chciał go zatrzymywać. Nawet nie wiedziałby, co mu powiedzieć.
    Stwierdził, że zastanowi się jeszcze nad rozmową z Yoh. Teraz musiał wrócić do obozu.

***

* Wilcza siostra - Tsume tak określa Ayame, ponieważ ona rozumie mowę wilków.
** Szaman - oznacza czarownika/maga klanu. Coś jak szaman w plemionach indiańskich.

~*~ 

Rozdział do najdłuższych nie należy, ale mi się w sumie podoba (zapewne dlatego, że Yohś już wie o tym, że Haoś przeżył). ^^ Tak, dziś wyjątkowo wszystko mi się podoba, nawet jeśli pogoda dzisiaj była jak nastrój Króla Duchów w rozdziale 20 na pierwszym moim blogu. XDD Przynajmniej nigdzie mnie nie ciągnęli i mogłam spokojnie pisać rozdziały, to znaczy na tego bloga to w sumie tylko wprowadzam ostateczne poprawki, ewentualnie coś dopisuję jeszcze pod wpływem weny. :D
Następny rozdział jakoś w przedziale sobota-poniedziałek. :) Postaram się w miarę wcześnie coś napisać. ^^
No to do następnego! :)

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Rozdział 5. Kłótnia

Ohayo,
Tym razem jestem w terminie, ha! xD Tsa, i to tylko dlatego, że wyznaczyłam sobie datę między 11 a 13 czerwca. No ale zawsze coś, prawda? ^^
Mniejsza o to. Miłego czytania. :)

~*~

    Rodzina spoglądała z zaciekawieniem na Ayame. Zastanawiali się, o co tym razem może jej chodzić. Zazwyczaj dziewczyna zadawała niewygodne pytania, które dotyczyły historii klanu. Opowiadali jej jedynie rodzinne legendy, nie dotyczące przeznaczenia Ayame.
    - Czego chciałabyś się dowiedzieć? - zapytała Reiko, matka dziewczyny.
    - Wszystkiego - odpowiedziała Ayame. - Chcę poznać całą historię rodziny ze szczegółami, bez kłamstw i owijania w bawełnę.
    Dziadkowie i rodzice dziewczyny spojrzeli na siebie z lekkim przerażeniem na twarzach. To, czego Ayame chciała się dowiedzieć, miało jeszcze trochę poczekać na ujawnienie, jednak w oczach dziewczyny płonęły ogniki, świadczące o jej pewności siebie. Wyrosła i już od dawna nie była małą dziewczynką, którą odprowadzała do domu wilczyca z okolicznego lasu.
    - Usiadź - powiedział Daisuke.
    Dziewczyna wykonała polecenie, zajmując miejsce obok babci.
    - To dość długa i skomplikowana historia - zaczął. - Nasz klan należy do jednych z najstarszych i najpotężniejszych rodów. Zapoczątkował go pewien człowiek żyjący w czasach... - przerwał ojciec, zastanawiając się jakie słowo byłoby najodpowiedniejsze. Chciał wszystko opowiedzieć z lekkim przymrużeniem oka na niektóre wydarzenia, jednak wzrok córki sprawił, że zrezygnował z okrojonej opowieści.
    - Co to za człowiek i kiedy żył? - zapytała Ayame. Miała dość tajemnic. Chciała się wszystkiego dowiedzieć od rodziny, a nie za ich plecami. - Tato, powiedz mi całą prawdę. Nie ogólnie i bez szczegółów.
    - Nie był on Japończykiem, a pochodził z Europy. A raczej z obszaru, który miał się stać Europą - odpowiedział Daisuke. - Założył tam klan, który z czasem przeniósł się na tereny dzisiejszej Japonii.
    - I tyle? - zapytała Ayame, unosząc jedną brew. Nie chciała wierzyć w to, że to koniec skrywanej historii. - Nie mówisz mi całej prawdy. Kim był ten człowiek? Chcę znać jego imię.
    - To niemożliwe - odparł beznamiętnie dziadek dziewczyny.
    - W takim razie powiedzcie mi, dlaczego rozumiem, co mówi Tsume. - Wilk uniósł pysk i spojrzał na szarooką swoimi mądrymi, bursztynowymi oczami. - A może tego też wiecie, co?
    - Wiemy - odpowiedział spokojnie Daisuke.
    - W takim razie słucham.
    - Dowiesz się tego, kiedy przyjdzie odpowiedni czas.
    - Jestem wystarczająco dorosła, żeby to zrozumieć! - warknęła, wstając.
    Babka próbowała ją zatrzymać, jednak Ayame nie słuchała nikogo. Tsume podniósł się i podążył za swoją przyjaciółką.
    - Dokąd się wybierasz? - zapytała Reiko.
    - Nie wasz zakichany interes!
    - Do niego? Zabraniam ci.
    Daisuke wstał, niesamowicie rozzłoszczony. Podszedł do córki, aby ją zatrzymać.
    - A to niby dlaczego? - zapytała, patrząc w szare oczy ojca. - Boisz się, że powie mi coś, czego wy nie chcielibyście?
    - Dość tego! - wybuchnął Daisuke. - Masz się z nim nigdy więcej nie spotykać!
    - Teraz będziesz decydował o moim życiu? Po moim trupie, ojcze.
    - To moje ostatnie słowo! - krzyknął, wychodząc z pomieszczenia.
    Ayame wściekła do granic możliwości, ruszyła szybkim i stanowczym krokiem do swojego pokoju. Miała dość oglądania twarzy ludzi, którzy tyle razy ją okłamali. To ma być rodzina? Dziewczyna nie widziała niczego, co wskazywałoby na to. Wydawało jej się, że zna tych ludzi, z którymi spędziła piętnaście lat. Myliła się. Oni ciągle mieli tajemnice i nic nie chcieli jej powiedzieć. Za każdym razem unikali odpowiedzi na trudne pytania, zadawane przez Ayame. Dobrze pamiętała dzień, w którym zapytała matkę o mowę wilków. Reiko nakrzyczała na nią, mówiąc, że nie zna na to odpowiedzi. Teraz szarooka wiedziała na pewno, iż matka ją okłamała. I to niejednokrotnie.
    Usiadła na podłodze, a obok niej Tsume. Zaczęła głaskać wilka po pysku.
    Wszystko w porządku? Tsume spojrzał na nią, kładąc łapę na jej udzie.
    Dziewczyna pokręciła głową. Nic nie było w porządku. Okłamywali ją na każdym kroku.
    Tsume przybliżył pysk do twarzy szarookiej i polizał ją po policzku. Chciał w ten sposób powiedzieć jej, że wszystko się ułoży. Czarnowłosa wtuliła się w miękkie, pachnące słodką wonią lasu, futro wilka. Zawsze gdy było jej źle, przytulała się do swojego najwierniejszego przyjaciela. Tsume nigdy jej nie opuścił i był przy niej, kiedy najbardziej go potrzebowała.
    Wpadła na pomysł, który zamierzała zrealizować dziś w nocy. Wstała gwałtownie z podłogi, a Tsume uniósł jedno ucho, zaciekawiony dźwiękiem otwieranej szafki nocnej.
    Zaczęła pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Skoro mnie okłamują, to sama odkryję prawdę, pomyślała. Nie zobaczą mnie przez najbliższy czas, żałując wszystkiego.

    Daisuke siedział w swoim gabinecie. Żałował, że nakrzyczał na córkę, ale ona nie dała mu wyboru. Nawet dla niego to było trudne. Nie potrafił od tak mówić o przeszłości klanu, która sięgała tak daleko. Tym bardziej, jeśli dotyczyła ona jego córki. Chciał chronić ją za wszelką cenę, a ona tylko wszystko mu utrudniała.
    - Przepraszam, Ayame... - szepnął. - Niestety nie mogę ci tego powiedzieć.
    - Mówisz sam do siebie? - usłyszał drwiący głos za oknem.
    - Czego chcesz? - warknął Daisuke, widząc uśmiechniętego Hao na swoim parapecie.
    - Ja? Och, daj spokój. Ja niczego nie chcę - mruknął, machając niedbale dłonią - ale ty lepiej zastanów się nad swoim postępowaniem. Ona powinna wiedzieć, żeby się bronić.
    - Nie mów mi co mam robić! - syknął, ale Asakury już nie było.
    Został sam ze sobą, zastanawiając się nad słowami ognistego szamana. Chcąc czy nie chcąc - musiał przyznać Hao rację. Na Ayame czyhało wiele niebezpieczeństw, gdy ktoś odkryje jak ważna jest dla losów świata. Chciał ją chronić, a w efekcie sprawił, że córka była na niego wściekła i teraz nie uwierzy w jego ani jedno słowo.

    Przez lotnisko w Tokio szły trzy osoby. Na czele kroczył młody, ale dobrze zbudowany fioletowowłosy chłopak, a za nim wysoka, hojnie obdarowana przez naturę dziewczyna. Obok niej wysoki, umięśniony mężczyzna ciągnął bagaże. Nie był on człowiekiem, a przynajmniej nie do końca, bowiem od ponad siedemnastu lat był martwy, a jego dusza zamieszkiwała tylko ciało marionetki.
    - Jun, nie mamy czasu na cappuccino w kawiarni! - warknął złotooki w stronę dziewczyny, która stała już w długiej kolejce przy kawiarence.
    - Lee Pyron pomoże ci z bagażami, Renny. Ja się w tym czasie napiję czegoś ciepłego - odparła niebieskooka, uśmiechając się promiennie do brata.
    - Nie mamy na to czasu - powiedział stanowczym tonem i pociągnął siostrę za rękę.
    - Nie spałam całą noc! Jest dziewiąta, a ja jestem zmęczona, Renny. Potrzebuję kofeiny.
    - Nie rób scen na lotnisku, droga siostro. No już, idziemy - mruknął Ren, nie dając Jun zaprotestować. - Poza tym nikt nie kazał ci się pakować przez osiem godzin.
    Jun już się nie odezwała. Szła w ciszy obok swojego stróża, który niósł jej bagaże. Miała nadzieję, że chociaż będzie miała chwilę na wypicie kawy w wieżowcu.

    Dwie godziny później Jun, Ren i Lee stali pod domem Yoh. Złotooki zapukał, a drzwi otworzył mu Asakura, najwyraźniej zdziwiony widokiem przyjaciela na werandzie.
    - Hej! - zawołał. - Co was sprowadza?
    - Anna - odpowiedział krótko, zwięźle i na temat Tao.
    - Rozumiem - mruknął brunet. - Wchodźcie - zaprosił rodzeństwo Tao i Lee Pyrona do środka.
    - Spodziewaj się jeszcze reszty, w tym tych dwóch głąbów - powiedział Ren. Yoh po chwili zrozumiał, że przyjacielowi chodzi o Horo i Choco.
    - Cieszę się, że jesteście - usłyszeli głos Anny z salonu.

    Wieczorem cała wesoła gromadka była już w komplecie. Wszyscy byli, lekko mówiąc, niezadowoleni z pobudki, jaką zafundował im Ren o pół do pierwszej w nocy. Teraz siedzieli przy stole i żartowali, jakby zapomnieli o urazie do Tao i opowiadali sobie, co robili przez ostatnie dni. Każdemu brakowało walk i emocji, towarzyszących podczas Turnieju.
    Ryu wrócił ze swojej podróży w poszukiwaniu wybranki swojego serca, Faust zostawił klinikę w rękach znajomego lekarza, a Choco z wdzięcznością porzucił pracę jako kelner w knajpie. Renowi było wszystko jedno, gdyż już dwa dni temu załatwił sprawy rodzinne i zamierzał wrócić do Tokio niedługo. Jun przyjechała z nim, twierdząc, że musi opiekować się swoim małym braciszkiem. Natomiast Horo i Pirika niechętnie opuścili rodzinną wioskę. Brakowało z nimi tylko Tamao i Lyserga.
    - Czy ktoś mi w końcu wyjaśni, dlaczego wszyscy tu jesteśmy? - Horokeu zadał kluczowe pytanie, które nurtowało każdego z nich od rozmowy telefonicznej w nocy.
    - Chodzi o... - zaczęła Anna. - To dość skomplikowane.
    - Anno... - Yoh spojrzał na narzeczoną. - Nic mi nie jest. Niepotrzebnie wszyscy się zjawili.
    - Nie chodzi tylko o ciebie.
    Wszyscy spojrzeli zaciekawieni na Itako. Blondynka milczała przez chwilę, zastanawiając się, jak im przekazać niepokojące wieści. W nocy, gdy Yoh obudził się z krzykiem, zrozumiała pewną rzecz. Sen zaprzątał myśli bruneta, zanim ponownie zasnął. Anna nie chciała grzebać narzeczonemu w głowie, ale koszmar Yoh był tak wyraźny, jakby ktoś wyświetlił projekcję na ścianie.
    - Chodzi o Króla Duchów. I po części o Hao.
    - Co? - zawołał Choco. - On nie żyje, prawda?
    - Prawdopodobnie - odparła spokojnie Kyouyama.
    - Co ma oznaczać to prawdopodobnie? - Ren zmrużył oczy, niezadowolony z takiego obrotu spraw.
    - Anna chciała przez to powiedzieć, że tego nie wiemy, czy Hao nie żyje - powiedział Manta. - Nikt nie widział tego wyraźnie, poza tym Hao był niezwykle potężny i jakby to powiedzieć... Nie sądzę, abyście, nawet po zsumowaniu waszego furyoku, mogli przewyższyć jego potęgę. Bez urazy oczywiście.
    Ren prychnął cicho. Właściwie to tak myślał, że to wszystko było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe.
    - Oczywiście, Manta chciał również powiedzieć, że mogliśmy mieć szczęście i pokonaliśmy Hao - powiedziała Anna. - Jednak mam dziwne przeczucie, że niedługo będziemy musieli ponownie stanąć do walki.

    Marco po małej porażce siedział w fotelu, obrażony na cały świat. Mógł zabić to nasienie zła, poplecznika Hao, kiedy tylko miał okazje. Powinien był nie wdawać się w gierki słowne Nichroma. Zazwyczaj właśnie przez takie błahostki ponosili porażki.
    - Marco, nie zamartwiaj się - powiedziała melodyjnym głosem Jeanne. Przechadzała się po pokoju. - Będzie inna okazja, a sprawiedliwość dosięgnie każdego.
    - Masz rację, pani - odpowiedział blondyn i od razu się ożywił.
    - Będziesz mógł się wykazać w walce ze złem - powiedziała. - Jesteśmy potrzebni światu.
    Marco uśmiechnął się. Jeanne miała rację, niebawem oczyszczą świat ze zła i będą triumfować na oczach każdego, kto źle im życzył. Pokażą innym, na co ich stać.

    Nichrom był po części zadowolony z siebie, jednak po częśli również żałował, że nie zabił tych fanatyków. Uśmiechnął się z myślą, iż to nic straconego. Jeszcze będzie miał niejedną okazję wyplenić całą tę organizację z powierzchni ziemi.
    Idąc leśną ścieżką, ujrzał dym z ogniska, które, jak sądził, paliło się na polanie. Zastanawiał się, kto mógł je rozpalić. Znał tylko jedną osobę, robiącą to codziennie. To mógł być tylko Hao, ale odgonił tę myśl, ponieważ sądził, że Hao nie żyje.
    Dotarł do polany i zamarł w bezruchu. Myślał, że ma omamy wzrokowe, gdyż przy ognisku siedział Hao we własnej osobie. Ta sama peleryna, te same włosy i siedział w takiej samej pozycji, w jakiej miał w zwyczaju spoglądać w ogień. To mógł być tylko i wyłącznie Władca Ognia, nikt inny.
    - Hao-sama...
    - Nichrom. - Hao uśmiechnął się do Indianina. - Miło cię widzieć.
    - Nie mogę uwierzyć, że...
    - Że żyję? - zapytał Asakura z rozbawieniem. - Nie tak łatwo mnie zabić, dobrze o tym wiesz.
    Nichrom uśmiechnął się z zakłopotaniem. Oczywiście, że wiedział jak potężny jest Hao i nie wątpił w jego moc, ale wszystko wskazywało na jego śmierć, a przynajmniej do niedawna. Teraz siedział obok Asakury przy ognisku i dziwił się, jak swobodnie piroman z nim rozmawia. Dawniej był mniej wygadany, jednak spędził tydzień w odosobnieniu, mając tylko towarzystwo Ayame i wilka.
    Hao uśmiechnął się. Dziś miał Nichroma u swojego boku, a już niedługo znowu będą z nim jego wszyscy uczniowie. Nie miał wątpliwości, wiedział, że przeżyli. Byli zbyt silni, aby przegrać. Sam ich szkolił i znał ich możliwości.

~*~

Długością nie zachwyca, ale i tak jestem w miarę zadowolona z tego rozdziału. ^^ Podoba mi się ta historia i tylko czekam, aż spotkam sobie bliźniaków i rozwinę właściwą akcję. xD Wtedy rozdziały będą zdecydowanie bardziej treściwe. :)
Ogólnie rzecz ujmując - dziś spędziłam cały dzień na pisaniu. No prawie cały dzień, ale mniejsza o to. Okupowałam laptopa wujka od godziny 16, aż do teraz. Aż się pytał, czy książkę piszę. xD Dużo się nie pomylił, chyba... ^^"
Nie będę przedłużała. :)
Widzimy się za tydzień, mam nadzieję, że bez opóźnień i raczej w terminie. :) Aczkolwiek poślizgi w czasie to już moja specjalność ostatnio, ale mam nadzieję, że z tego wyrosnę. xD
Do następnego. :3

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Rozdział 4. Nichrom

Witam,
Tu też nie będę się tłumaczyć z godziny. Powiem tylko, że zachciało mi się obejrzeć "Walkirię" z Tomem Cruisem. Cóż, chyba jestem uzależniona ostatnio od oglądania filmów w telewizji. xD
Miłego czytania. :)

~*~

    Tokio nocą wyglądało dość tajemniczo. Jedynym oświetleniem były latarnie. W centrum nie dało się dostrzec gwiazd oraz księżyca. Mimo później pory ludzie wracali z zakupów bądź pracy. Gdyby nie zanieczyszczenia wydobywające się z kominów domów i fabryk, powietrze byłoby czyste, nieskażone, jednak mieszkańcy Tokio zdawali się nie zauważać takich rzeczy.
    Ulicą Tokio szedł spokojnym krokiem chłopak. Ubrany był w czarne jeansy i tego samego koloru bluzę. Elektroniczne zegary na wielkich wieżowcach wskazywały godzinę dwudziestą trzecią, jednak sklepy były nadal otwarte. Chłopak od niechcenia spoglądał na wystawy sklepowe, które mijał.
    Skierował swoje kroki do parku. To było jedyne miejsce w mieście, które nadal, choć w małym stopniu, miało w sobie coś z łona natury. Gdy patrzył na trawniki przed blokami skażone sztucznymi nawozami, robiło mu się niedobrze.
    Stanął przy fontannie, spojrzał w taflę wody. Od przerwania Turnieju minął tydzień, a on, po śmierci Hao, tułał się uliczkami znanych miast świata. Zmienił się. Ubierał się inaczej, aby go nie rozpoznali. Nikt z Rady nie mógł go odnaleźć. Odszedł. To był tylko i wyłącznie jego wybór i nie zamierzał wracać. Jego rysy twarzy wyostrzyły się i teraz wyglądał na starszego. Lekkie zmęczenie na twarzy, które wkradło się na twarz szatyna, dodawało mu powagi.
    Usiadł na ławce i zaczął rozmyślać. Dokładnie godzinę temu przyleciał do Tokio ze słonecznej Barcelony. Zastanawiał się, co go skłoniło do takiego czynu. Przecież podobało mu się w Hiszpanii, więc dlaczego...? Nie znał odpowiedzi na to pytanie. Tak samo nie wiedział, dlaczego jego Hao zginął. Wiele go nauczył, nawet oddał mu część furyoku. Asakura był silny, można rzec, że potężny, a tu nagle banda wesołych nastolatków go pokonała.
    Dalej uważał, że cel Hao jest słuszny. Nie zwątpił nawet przez chwilę, mając nadzieję, że Asakura w jakiś sposób przeżył i niebawem powróci, aby spełnić swoje marzenie. A jeśli Hao nie wróci, to sam zadba o wystarczająco dobrą zemstę.
    Chłopak wstał z ławki i podążył w tylko sobie znanym kierunku. Po kilkudziesięciu minutach znalazł się na przedmieściach Tokio, gdy zza rogu wyskoczyła grupka osób ubranych w białe uniformy. Jeden z nich pchał żelazne pudło, zwane Żelazną Dziewicą.
    Brunet uśmiechnął się drwiąco. Nareszcie się zabawi, już dawno miał jakąkolwiek rozrywkę.

    Asakura siedział na polanie i wpatrywał się w wesoło tańczący ogień. Brakowało mu tego ciepła, które dawały płomienie. Dawno też miał okazję spędzić czas na łonie natury. Tydzień, który spędził u Ayame, wydawał się trwać niemiłosiernie długo.
    Dom klanu Ashigaka opuścił trzy godziny temu, gdy Ayame stwierdziła, że rana sama się już zagoi bez jej pomocy. Oczywiście, nie byłaby sobą, gdyby nie chciała go niedługo odwiedzić. Podobno w celu sprawdzenia, czy na pewno jest wszystko w porządku.
    Westchnął cicho. Sam sobie da radę, ale nie chciał być niemiły dla Ayame. Za dużo dla niego zrobiła w ostatnim czasie. Przy okazji intrygowała go jeszcze bardziej, gdy już poznał prawdę o niej.
    Przypomniał sobie wyraz twarzy Daisuke. Ten strach i przerażenie bawiły go. Możliwe, że wiele osób uznałąby go za sadystę, ale nie przejmował się tym. Zastanawiał się też, dlaczego Daisuke tak się zaniepokoił w myślach, gdy usłyszał, że jest szamanem. To była jedyna zagadka, której nie mógł teraz pojąć. Może było coś więcej w historii klanu Ashigaka? Prędzej, czy później - dowie się wszystkiego.

    - Proszę, proszę - zaczął Marco. - Mamy za zadanie zniszczyć cię. Pomagałeś Asakurze, temu plugawemu demonowi.
    - Hao chyba nic nie wspominał o rodzinie w podziemiach. A wy - uśmiechnął się wrednie - chyba cierpicie na zbyt wiele wolnego czasu. Ej, Jeanne, może przestaniesz się kisić w tej puszcze jak ogórki i zrobisz coś pożytecznego?
    - Widzę, Nichromie, że nadal nie masz szacunku do innych - odparła melodyjnym głosem Francuzka.
    - Szacunek mam do tych, którzy na to zasługują, a ty... Ty jesteś jak karaluch albo rzep, który nie chce się odczepić - odrzekł były członek Rady. - Och... Cóż ja widzę. Masz nowych kumpli od przynieś, podaj, pozamiataj?
    - Jak śmiesz! - warknął Nathaniel, który był akurat nowy wśród X-laws. Zacisnął dłoń na pistolecie, znajdującym się w kaburze przy pasku.
    - Hm... - zamyślił się szaman. - A wy jak śmiecie napadać na dobrego obywatela?
    - Kpisz sobie? - zapytał Samuel, unosząc jedną brew.
    - Jakże bym mógł - mruknął Nichrom z miną niewiniątka.
    Indianina bawiła ta cała sytuacja bardziej niż kiedyś, gdy X-laws zaczynali wymachiwać swoją bronią. Nauczył się, że ludzie przynależący do tej organizacji, są zazwyczaj mocni w potyczkach słownych. Mało kiedy udało im się wykonać coś dobrze, często ich ataki na Hao kończyły się niewypałem. Zaczynał coraz bardziej myśleć, że są oni zwykłymi ofiarami losu.
    - Koniec zabawy. Michael... - zaczął Marco.
    Nichrom nic sobie nie zrobił z pistoletu, który był wycelowany w jego pierś i najzwyczajniej w świecie ominął zdezorientowanych X-laws. Szaman przeszedł kilka kroków, a gdy zorientował się, że idioci w białych kostiumach nie chcą odpuścić, teleportował się. Była to umiejętność, której nauczył go Hao.
    Marco patrzył zdezorientowany na miejsce, w którym zniknął szaman. Zaklął cicho pod nosem. Stracił za dużo czasu na rozmowę z Nichromem.

    Biegł najszybciej jak potrafił, będąc wdzięcznym Annie za wyczerpujące treningi. Uciekał przed demonami, starając się nie potknąć, gdyż gdzieniegdzie kostka chodnikowa była nierówno ułożona. Stopniowo opadał z sił, a goniące go stworzenia paradoksalnie wydawały się wcale nie męczyć. Nie miał pojęcia, jak długo jeszcze uda mu się odwlec to, co nieuniknione.
    Amidamaru nie było przy nim, nawet nie miał przy sobie Harusame. Był zupełnie sam i czuł, że niebawem będzie musiał stawić czoło bestiom ze świata ciemności.
    Były coraz bliżej, niemal czuł na karku ich oddech. Nie miał siły uciekać, nogi miał jak z waty. Potknął się o wystającą kostkę chodnikową, wiedząc, że nie da rady już wstać. Na pewno nie o własnych siłach, ale nie miał nikogo, kto mógłby mu pomóc.
    Myślał, że demony już są tuż za nim. Nie miał siły z nimi walczyć, więc czekał na to, co nieuniknione. Zamknął oczy, oczekując.
    Nic się nie działo, słyszał głośne bicie własnego serca. W uszach lekko mu szumiało, miał nierówny oddech.
    - Wstawaj, Yoh. Musimy uciekać.
    Ktoś pomógł mu wstać. Spodziewał się ujrzeć twarz któregoś ze swoich przyjaciół, jednak głos nie pasował do żadnego z nich. Wiedział tylko, że skądś go zna.
    Spojrzał na osobę, która mu pomogła.
    - Hao, ty żyjesz... - szepnął Yoh.
    - To nie czas na rozmowy. Długo ich nie powstrzymam - odpowiedział piroman. - Dasz radę biec?
    - Postaram się.
    Yoh, z pomocą Hao, zaczął biec znowu. Obaj skierowali się w stronę Strasznego Wzgórza. Ognisty szaman niemal ciągnął wyczerpanego bliźniaka za sobą, nie pozwalając się zatrzymać bratu. Właściciel mandarynkowych słuchawek raz po raz potykał się, gdy wspinali się na wzgórze.
    Demony dobiegły do bliźniaków. Ustawiły się w półkolu, uniemożliwiając im ucieczkę.
    Hao utworzył ognistą ścianę, aby na chwilę powstrzymać żądne krwi istoty.
    - Mamy kilka minut. Ogień ich nie powstrzyma, jedynie opóźni ich atak - wyjaśnił długowłosy, patrząc na Yoh opierającego się o nagrobek. - Odwrócę ich uwagę, wtedy ty postarasz się uciec.
    Demony przedarły się przez ogień, idąc w stronę Asakurów. Hao utworzył ognisty miecz, po czym zaczął zabijać bestie. Yoh chciał pomóc bratu, ale nie miał ani siły, ani nawet broni. Musiał posłuchać i uciekać.
    Cudem udało mu się zejść ze Strasznego Wzgórza, unikając demonów. Hao walczył z nimi na szczycie i wszystko wskazywało na to, że uda mu się wygrać.
    Zaczął powoli iść, oglądając się za siebie. Wiedział, że Hao do niego dołączy niedługo, jednak wychodząc z cmentarza obejrzał się po raz ostatni. Ujrzał demony, które okrążyły ognistego szamana, po czym rzuciły się na niego.

    - Nieee!!! - krzyknął na głos Asakura, budząc się zalany potem.
    Ostatni raz koszmary miał trzy dni temu i myślał, że już nie wrócą. Mylił się. Niemal za każdym razem Hao ginął. Początkowo z jego rąk, wydarzenia z Sanktuarium przewijały się w jego snach, a on za każdym razem przebijał Hao mieczem. Jednak dziś było inaczej. Ognisty szaman starał się go obronić, przez co został zabity przez demony.
    - Yoh, wszystko w porządku? - zapytała Anna z troską, wchodząc do pokoju.
    - Nie, nic nie jest w porządku - odparł głosem wyprutym z emocji. - On nie żyje... Ja...
    Itako uklęknęła obok niego i przytuliła go. Na co dzień nie okazywała uczuć, ale zależało jej na Yoh bardziej niż na kimkolwiek wcześniej. Zaczęła głaskać bruneta po włosach, pozwalając mu się uspokoić. Nie zapytała, co mu się śniło. Myślała, że znowu walka z Hao, tak jak wcześniej.
     Po jakimś czasie chłopak zasnął, więc blondynka położyła mu poduszkę pod głowę i przykryła go kocem.
    Gdy wyszła z pokoju bruneta, podeszła do telefonu i wykręciła numer.
    - Ren? - zapytała.
    - Anno? Czemu dzwonisz o tak nieludzkiej porze? Jest po północy.
    - Nie obchodzi mnie, co sądzisz o godzinie - powiedziała oschłym tonem. - Chcę ciebie i resztę widzieć jutro rano. - Odłożyła słuchawkę, nim Tao zdążył zaprotestować.

    Rany, ale ona ma wymagania. Nawet nie dała mi nic powiedzieć. I pomyśleć, że Yoh ma ją na co dzień, pomyślał.
    Pomimo złości na blondynkę, Ren sięgnął ponownie po telefon i zaczął dzwonić do reszty, próbując się wytłumaczyć, dlaczego niektórym z nich przeszkadza w pogrążeniu się w krainie Morfeusza.

    Następnego dnia po południu Ayame ruszyła na polanę, na której zawsze można było się spotkać z Hao. Zastała go, siedzącego przy ognisku. Hobby Asakury należało do najdziwniejszych jakie znała szarooka. No cóż, jedni zbierają znaczki, inni grają w karty, a jeszcze inni gapią się na ogień godzinami.
    - Czekałem na ciebie - odezwał się Hao, nim dziewczyna zdążyła się przywitać. Skąd on wiedział, że stała za nim? To zostanie zagadką dla czarnowłosej. - Myślałem, że przyjdziesz z Tsume.
    - Zaraz powinien tu być. Biega po lesie - odrzekła. Usiadła obok Hao, zastanawiając się, dlaczego rozpalił ognisko w dzień.
    - Rozumiem. Chciałem się o coś zapytać - zaczął Asakura. - Jak to się stało, że umiesz rozmawiać z wilkami?
    - Trudne pytanie. Sama nie wiem, umiem tak od kiedy pamiętam - odpowiedziała. - Dlaczego pytasz?
    - Ciekawi mnie to. Jestem z naturą tak blisko , jak nikt inny, a nie rozumiem tego, co mówią zwierzęta - przymknął oczy, a na polanę wbiegł Tsume, przewracając szamana. Szarooka uspokoiła wilka, a szaman dokończył: - To jest tak magiczne, że aż niemożliwe.
    - Ty coś wiesz, prawda? - zapytała Ayame. - Po to byłeś w bibliotece.
    - Tak, dowiedziałem się czegoś ciekawego - odpowiedział Hao. - To mi sporo wyjaśnia, ale najpierw radzę ci porozmawiać z rodziną. Jeśli nie powiedzą ci tego, ja to zrobię.
    - No dobrze - westchnęła. - Przyjdę jutro. Może dowiem się czegoś.
    Ayame ruszyła do domu, a Tsume podreptał za nią, merdając ogonem. Szarooka zastanawiała się, o co chodziło Asakurze. Co ukrywa przed nią rodzina? Fakt, czasami rodzice szeptali o czymś, a gdy wchodziła do pokoju, automatycznie kończyli rozmowę, ale nie sądziła, że ma to głębszy sens. A tym bardziej, że to dotyczy jej samej.
    Weszła do domu, a rodzinka spojrzała na nią z salonu.
    - Musicie mi coś wyjaśnić - zaczęła Ayame.
    Domownicy spojrzeli na nią zaciekawieni, zastanawiając się, o co tym razem chodzi dziewczynie.

~*~

Wiem, krótki rozdział. Kolejny będzie dłuższy i ciekawszy. Mam taką nadzieję przynajmniej. :D I wiem, na obu blogach przerwałam w ciekawym momencie. Wszystko powyjaśniam za tydzień. :)
Rozdział pewnie za tydzień. Plus/minus dwa dni opóźnienia ewentualnie.
W sumie to nie mam za bardzo o czym pisać jeszcze, więc chyba tyle.
Do następnego. :)