poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Rozdział 11. Komplikacje

Witam,
brak czasu, nieobecność w domu i szalejący internet... to wszystko, co mam na swoje usprawiedliwienie.
Miłego czytania. :)

~*~

    Hao szedł na początku grupy, za którą oglądali się mieszkańcy Iquitos. Uśmiechał się drwiąco, słysząc myśli ludzi. Uważali, że jest to jakaś wycieczka. W prawdzie w ich miasteczku nie było zbyt wiele interesujących miejsc czy budowli, ale kto bogatemu zabroni, prawda? A przejezdni zazwyczaj mieli dużo pieniędzy na spełnianie swoich zachcianek. Porównywali Hao do rozpieszczonych milionerów, co uważał za lekką zniewagę.
    - Hao, zaczekaj! - zawołał Yoh, ledwo nadążając za bratem.
    - O co chodzi, Yoh? - zapytał długowłosy Asakura, nie oglądając się za siebie. Podążał równym i dość szybkim krokiem. Uważał, że skoro Yoh zależy na rozmowie, to bez problemu go dogoni.
    - Dlaczego zmieniłeś zdanie? - Młodszemu bliźniakowi udało się zrównać z bratem i Ayame, która szła ze swoim wilkiem obok piromana.
    - To proste i logiczne, ale jeśli tak bardzo chcesz, to ci wyjaśnię - odparł spokojnie Hao. - Nie bawi mnie patrzenie, jak za mną podążasz krok w krok, próbując nawiązać ze mną kontakt. Ułatwiam ci to i, nie ukrywam, sobie także. Co jak co, ale nie uśmiecha mi się posiadanie prywatnych szpiegów, zwłaszcza że istnieje ryzyko, że was ktoś mógłby śledzić. A przyznaję, iż cenię sobie spokój. I najlepiej posłuszeństwo.
    - Jednocześnie podoba mi się i zaskakuje mnie twoje podejście - powiedział Ren, idący za Asakurami.
    - Jak na razie, panie Tao, mam w planach pomóc Ayame, a później się zobaczy - odparł Hao z uśmiechem. - A mnie raczej zaskakuje podejście pana różdżkarza.
    - Jest dobrym przyjacielem - powiedział Ryu, z dumą obejmując nieco naburmuszonego Lyserga.
    Diethel czułby się o wiele lepiej, gdyby piroman przestał patrzeć na niego podejrzliwie. Nie łudził się, że przestanie patrzeć na niego z pogardą i wyższością, ale mógłby przestać przeszywać go świdrującym wzrokiem, jakby zaglądał mu w głąb duszy. Niewątpliwie ognisty szaman wyłapywał jego myśli na swój temat, swoją drogą niezbyt pochlebne, jednak Anglik w duchu napominał sam siebie, że Hao jest jaki jest i nie powinien wymagać zbyt wiele w takiej sytuacji. Jakby nie było, to całą gromadką dosłownie zwalili mu się na głowę.
    - Widzisz jakich mam wspaniałych przyjaciół. - Yoh wyszczerzył ząbki.
    Hao mruknął coś pod nosem, ale nikt nie był pewny, czy przytaknął bratu, czy skrytykował jego bezgraniczne zaufanie do innych ludzi. Prawdopodobnie to drugie, aczkolwiek mógł też skomentować własną decyzję, przez którą musiał znosić hałaśliwych przyjaciół właściciela mandarynkowych słuchawek.
    Anna cicho prychnęła, komentując w ten sposób mruknięcie długowłosego Asakury. Piroman zainteresował się blondynką, zerkając na nią znad ramienia.
    - Chciałaś coś powiedzieć? - zapytał uprzejmie ognisty szaman.
    - Zajmij się sobą. - Kyouyama założyła ręce pod piersiami i spojrzała w bok, ignorując Hao.
    - Jak uważasz - powiedział piroman. Wiedział, że sytuacja, w jakiej się znalazła ani trochę jej nie odpowiadała. - Pamiętaj, że przystałaś na moje warunki, Anno, więc nie życzę sobie, żebyś próbowała mnie sobie podporządkować - przypomniał jej umowę, jaką zawarli niedawno.
    - Nie jestem głupia, Asakura. Zrozumiałam i pojęłam! - warknęła Kyouyama.
    - Cieszę się.
    Atmosfera między Hao a Anną nie należała do najspokojniejszych. Blondynka przywykła do tego, że wszyscy się jej słuchają, jednak z długowłosym Asakurą było inaczej. Nie miał w planach podporządkowania się Kyouyamie, a tym bardziej jej treningów. Jego własne mu wystarczały. Nagle uświadomił sobie, że dawno nie biegał po lesie. Westchnął cicho, ledwo słyszalnie. Od przerwania Turnieju nie robił nic ze swoją kondycją, która jeszcze trochę i będzie się prosiła o ćwiczenia. Już miał w głowie ponure scenariusze, przepełnione bolącymi mięśniami. Odepchnął od siebie te myśli i skupił się na kolejnym celu wyprawy - Kalifornii. To był kolejny zapisek z notatnika, który znalazł dla Ayame. Nie widział sensu, żeby lecieć do USA, ale dziewczyna uparła się, a on nie umiał jej odmówić. Nie wiedział, dlaczego tak się dzieje. Nigdy w życiu nie podporządkowywał się z powodu prośby. Co takiego miała Ayame, że chciał spełnić jej zachciankę? Wróć, szarooka nie miała zachcianek. Ona zawsze podążała tak, jak dyktowało jej serce. Nie odpuszczała z powodu niepowodzeń i starała się osiągnąć wyznaczony cel. Tym razem chciała odkryć coś o sobie. Dziwne jak bardzo rodzina ją skrzywdziła, chcąc ją chronić.
    - Zatrzymajmy się tu - oświadczył Hao, przystając na niewielkiej polanie. Z jednej strony płynęła Amazonka, a z drugiej rozciągała się puszcza. - Zaraz wrócę. Idę sam, Yoh - powiedział stanowczo, gdy brat chciał podążyć za nim. Zniknął za jednym z drzew i tyle go widzieli.

    Reiko Ashigaka chodziła w kółko po pokoju. Była zdenerwowana przedłużającą się nieobecnością córki. Miała ochotę poruszyć ziemię, piekło i niebo, aby ją odnaleźć, jednak mąż i teściowa kazali jej czekać. Jedyna osoba, która by ją wspierała przy wyruszeniu na poszukiwania Ayame, już nie żyła. Hiroshi zawsze powtarzał, że jego wnuczka powinna znać prawdę, chociażby tą najgorszą i że bez względu na wszystko powinni ją wspierać. Wsparcie było najcenniejszą rzeczą w obliczu walki z Pożeraczami Dusz.
    - Zaraz zrobisz dziurę w parkiecie - powiedział Daisuke, spoglądając na żonę. Chciał zająć czymś myśli, kłębiące mu się w głowie. - Uspokój się.
    - Jak mam być spokojna! Moja jedyna córka przepadła nie wiadomo gdzie z jakimś szaleńcem, który chce wybić ludzkość, bo ma taki kaprys! - histeryzowała Reiko. - To wszystko twoja wina!
    - Moja? Niby z jakiego powodu? - mężczyzna wydawał się być najspokojniejszą osobą w pomieszczeniu.
    - To ty nie powiedziałeś jej całej prawdy. Hiroshi nalegał od lat, ale ty nabrałeś wody w usta.
    - Ja? Przykro mi to mówić, ale siedzimy w tym razem, czy tego chcesz, czy nie - odparł. - Popatrz na siebie, Rei. Miałaś niejednokrotnie okazję powiedzieć jej o wszystkim, ale nie zrobiłaś tego, chociaż tak gorliwie wspierałaś mojego ojca, a przynajmniej dopóki żył.
    - Nie powiedziałam jej, bo bałam się, a teraz podziewa się nie wiadomo gdzie z niezrównoważonym psychicznie szamanem!
    - Od razu niezrównoważony psychicznie. Trochę szacunku - odparła postać, siedząca na parapecie.
    Hao pojawił się z czystej ciekawości w domu rodziny Ayame. Poza tym chciał ich w pewien sposób uspokoić, że mimo wszystko ich córka jest z nim bezpieczna, ale w oczach Reiko było to pojęcie względne. Po części miała rację, gdyż życie większości ludzi było zagrożone w jego obecności, jednak nawet jeśli chciałby skrzywdzić szarooką, to nie byłby w stanie. Lubił ją, chociaż często go irytowała.
    - Ty potworze! Gdzie jest moja córka?! - Reiko mierzyła palcem tuż przy twarzy Hao.
    - Po co te nerwy? - Odsunął dłoń kobiety. - Załatwmy wszystko na spokojnie.
    - On ma rację - powiedział zrezygnowany Daisuke. - Wystarczająco namieszaliśmy.
    - Jak miło, że w końcu się ze mną zgadzasz. A teraz do rzeczy. Ayame jest bezpieczna, ale wróci tylko wtedy, kiedy poczuje taką potrzebę. Mogłaś mówić prawdę, a nie teraz się na mnie wyżywasz. - Zeskoczył z parapetu, unikając pięści brunetki. - Posłuchaj mnie uważnie. Ona jest teraz w Puszczy Amazońskiej i wątpię, że uda ci się ją sprowadzić. Tym bardziej, że Aya dowiedziała się sporo o sobie od obcych osób. Zawaliliście.
    - Nie musisz prawić mi kazań!
    - Nie atakuj w gniewie, ponieważ jesteś zaślepiona i mam więcej siły od ciebie, Reiko - powiedział Hao. - To chyba tyle. Do zobaczenia.
    Teleportował się, zostawiając rodziców Ayame w szoku. Reiko przytuliła się do Daisuke, przyciskając twarz do jego torsu, tłumiąc szloch. Ciepłe, słone łzy wsiąkały w koszulę mężczyzny, który delikatnie gładził żonę po plecach. Szeptał jej, że wszystko naprawi i zrobi co będzie trzeba, aby odzyskać ich córkę.

    - Pani, nigdzie nie ma byłych popleczników Asakury - oświadczył Marco.
    - Co masz na myśli? - zapytała czerwonooka.
    - Jakby zapadli się pod ziemię. Żadnych śladów ani nawet podpowiedzi - powiedział blondyn.
    Dziwne... Moje obliczenia nigdy nie zawiodły, ale teraz... To bardzo podejrzane, jednak nie dopuszczam do siebie tej myśli. Że on mógł wrócił... To byłby koniec.
    Jeanne usiadła zrezygnowana na białej, skórzanej kanapie. Zastanawiała się, co zrobi, jeśli jej przypuszczenia okażą się prawdą. W dodatku czuła narastający niepokój, objawiający się dziwnym uczuciem w brzuchu, jakby stado żmij wiło się w jej wnętrznościach. Miała wrażenie, że to nie chodzi o żadnego z uczniów Hao, a tym bardziej o niego.

    Hao przedzierał się pomiędzy lianami, w celu dotarcia na polanę. Chciał, żeby rozmowa z rodziną Ayame potoczyła się inaczej. Nie planował wyprowadzić Reiko z równowagi, a tym bardziej nie chciał, aby uważała, że mógłby skrzywdzić Ayame w jakikolwiek sposób. Trudno, pomyślał. Nie wszystko zawsze wychodzi perfekcyjnie. Często coś się komplikuje, ale mimo to dąży się dalej do celu. Odsunął od siebie nieprzyjemne myśli i skupił się na kolejnym punkcie wyprawy. Teraz musi wyruszyć do Kalifornii. Obiecał to Ayame i dotrzyma słowa. Pomoże jej.
    - Zbieramy się - zarządził Asakura, wkraczając na małą polankę. - Jest już szesnasta i jestem pewny, że wylądujemy w nocy. Przed nami długa droga.
    Osobami, które automatycznie stawiły się przy Hao, były Opacho i Yoh. Reszta wstała z wygodnej ziemi, po czym wsiadła na Ducha Ognia. Tym razem Tsume nie miał oporów i grzecznie usiadł obok Ayame. Wiedział, że duch nic mu nie zrobi, a przynajmniej dopóki znajomy jego wilczej siostry trzyma potwora w ryzach.
    Hao usiadł na głowie Ducha Ognia. To było jego miejsce, a ostatnio także Ayame. Dziewczyna lubiła przebywać w towarzystwie Asakury. Rozmowy z nim dodawały jej otuchy i wiary w siebie. Pomagał jej w podejmowaniu decyzji, gdy tego potrzebowała.
    - Hao, musimy lecieć do Death Valley - powiedziała, gdy Duch Ognia wzniósł się ku górze.
    - Dolina Śmierci?
    - Dziadek napisał o Kalifornii, ale nie podał dokładnego adresu. Coś mi podpowiada, że Durrain znajdę w Death Valley - odpowiedziała Ayame.
    - Mogłaś od razu powiedzieć - mruknął Hao.
    - Przepraszam. Nie wiedziałam, czy uwierzysz moim przeczuciom - wytłumaczyła.
    - Kpisz sobie? Jestem szamanem. Dziwne przeczucia są dla mnie czymś na porządku dziennym.
    Ayame uspokoiła się. Uśmiechnęła się, rozkoszując się lotem. Wiatr przyjemnie łaskotał jej twarz i rozwiewał czarne jak noc włosy.

    Słońce powoli zachodziło, gdy przemierzyli połowę trasy. Hao postanowił zatrzymać się w Meksyku na godzinę, aby coś zjeść oraz mieć święty spokój, gdyż kilka osób domagało się postoju, a zwłaszcza Horokeu, któremu skończył się wielorybi tłuszcz w konserwach. Tak więc chcąc, nie chcąc Asakura musiał zrobić mały postój.
    - Dobierzcie się w grupy tak, aby każdy był z kimś, kto zna hiszpański. Nie życzę sobie głupich sytuacji, jasne? - Hao spojrzał na większość zebranych podejrzliwie. Gdy nie zauważył sprzeciwu, kontynuował: - Chodzimy tylko w okolicach rynku. Za godzinę spotykamy się pod fontanną. I najedzcie się porządnie. Następny przystanek dopiero w Kalifornii - przypomniał.
    Podzielili się na trzy grupy. Wesoła gromadka z Anną na czele poszła w jedną stronę. Ren i Jun znali hiszpański bardzo dobrze, a charakter panicza Tao nie dopuszczał żadnych głupich sytuacji, jak to Hao określił. Yoh poszedł z przyjaciółmi, ponieważ chcieli z nim pogadać. O czym? Tego nie wiedział, ale jego przeczucia mówiły, że o jego bracie.
    Większość uczniów Hao podążyło za nim, z wyjątkiem Peyote. Deiasu postanowił pójść sam. Znalazł się nareszcie u siebie, a Meksyk znał jak własną kieszeń. Minęło sporo czasu od jego wyjazdu, a teraz miał okazję powdychać dobrze znane powietrze. Skosztuje ostrych i pikantnych potraw. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.

    Yoh jadł już piątego cheeseburgera, korzystając z tego, że narzeczona nie zakazała mu żadnej potrawy z menu. To było do niej niepodobne, ale nie drążył tematu, skoro wyjątkowo mógł zamówić co tylko chciał. Anna kręciła tylko głową z politowaniem. Ona najadła się już swoją podwójną porcją sałatki. Uważała, że w Meksyku są pikantne i niezdrowe dania, które nie będą służyły nikomu, a zwłaszcza temu, kto przywykł do łagodniejszych potraw. Nawet jej sałatka zawierała papryczkę chili, co ją zniechęciło nieco do meksykańskiej kuchni.
    Peyote, siedzący dwa stoliki dalej, miał inne zdanie. Według niego już dawno nie jadł czegoś tak dobrego. Nie ma to jak domowa kuchnia.
    - To o czym chcieliście porozmawiać? - zapytał Yoh, przełykając ostatni kęs cheeseburgera.
    - Nie za bardzo ufamy Hao - wypalił Chocolove.
    - Mów za siebie - mruknął Ren. - Jak na razie nie mam zastrzeżeń.
    - Ale... - czarnoskóry próbował się kłócić.
    - Żadnego "ale". Jeśli powiedziałem, że nie mam zastrzeżeń, to tak jest, jasne?! - Ren już chciał wyciągnąć i złożyć guan dao, ale powstrzymała go Jun. Panicz Tao miał zbyt wybuchowy temperament, a właścicielowi knajpy nie spodobałoby się zbędne zamieszanie w lokalu, zwłaszcza przy użyciu broni białej.
    - A ty co sądzisz, Lyserg? - zapytał Yoh. - Mów, co ci leży na wątrobie.
    - No cóż... Pomimo tego, co przeżyłem z powodu Hao, to nie mam mu tego za złe. Wiem, że chciałem się zemścić i formalnie tak jest, bo w Sanktuarium wszyscy myśleliśmy, że go zabiliśmy, prawda? A skoro wrócił, to w jakimś celu, o którym się zapewne dowiemy - oznajmił Diethel. - Poza tym po co mam rozdrapywać dawne rany? To nie jest właściwe wyjście z sytuacji. Tym bardziej, że ty mu ufasz, Yoh. A ja, jako przyjaciel, powinienem uszanować twoje zdanie i pogodzić się z tym. Inaczej nie mógłbym nazywać się twoim przyjacielem.
    - Słyszałeś, Chocolove? Ktoś ma jeszcze zastrzeżenia? - zapytała Anna, rzucając każdemu z osobna swoje słynne spojrzenie "siedź cicho albo giń".
    - Słyszałem, ale Horo też miał coś przeciwko! - zaczął się bronić McDaniel.
    - Nie obchodzi mnie to - warknęła Itako.
    - Sama miałaś z nim dzisiaj spięcia, prawda? - zapytał ni stąd ni zowąd Peyote, który słyszał całą dyskusję.
    - Nie twój zakichany interes! - warknęła Kyouyama.
    - Masz rację, ale to nie zmienia faktu, że czujesz się inaczej. Masz ochotę mu walnąć w twarz, co? - zapytał z chytrym uśmiechem Deiasu. - Ale cóż... Po co masz się narażać Władcy Ognia.
    - Zamknij się! - Annie puściły nerwy i zaprezentowała swój prawy sierpowy. Peyote spadł z krzesła, przesuwając się po płytkach kilka metrów dalej. Jego kapelusz i okulary leżały obok niego, a chusta zsunęła się z twarzy na szyję, ukazując dość pokaźny ślad dłoni blondynki.
    - To by było tyle ze spokojnej atmosfery - oznajmił Faust z rozanielonym wyrazem twarzy.
    - W dodatku już wiemy, komu Anna tak na prawdę chciała przywalić w twarz - odezwał się Horokeu. Uśmiechał się szeroko, widząc zaskoczonego Peyote.
    Deiasu ulotnił się z knajpy, uprzednio zapłaciwszy właścicielowi za posiłek. Cieszył się, że Anna nie spowodowała żadnych zniszczeń w lokalu, bo zapewne on musiałby wszystko odkupić, co nie uśmiechało mu się ani trochę.
    Reszta czasu, jaka im została na pobyt w Meksyku, upłynęła w miarę spokojnie, zwłaszcza że nikt nie odważył się narazić Annie w żaden sposób w obawie o własne szczęki, kości i dusze. Z Itako się nie zadziera, a na pewno nie z taką jak Kyouyama.

~*~

Okej, z tego rozdziału jestem jak najbardziej zadowolona. ^^ Właściwie to miło się go poprawiało i dopisywało niektóre informacje. :D
Kolejny rozdział raczej za dwa tygodnie, gdyż wyjeżdżam we środę z rodziną do Suśca, okolice Roztocza. I mój dostęp do laptopa i internetu będzie... mizerny. ._. A do domu wracam najpewniej w niedzielę dopiero.
To chyba tyle ode mnie.
Do zobaczenia! ^^