poniedziałek, 25 lipca 2016

Rozdział 10. Peru

Witam o tej bardzo później godzinie,
Powiem tylko, że mój internet mnie nienawidził w ciągu ostatniego tygodnia i robił co chciał oraz działał kiedy chciał. No cóż, złośliwość rzeczy martwych...
Miłego czytania. :)

~*~

    Hao i jego towarzysze płynęli właśnie wynajętą łodzią, podziwiając gęstwinę leśną rozpościerającą się po obu stronach rzeki. Na jednym i drugim brzegu nie było pustej, trawiastej przestrzeni, a jedynie drzewa, których korzenie cudem nie zniszczyły koryta. Na pokładzie, oprócz szamanów, był jeszcze właściciel łodzi. Kapitan, niegdysiejszy wilk morski, obecnie starszy mężczyzna dorabiający sobie jako przewoźnik na Amazonce. Obiecał, że pomoże im się dostać do Iquitos, nie zadawał zbędnych pytań, co było Hao na rękę.
    Po dwóch godzinach dotarli do portu, zbudowanego przy rzece. Było to jedyne świetnie prosperujące miejsce, łączące Iquitos z resztą świata. W miasteczku znajdowało się również małe lotnisko, które mogło pomieścić jeden duży lub dwa mniejsze samoloty. Niestety, drogą lotniczą można było podróżować jedynie dwa razy w tygodniu oraz należało wcześniej zamówić lot, dlatego też miejscowi, jak i przejezdni, korzystali chętniej z łodzi.
    Hao i jego towarzysze wyszli na pomost, po czym wyruszyli w stronę centrum miasta. Według dziennika dziadka Ayame musieli znaleźć człowieka o imieniu Pedro, starego przyjaciela Hiroshiego Ashigaki. Najprostszym sposobem na dotarcie do mężczyzny było pytanie okolicznych ludzi, jednak większość z nich krzywiła się na dźwięk imienia i natychmiast się ulatniała. Ayame nie miała pojęcia, co było powodem takiego zachowania, ale nie zamierzała tracić nadziei na znalezienie Pedra.
    Obok Ayame przeszła jakaś kobieta. Ashigaka postanowiła sama spróbować z kimś porozmawiać, gdyż przypuszczała, że nie tylko niechęć do Pedro odstraszała ludzi, ale również Hao, który wyglądał tak, jakby miał wszystkich zabić, jeśli nie udzielą mu stosownych informacji.
    Podeszła do kobiety.
    - Buenos días. Szukam Pedro Martíneza. Czy wie pani, gdzie mogłabym się z nim zobaczyć? - zapytała Ayame po hiszpańsku, uśmiechając się uprzejmie do kobiety. Miała nadzieję, że nie zapomniała tego języka, bo od dawna się go już nie uczyła.
    - Buenos días. Mieszka w domku nad Amazonką, na końcu miasta - odparła. - Chyba nie jesteście stąd, prawda? - Spojrzała na towarzyszy szarookiej.
    - Jesteśmy przejezdni. Mam bardzo ważną sprawę do Pedra - wyjaśniła Ayame.
    Jeszcze chwilę porozmawiała z kobietą, dziękując jej za pomoc. Pożegnała się i wróciła do Hao.
    - Załatwione. Idziemy tędy - powiedziała, kierując się we wskazanym przez kobietę kierunku. Uśmiechała się triumfalnie, dając Hao do zrozumienia, że nie zawsze jego sposoby są najlepsze.

    Samolot wylądował w Manaus, gdyż pilot nie dostał pozwolenia na lądowanie w Iquitos, gdzie odnalazł Hao Lyserg pół godziny temu. Nasi bohaterowie musieli samodzielnie znaleźć kolejny transport, aby odnaleźć ognistego szamana. Ryu zastanawiał się, czy Billy również tutaj dotarłby, ale Ren wybił mu ten pomysł z głowy. Potrzebowali łodzi, nie samochodu. Zresztą Tao wątpił, że Billy zobaczyłby aż tutaj kontrolę ducha Umemyi.
    - Chyba zacznę lubić Air Tao - przyznał Horokeu, wychodząc z lotniska. - Nie wpadliśmy do Atlantyku, żyjemy i jest cudownie!
    Ren miał ochotę uderzyć szamana z północy, ale został powstrzymany przez Yoh. Mruknął pod nosem coś w stylu, że Usui sam się prosi o porządne lanie, jednak właściciel mandarynkowych słuchawek ostudził temperament przyjaciela, mówiąc, że jakby Tao nie lubił Horo, to nie obchodziłoby go to, co mówi na temat jego rodzinnych samolotów.
    Ren udał, że nie obchodzi go nic, co Yoh i Horo powiedzieli. Zaczął gorączkowo myśleć. Nie mogli dostać się samolotem do Iquitos, ale spokojnie mogli popłynąć. Musi tylko wykonać jeden szybki telefon.
    Po chwili Tao stał w budce telefonicznej, rozmawiając z kimś po chińsku. Dyskusja wyglądała na zażartą, a sądząc po zmieniającym się rozmiarze fryzury Rena, złotooki był coraz bardziej wściekły. Ktoś, z kim fioletowowłosy rozmawiał, stanowczo protestował . Po chwili Ren się uspokoił, a jego głos złagodniał, przybierając oziębły i obojętny ton. Zadowolony wyszedł z budki, uśmiechając się przebiegle. Paniczowi Tao się nie odmawia, bo można tego gorzko pożałować i stracić pracę lub życie.

    Nad Amazonką stał mały, drewniany domek z niewielką werandą, na której stało wiklinowe krzesło. Za budynkiem dało się dostrzec niewielki pomost na rzece, przy którym dryfowała mała łódka, przywiązana mocną liną do drewnianego kołka.
    Ayame i Hao weszli na werandę, rozglądając się, czy właściciel nie przechadza się gdzieś w pobliżu domku. Tsume i uczniowie Asakury znajdowali się nieco dalej, przy ścieżce, którą przyszli z miasteczka. Poplecznicy piromana wyglądali na znudzonych, ale również zaskoczonych nieoczekiwaną wycieczką z ognistym szamanem i jego zaskakującą przyjaciółką.
    Hao zapukał do drzwi, ale nikt nie otworzył. Zapukał ponownie, oczekując, że właściciel jednak postanowi wyjść. Czuł obecność mężczyzny, w dodatku dość niedaleko od siebie, więc dał mu czas na podjęcie decyzji, miał nadzieję, że właściwej.
    Usłyszał ciche szuranie butów o drewnianą podłogę. Otworzył im mężczyzna mający nie więcej niż sześćdziesiąt lat. Na jego pooranej zmarszczkami twarzy malowało się zmęczenie, ale nie takie jak po nie przespanej nocy. To było zmęczenie życiem.
    - W czym mogę pomóc? - zapytał. Zauważył, że jego goście mają azjatycką urodę i na pewno nie pochodzą z Ameryki, więc zaczął rozmowę po angielsku.
    - Pan Pedro, zgadza się?
    - Tak. Mogę w czymś pomóc? - mężczyzna ponowił pytanie, przyglądając się Ayame. Zastanawiał się, czy zna tę dziewczynę.
    - Chodzi o Toraka... - zaczęła Ashigaka, ale Pedro postanowił zamknąć drzwi, słysząc wymienione przez nią imię. Przeszkodził mu Hao, który włożył but między drzwi a futrynę.
    - Odejdźcie stąd! Nie mam zamiaru nic wam mówić! - krzyknął staruszek. - Nie dam się nabrać! Jesteście z telewizji? Gazety? Pewnie usłyszeliście o szaleńcu Pedro i się zainteresowaliście tym. Precz!
    - Niech mnie pan posłucha. Nie przyszłam tu w sprawie jakiegoś wideo, reportażu czy wywiadu. Nie interesuje mnie to i...
    - Nie interesuje? - zapytał łagodniej. - W takim razie po co przyszliście?
    - Jestem Ayame Ashigaka. Mój dziadek, Hiroshi, zostawił mi swój dziennik, w którym wymienił pańskie nazwisko - odparła. - Proszę mi pomóc.
    - Hiroshi... - westchnął Pedro. - Już dawno odciąłem się od tego świata, ale wejdźcie. - Zaprosił ich do środka. - Co u Hiroshiego? - zapytał.
    - Mój dziadek nie żyje od dwóch lat - odparła smutno szarooka.
    - Wybacz, że zapytałem. Nie miałem pojęcia... Nie miałem z nim kontaktu od kilku lat, gdyż nie brałem udziału w corocznych zebraniach klanów.
    Znaleźli się w skromnym pomieszczeniu, które było jednocześnie salonem, sypialnią i kuchnią. Po drugiej stronie znajdowały się drzwi prowadzące do niewielkiej łazienki. Ayame usiadła po turecku na podłodze, mówiąc mężczyźnie, że nie ma za co przepraszać. Nie mógł wiedzieć, że Hiroshi zmarł.
    - Powinnaś wiedzieć sporo o Toraku - mruknął Pedro, gdy postawił na stoliku tacę z kubkami z parującą herbatą. - Jednak widzę, że Hiroshi nigdy nie przekonał Daisuke do swoich racji.
    - Właściwie to prawie nic nie wiem, za co powinnam podziękować rodzinie. Ukrywali przede mną prawdę przez wiele lat.
    - To dlatego, że chcieli cię chronić. W każdym bądź razie mieli taki zamiar. Hiroshi na wszelkie sposoby próbował przekonać Daisuke, aby zmienił nastawienie i powiedział ci kim jesteś, jednak Daisuke stwierdził, że będziesz bardziej bezpieczna, gdy nie będziesz nic wiedziała o swoim przeznaczeniu - powiedział, biorąc do dłoni kubek. - Posłuchaj mnie uważnie. Jako Chodząca z Duchami musisz uważać. Możesz dzięki swojej mocy dokonać wielu rzeczy. Dobrych rzeczy, Ayame. Nie bez powodu Duch Świata wybrał właśnie ciebie, ale są ludzie, którzy pragną tej mocy za wszelką cenę.
    - Pożeracze Dusz - powiedział Hao.
    - Otóż to, młody człowieku. Pożeracze Dusz byli znani w epoce kamiennej, a po wygranej Toraka wszystkie klany uważały, że to ich koniec, ale zło nie przemija. Zawsze przetrwa, niczym bakcyl dżumy, jak pisał Camus w swojej książce. Pożeracze od wieków są wśród nas. Nie zawsze coś knują, ale zawsze są niebezpieczni - powiedział Pedro. - Wybaczcie moje zachowanie, ale nie wiem komu mogę ufać. Po prostu unikam ludzi i świadomie wyrobiłem sobie opinię publiczną.
    - Wiesz coś jeszcze o Toraku? - zapytała Ayame z nadzieją.
    - Nie wiele. Wiem, że jego matka poprosiła Ducha Świata, żeby jej syn był Chodzącym z Duchami. Duch Świata nie zawsze spełnia prośby ludzi, ale jej obiecał spełnić pod jednym warunkiem. Torak miał być bezklanowcem.
    Ayame zakręciło się w głowie. Myślała, że Torak był z klanu Wilka, tak jak ona, ale prawda była inna. Tylko, jak to możliwe? Na kartach historii zapisał się jako członek klanu Wilka. Błędne źródła? Przekształcona historia na rzecz legendy jaką był Torak, Chłopiec Chodzący z Duchami? Sama nie wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi...
    - Bezklanowcem? - wymamrotała cicho Ashigaka.
    - Nie wychowywał się wśród klanu Wilka - odparł spokojnie Peruwiańczyk. - Wraz z ojcem wędrował, a jego domem był las. Jego ojciec, który był magiem, chciał żeby Torak wyrósł na myśliwego, a nie szamana. Jeśli się wczujesz w tamte wydarzenia to zrozumiesz, dlaczego matka Toraka postąpiła tak, a nie inaczej.
    - To znaczy? - zapytał Hao, ponieważ Ayame tylko słuchała.
    - Matka przy porodzie mówi, do którego klanu ma należeć dziecko. Albo do klanu ojca, albo matki. To zawsze zależy od decyzji rodzicielki. W przypadku Toraka była to decyzja Ducha Świata - powiedział Pedro. - Ten z góry* zadecydował tak, ponieważ nie miał zamiaru faworyzować żadnego klanu.
    - Teraz rozumiem - mruknęła cicho Ayame. - Ale miał tatuaż klanowy, prawda?
    - To była zwykła blizna, która imitowała doskonale tatuaż klanowy. Nikt poza przywódcą klanu Wilka nie rozpoznał różnicy - odparł Peruwiańczyk. - Dopiero w wieku piętnastu wiosen otrzymał tatuaż, który symbolizował przynależność do klanów wodnych, leśnych, górskich i pochodzących z Dalekiej Północy.
    - Dziękuję, że mi to wyjaśniłeś. Dzięki tobie zaczynam więcej rozumieć.

    Ren zaprowadził wszystkich do portu. Uśmiechnął się pod nosem, widząc, że już podstawili sporych rozmiarów łódź, którą zamierzali wyprawić się do Iquitos.
    - No, no... Samoloty, łodzie, co jeszcze macie w tej rodzinnej firmie od transportu? - zapytał Choco, wieszając się Tao na szyi.
    Ren odepchnął komika z niesmakiem, ignorując go. Właśnie kapitan łodzi wyszedł na pomost, aby przywitać się z paniczem Tao. Mężczyzna, chociaż wiele starszy od złotookiego, wyglądał na zdenerwowanego i spiętego. Niewątpliwie bał się zrobić coś, co nie spodobałoby się Renowi.
    Nie tracąc czasu, weszli na łódź, a kapitan obrał wskazany przez Rena kurs. Zapowiadał się dłuższy rejs po Amazonce, co paradoksalnie nie przeszkadzało Yoh, który rozłożył się wygodnie na swoim miejscu i patrzył w niebo. Tao zastanawiał się, dlaczego Asakura zawsze jest taki spokojny, nawet teraz gdy szukali Hao.
    Westchnął zrezygnowany, siadając zaraz za kapitanem łodzi. Bason lewitował obok Rena, dyskutując z nim o czymś dopóki Tao nie kazał mu milczeć.

    Pół godziny później, gdy wyszli od Pedra, Ayame chciała się przejść. Dowiedziała się wielu nowych rzeczy, które przytłoczyły ją. Czy ona również nie należy tak naprawdę do klanu Wilka, tak samo jak Torak? Czy też była bezklanowcem, a rodzina wmawiała jej, że jest inaczej? Wolała się nad tym nie zastanawiać, tylko bardziej ją to dobijało.
    Hao postanowił jej towarzyszyć, aby mieć pewność, że się nie zgubi. Poza tym nie chciał zostawić jej samej, gdy dowiedziała się o sobie wielu rzeczy, o których nie miała pojęcia. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczała, że wszystko, co do tej pory znała wyda jej się takie obce.
    - Dlaczego ze mną idziesz?
    - A dlaczego nie? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
    - Chciałam być sama - mruknęła Ayame.
    - To udawaj, że mnie tu nie ma.
    Ayame bardzo chciałaby udawać, że Hao nie ma obok, ale nie potrafiła. Rozpraszał ją, gdy szedł razem z nią przez las i uśmiechał się pod nosem. Spokój, który malował się na jego twarzy, sprawiał, że nie potrafiła się skupić na własnych problemach. Chociaż może tak było lepiej, przynajmniej nie zadręczała się tym wszystkim.

    - Słuchajcie, on musi gdzieś tu być - oznajmił Yoh.
    Niedawno wyszli z łodzi i właśnie szli w stronę centrum Iquitos, mając nadzieję, że zobaczą kogoś znajomego. Nawet mogli to być uczniowie długowłosego Asakury. Yoh był nastawiony optymistycznie na spotkanie z nimi, chociaż czuł, że oni będą mieli inne zdanie na jego widok.
    - Czy to nie jest przypadkiem Nichrom? - zapytał Horokeu, wskazując na chłopaka, siedzącego przy fontannie.
    Faktycznie, osoba, którą wskazał Usui bardzo przypominała Nichroma, mimo tego że był ubrany w jeansy i koszulkę na krótki rękaw, a nie w plemienne szaty.
    - Witaj, Yoh - powiedział Nichrom, zanim Asakura zdążył otworzyć usta. - O ile się nie mylę to szukasz Hao.
    - Skąd ty...
    -  To proste. Nie leciałbyś za nami z Japonii do Peru. Pomyśl logicznie - odparł Indianin. - A oni zamierzają podejść, czy raczej postoją i będą się tylko przyglądać? - Wskazał na przyjaciół Yoh. - Mniejsza o to. Nie wiem jak Hao zareaguje na twoje odwiedziny, ale powinien tu być za chwilę.
    - Niezłe wyczucie czasu, Nichromie - zaśmiał się Hao, idący z Ayame i Tsume. - Nie wiem, czy chcę wiedzieć, dlaczego nie szanujesz moich decyzji. No ale skoro tu jesteś, Yoh, to słucham, co było tak ważne.
    - Eee... No ten...
    - Chciał się przywitać, zapytać jak się masz i poprosić o to, żebyś wrócił z nim do Japonii - Ren wyręczył Yoh.
    - Pierwszy punkt mamy z głowy. Jeśli chodzi o drugi to świetnie, a trzeci, cóż, muszę odmówić - powiedział obojętnie długowłosy Asakura.
    - Zwiedzasz? A może interesy sprowadzają cię do Peru? - zapytała Anna, mierząc Hao wzrokiem.
    - Anna, jak zwykle urocza - uśmiechnął się. - Można powiedzieć, że robię sobie małą wycieczkę dookoła świata. O, nawet Lyserg z wami jest.
    Diethel nic nie odpowiedział. Widok Hao dziwnie na niego zadziałał. Nie to, że miał ochotę go zaatakować, ale poczuł jak gorycz paliła go od środka. Postanowił się kontrolować. Nawet gdyby zabił Hao, to nie przywróciłby życia rodzicom, a skoro piroman żył, to Król Duchów tak chciał. Nie mógł ingerować w jego decyzje.
    - Yoh, nie wrócę do Japonii, jasne? - zwrócił się do bliźniaka. - Nic nie poradzisz na to, że mam sporo do załatwienia, ale jeśli tak bardzo ci zależy na moim towarzystwie, to możecie lecieć z nami. Pod jednym warunkiem - słuchacie się mnie i macie nie wszczynać bójek. - Hao spojrzał znacząco na Nichroma i Rena. Miał wątpliwości, co do ich wzajemnego towarzystwa. - Jeśli wam się znudzi, to możecie wracać do Japonii na własną rękę. To tyle.
    Yoh przytaknął. Nie sądził, że Hao tak szybko zgodzi się na cokolwiek, co oznaczałoby wspólne spędzenia czasu. Prawdopodobnie ognisty szaman zrobił to dla świętego spokoju, bo wiedział, że właściciel mandarynkowych słuchawek nie da za wygraną i dalej będzie za nim latał po świecie.
    - Gdzie reszta? - zapytał Hao, zwracając się do Nichroma. Przestał się skupiać na dodatkowym problemie, który właśnie sam sobie załatwił, ale wolał zabrać ich ze sobą niż mieć ogon podążający za nim wszędzie. Tak przynajmniej mógł ich kontrolować.
    - Powiedzieli, że przyjdą tutaj. Powinni być za chwilę - odparł Indianin z beztroskim uśmiechem.
    Ostatnio dość często się uśmiechał, co było do niego niepodobne. Nawet nie zareagował źle na Rena, który zabił mu brata. Uznał, że nie ma po co poruszać dawnej wrogości, skoro będzie musiał znosić Tao na co dzień. Zresztą nie zamierzał z nim rozmawiać, jeśli nie będzie takiej potrzeby.

***

*Ten z góry - nie chodzi o Boga, akurat tu chodzi mi o Ducha Świata.

~*~

Sprawdzałam tekst na szybko, jak w przypadku drugiego opowiadania. Mam nadzieję, że dużo błędów nie wyłapaliście. :) 
Kolejny rozdział w weekend i postaram się w terminie. ^^"
Do następnego! ^^

niedziela, 17 lipca 2016

Rozdział 9. Chodząca z Duchami

Ohayo,
jestem w terminie, jeszcze jest niedziela. Uff, a już się bałam, że nie zdążę, naprawdę. Na całe szczęście udało się.
Miłego czytania. :)

~*~

    Ayame nie rozumiała, dlaczego kobieta nazwała ją Chodzącą z Duchami. Pierwszy raz w życiu słyszała tę nazwę.
    - Słucham? Kto to jest? - zapytała, wpatrując się w kobietę.
    - Wejdźcie - odparła, zapraszając ich do środka. - Lepiej nie mówić o tym na zewnątrz. To niebezpieczne, teraz gdy... - przerwała, zamykając szczelnie drzwi za gośćmi. - Jest zbyt wiele niepożądanych osób, które mogą usłyszeć coś, czego nie powinny.
    - Rozumiem - mruknął Hao, rozglądając się po korytarzu.
    Pomieszczenie było skromne, a jedynym wystrojem był obraz z kwiatami i mała komoda z lustrem. Na owej komodzie stała mała, czarna figurka kruka - opiekuna klanu.
    Kobieta poprowadziła gości do salonu i kazała im usiąść na fotelach i pufach w odcieniu czerwieni, po czym zniknęła za drzwiami obok, zapewne prowadzącymi do kuchni. Po kilku minutach wróciła z tacą, na której stało cztery kubki z parującą herbatą i cukiernica.
    Tsume bacznie przyglądał się kobiecie, a gdy uznał, że nie stanowi zagrożenia, położył pysk na wyciągniętych przed siebie łapach.
    - Nazywam się Nastalia - oznajmiła, siadając w jednym z foteli.
    - Miło nam. Jestem Ayame Ashigaka, a to Nichrom i Hao. - Tsume trącił ją nosem. - A to jest Tsume, mój najwierniejszy przyjaciel.
    - Wiem, kim jesteście. Ale wy chyba wiele o sobie nie wiecie - odrzekła tajemniczo, słodząc herbatę.
    - Niezwykłe - mruknął Hao. - Mogłaby nam pani...
    - Mów mi po imieniu.
    - W takim razie, czy mogłabyś nam powiedzieć, kim jest Chodzący z Duchami?
    - Oczywiście. Chodzący z duchami to taka osoba, która może przemieścić swoje trzy dusze do innego ciała bądź rośliny. Duszę Klanu, Imienia i Świata - dodała, widząc, że Ayame chciała się jej o to zapytać. - Taką osobę wybiera Duch Świata, gdy uzna, że jest taka potrzeba. Od czasu, gry Torak dokonał tych wielkich rzeczy, Duch Świata nie wybrał Chodzącego z Duchami. Jednak teraz... Teraz, kiedy podczas ostatniego zgromadzenia klanów, ktoś powiedział o tym, że gdzieś wśród nas jest słuchająca, zaczęłam się zastanawiać, czy jesteśmy bezpieczni. Ostatnio dzieją się dziwne rzeczy...
    - Jakie? - zapytała Ashigaka.
    - Duch Świata nie kontaktuje się z żadnym z klanów. Nie pojawia się w głębokim lesie. Klany są zaniepokojone i zapewne poruszą ten temat na zgromadzeniu za dwa tygodnie.
    - Zgromadzeniu? To takie spotkanie klanowe, tak?
    - Tak, drogie dziecko - odpowiedziała Nastalia, uśmiechając się delikatnie do Ayame. - Co wiosnę odbywa się jedno zgromadzenie. Twoja rodzina jest tam zawsze, jednak nigdy nie widziałam tam ciebie.
    W Ayame zaczęła wzbierać gorycz i nienawiść. Miała kolejny powód, a raczej kilka, do wrogiego nastawienia. Rodzina okłamywała ją. I to jeszcze jak! Zatajała przed nią istnienie klanów, wszystkie zgromadzenia i wydarzenia z przeszłości. Zacisnęła ręce na poręczach fotela. Po jej policzkach spłynęły łzy.
    - Uraziłam cię? - zapytała zaniepokojona kobieta.
    - Nie - szepnęła. - Wszystko w porządku. W miarę. My już pójdziemy.
    Ayame szybko odarła łzy i wstała z fotela, a za nią reszta.
    - Poczekaj. Mam coś dla ciebie. - Zniknęła w pokoju obok. Gdy wróciła, w rękach trzymała średniej wielkości pudełko, które podała dziewczynie. - Gdy będzie ci źle, zajrzyj do niego. Kiedy będziesz potrzebować pomocy, zdaj się na zawartość pudełka. Nawet jeśli będziesz musiała się bronić, zawartość ci pomoże. Jest tam parę rzeczy, o których wiele osób nie ma pojęcia i myśli, że zaginęły. Dbaj o nie.
    - Dziękuję - szepnęła Ayame. Była wdzięczna Nastalii. Nawet się nie znały, a ona już tyle dla niej zrobiła. Więcej niż rodzina.
    - Nie ma za co - odparła kobieta. - Tym razem zgromadzenie klanów jest za dwa tygodnie, chociaż zawsze było w dniu równonocy wiosennej, ale źle się dzieje. Nikt nie chce zwlekać. Klany zbiorą się w Alpach, przy niezamieszkanej części szczytu Góry Ducha Świata, obecnie Matterhorn* .
    - Będę tam. Możesz się mnie spodziewać. I zapewne dopiero tam spotkam rodzinę - powiedziała szarooka i razem z Tsume, Hao i Nichromem skierowała się w stronę wyjścia. Nastalia odprowadziła ich do progu, po czym pożegnali się.

    Ayame siedziała na łóżku w hotelu. Hao, mimo tego że wolał siedzieć na łonie natury, został przebłagany przez wszystkich, a raczej szarooką, żeby zatrzymać się na jedną noc w hotelu. Następnego dnia mieli wyjechać do Ameryki Południowej, do Peru. Wszyscy musieli być wypoczęci, ponieważ o świcie mieli zjeść szybkie śniadanie i wyruszyć. Czekała ich długa droga przez Ocean Atlantycki.
    Tyle już wiedziała, a jeszcze więcej było przed nią. Chciała dowiedzieć się czegoś na temat klanów. Żałowała, że rodzina niczego jej nie powiedziała. Obca kobieta zrobiła dla niej więcej niż najbliżsi. Bolało ją to bardziej niż wszystko inne kiedykolwiek.
    Spojrzała na pudełko, stojące na szafce. Jeszcze nie zaglądała do niego. Sięgnęła po nie i położyła obok siebie. Odwiązała purpurową tasiemkę i odkryła wieczko. W środku był nóż z błękitnego łupka i rączką z rogu jelenia. Wyglądał na bardzo stary, ale skoro czekał tyle u Nastali, to jego lata świetności jeszcze nie minęły. Wzięła nóż w dłonie. Rączka nie była chropowata tak jak zazwyczaj róg jelenia, a błękitne ostrze z łupka miało gładką powierzchnię. Pachniał metalicznym zapachem krwi, którą nieraz był naznaczony. Odłożyła nóż na bok. Z pudełka wyciągnęła róg, także wykonany z poroża jelenia. W środku była czerwona glinka, pachnąca ochrą oraz korzeń. Ayame nie miała pojęcia do czego miał służyć. Prawdopodobnie w celach leczniczych. Kolejnymi rzeczami były dwie figurki wykonane z kamienia. Jedna przedstawiała Wilka, a druga Kruka. Ostatnią rzeczą znajdującą się w pudełku były kosmyki czarnych, szarych i rudych włosów. Obok leżała karteczka. Ayame sięgnęła po nią. Była prawie nienaruszona, zapisana delikatnym pismem. Zaczęła czytać.
    Ayame, jeśli to czytasz , to znaczy, że byłaś u Nastalii. Dała ci coś bardzo ważnego, o co musisz dbać. Te rzeczy zostały przekazywane z pokolenia na pokolenia od czasów Toraka. Wszystkie to, co widzisz w pudełku, należało do Toraka. Zawsze miał przy sobie róg z lekami od matki, nóż od ojca, figurki od przyjaciela - Ciemnego, oraz kosmyki włosów Renn i sierści Wilka.
    Tak samo jak Torak jesteś Chodzącą z Duchami (Słuchającą oraz Wędrującym Duchem). W twoich rękach leży los wszystkich ludzi. I tych żyjących w klanach, i tych bez klanów. Rzeczy, które Ci przekazuję, będą Ci potrzebne. Nóż - do walki. Róg z lekami do leczenia. Kosmyki włosów Renn i Toraka oraz sierść Wilka do rytuałów. Figurki - wsparcie duchowe przodków. Jestem pewna, że dasz sobie radę z przeciwnościami losu.
Durrain.

    Ayame złożyła karteczkę. Przez chwile wpatrywała się w przedmioty leżące obok. Od niej zależała przyszłość. Ona musiała stawić czoło przeciwnościom. Tylko ona.
    Dziękuję ci, Durrain. Kimkolwiek jesteś... Nie zawiodę nikogo, obiecuję. Bez względu na to, co mnie czeka.
    Zanim zasnęła, zastanawiała się nad tym, czego mogłaby się jeszcze dowiedzieć. To, co już wiedziała przerosło jej najśmielsze oczekiwania.

    O świcie rozległo się pukanie do pokoju. Ayame przeciągnęła się leniwie i poszła otworzyć. W drzwiach stał Hao z rozpiętą koszulą.
    - Witam - powiedział. - Czy nasza Chodząca z Duchami się wyspała?
    - Tak. I nie używaj tego zwrotu. Poza tym, dlaczego postanowiłeś mnie zgorszyć tym widokiem? - Pokazała palcem na odkrytą klatkę piersiową szamana.
    - Oczywiście, już nie będę - odparł z uśmiechem. Ostatnimi czasy lubił się drażnić z Ayame tak samo jak ona z nim. - Jak się przebierzesz, to zejdź do baru na dół. Poza tym odpowiadając na twoje pytanie, wiem, że ci się podoba.
    - Jesteś niemożliwy - mruknęła, zamykając drzwi.
    Wyciągnęła ze swojego małego bagażu jeansowe spodenki i bluzkę na krótki rękaw. W Peru aktualnie było nieco chłodniej niż w Europie, ale w Iquitos, do którego się wybierali, zawsze występowały upały bez względu na porę roku. Miasto było położone nad rzeką Amazonką, a jedynym transportem, dzięki któremu można się tam dostać, to droga wodna lub lotnicza.
    Wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Dokłądnie przekręciła zamek, po czym odniosła kluczyk do recepcji. Na jednym ramieniu miała zarzucony plecak, w którym znajdowały się jej najpotrzebniejsze rzeczy. Skierowała się do baru otwartego przez całą dobę. Przy stolikach siedzieli uczniowie Asakury. Zauważyła miejsce pomiędzy Hao i Nichromem, rozmawiającymi o czymś przyciszonym głosem. Ruszyła w tamtą stronę. Wszyscy jedli kanapki i pili gorącą herbatę. Gdy usiadła, Hao podsunął jej kubek z parującym napojem. Uśmiechnęła się w geście podziękowania i upiła łyk. Czuła, że nie jest głodna, więc postanowiła zadowolić się jedynie herbatą. Nie powinna wyruszać w podróż z pustym żołądkiem, jednak nie odczuwała potrzeby spożycia posiłku. Miała ochotę zobaczyć się z Tsume, który nie mógł wejść do hotelu. Ayame powiedziała mu, żeby się nie oddalał i czekał do świtu. Wiedziała, że wilk posłucha. Zawsze się słuchał. Tym razem nie mogło być inaczej.
    Skończyła pić herbatę. Wstała od stołu i wyszła z baru. Hao nie zatrzymywał jej, nawet nie mógł tego zrobić. Ayame za bardzo stęskniła się za wilkiem, z którym nigdy się nie rozstawała. Asakura o tym wiedział i szanował decyzje szarookiej. W większości jej planów zgadzał się z nią. Najbardziej intrygowało go to, że była neutralna w związku z niektórymi rzeczami. Kochała naturę, ale nie żywiła nienawiści do ludzi, którzy niszczyli Ziemię. Uważała, że to nie ludzie są źli, a luksus i dobra materialne, dające rasie ludzkiej wielkie możliwości. Jej zdaniem człowiek potrafił się zmienić, jednak nie każdy pragnął wyrzec się czegoś, do czego przywykł. Są ludzie dobrzy i źli, którzy zbłądzli. Asakura wiedział, że w tym, co mówi Ayame jest sporo prawdy. Miała nawet na to dowody. Pozostałości dawnych plemion indiańskich, takich jak Inkowie, wyrzekli się wygód stworzonych przez człowieka.
    Dwa metry od hotelu Ayame dostrzegła w krzakach parę bursztynowych ślepi. Tsume, gdy tylko ją zobaczył, wybiegł na przywitanie, skacząc na dziewczynę. Był wschód słońca, czyli około szóstej rano, i większość ludzi nadal spała. To pozwalało wilkowi spacerować po placu przed hotelem.
    Za chwilę Hao wyjdzie z resztą i będą mogli wyruszyc w dalszą drogę.

    W tym samym czasie w Tokio na lotnisku zebrała się spora grupka ludzi. Rozmawiali między sobą.
    - Mam nadzieję, że te twoje rodzinne samoloty działają jak trzeba i tym razem nie zaliczymy bliskiego spotkania z ziemią albo oceanem - powiedział Horokeu.
    - Wtedy to był sabotaż, kiedy to do ciebie dotrze, Ośla Łąko? - warknął Ren. - Poza tym jak nie chcesz, to nie musisz lecieć.
    - Skąd pomysł, że nie chcę? Nie mógłbym przegapić tylu przeżyć! - zawołał oburzony Usui. Ren był jednym z jego najlepszych przyjaciół, ale zbyt często go wkurzał.
    - Skoro wszyscy zdecydowani to może w końcu wsiądziemy do tego samolotu, co? - zapytała Anna. - Jakby nie było, to ty, Ren, byłeś pierwszy do przyłączenia się do poszukiwań Hao, więc łaskawie wsiadaj!
    - Złość piękności szkodzi, pani Anno - Ryu podrzucił Annie szczerą radę, którą blondynka przyjęła spokojnie.
    Ren posłuchał Anny i wsiadł do samolotu, służąc innym za przykład. Reszta weszła za nim, zajmując miejsca. Wszyscy czuli się szczęśliwi, że mogą się wyrwać monotonii, która ich otaczała. Brakowało im wrażeń, walk i przygód, a gdy nadarzyła się okazja do wyjazdu, wszyscy byli chętni.
    Yoh czuł że powinien powiedzieć rodzinie, a przede wszystkim mamie, o wyjeździe. Miał nadzieję, że nie będą chcieli złożyć mu wizyty w Tokio podczas jego nieobecności. Byłoby to kłopotliwe, gdyby go nie zastali, ale raczej nie miał się czym martwić. Asakurowie nie za często bywali w Tokio.
    - Lyserg, możesz zlokalizować Hao? - zapytała Anna.
    - Tak - odparł zielonowłosy.
    Rozłożył mapę świata na podłodze w samolocie i zaczął szukać energii szamańskiej długowłosego Asakury. Wiedział, że będzie ona najsilniejsza spośród wszystkich innych. Zawsze w ten sposób namierzał Hao, gdy chciał się na nim zemścić. Teraz sytuacja uległa zmianie.
    - Paniczu Tao, dokąd mam lecieć? - odezwał się głos pilota z głośnika.
    - Lyserg - powiedział zniecierpliwiony Ren, oczekując na decyzję Diethela.
    - Zmierza w stronę Peru. Aktualnie znajduje się u wybrzeży Ameryki Południowej.
    Ren kiwną głową i poszedł do kabiny pilota, żeby przekazać mu przybliżony cel lotu. Mężczyzna w kabinie miał być przygotowany na ewentualne zmiany kursu.

    Przez większość podróży Yoh siedział cicho, praktycznie się nie odzywając. Gdy ktoś się o coś pytał, odpowiadał z uśmiechem, żeby nie martwić przyjaciół. Hao nie chciał, żeby Yoh leciał z nim, co przygnębiało trochę młodego Asakurę. Miał nadzieję, że bliźniak przyjmie go dobrze, a nawet jeśli nie, to raczej już go nie odeśle, gdy stanie naprzeciwko niego, prawda?

***

*Matterhorn (wł. Monte Cervino, fr. Mont Cervin) – szczyt położony w Alpach Zachodnich sięgający wysokości 4478 metrów. Matterhorn jest szóstym pod względem wysokości samodzielnym szczytem alpejskim. Góra symbol, jeden z najbardziej znanych szczytów świata. Jego skalno-lodowa piramida samotnie wznosi się wśród firnowych pól lodowych Alp Penińskich. Jeden z najpóźniej zdobytych szczytów alpejskich, głównie ze względu na odstraszający wygląd. (Więcej na: http://pl.wikipedia.org/wiki/Matterhorn) Dałam ten szczyt, ponieważ najbardziej odzwierciedlał Górę Ducha Świata z serii książek Kroniki Pradawnego Mroku. Chodziło mi też, żeby góra była dość trudna do górskich wspinaczek, a Matterhorn właśnie taka jest. Zmienność pogody i lawiny mają być odzwierciedleniem trudnego dostępu do szczytu i symbolizować gniew Ducha Świata.

~*~

Długością nie powala, ale chociaż jestem zadowolona z treści. ^^
Następny rozdział za tydzień. Postaram się wcześniej niż dziś, ale niczego nie obiecuję.
Czekam na opinie. :)
Do następnego! ^^

niedziela, 10 lipca 2016

Rozdział 8. Trudna rozmowa

Witam,
zdaję sobie sprawę z tego, że rozdział miał być tydzień temu, ale zbyt wiele spraw nałożyło mi się na siebie. W dodatku nie mogłam się z niczym wyrobić, a po powrocie z Niemiec moja wena zrobiła strajk i pisanie wszystkiego szło mi opornie. Przynajmniej na drugiego bloga, bo na tego zazwyczaj tylko coś dopisuję, rzadko kiedy robię korektę całego rozdziału.
Mniejsza o to. Mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Miłego czytania. :)

~*~

    W obozowisku Asakury praktycznie wszyscy byli pogrążeni we śnie, włącznie z samym Władcą Ognia. Osobą, która tej nocy nie mogła zasnąć, była Ayame. Ognisko na polanie zgasło już jakiś czas temu i jedynym oświetleniem były migoczące gwiazdy i księżyc, który z pełni stopniowo zmieniał swój kształt. Szarooka kochała patrzeć nocą na niebo. Księżyc dodawał jej otuchy i wiary w siebie. Miał on swoje fazy i raz w miesiącu znikał z nieboskłonu, jednak zawsze powracał i stopniowo rósł do pięknej pełni.
    Ayame  zastanawiała się nad wyjazdem do Europy i - zapewne - jeszcze dalej niż sama przypuszczała. Pojedzie z Asakurą oraz jego uczniami do Włoch i co dalej? Przecież nie będzie ich targać za sobą. Na pewno mają swoje sprawy. Turniej został wstrzymany, ale prędzej czy później wznowią go. Wtedy będzie zdana na siebie i Tsume. Do domu, w którym jest jej miejsce, nie zamierzała wrócić, przynajmniej dopóki nie pozna całej prawdy o sobie. Nie czuła już przywiązania do domu i rodziny. Chciała odkryć prawdę, nawet za wszelką cenę.
    Ayame spojrzała na śpiącego obok Hao, który zasnął na polanie, nie poszedłszy do swojego namiotu. Asakura wyglądał teraz tak niewinnie, spokojnie i... Słodko - przemknęło szarookiej przez myśl. - Gdybym cię nie znała, to nie uwierzyłabym, że to ty - najpotężniejszy szaman na świecie Hao Asakura... Dziewczyna zaczęła się zastanawiać nad sensem swoich myśli. Czyżby czuła coś więcej do Asakury niż przyjaźń? Nigdy wcześniej nie śmiała nawet myśleć o nim inaczej. Władca ognia sprawiał wrażenie osoby, która wyłączyła swoje człowieczeństwo i nie zamierzała go z powrotem włączać.
    Przyjrzała się dokładniej szamanowi. Rysy twarzy Hao już dawno przestały przypominać chłopięcą buźkę, a niesforne kosmyki ciemnobrązowych włosów wkradły się na policzki Asakury. Ashigaka odgarnęła je delikatnie na boki, starając się aby nie połaskotały chłopaka. Hao uśmiechnął się przez sen, a bladoniebieskie światło księżyca, które padało na twarz długowłosego, sprawiało, że wyglądał przystojniej niż zwykle. Ayame przyglądała się Asakurze, zastanawiając się, czy Hao dalej jest na nią zły. Od tamtej wymiany zdań rozmawiał z nią sporadycznie, tylko wtedy kiedy musiał.
    Nagle czarne włosy Ayame zsunęły jej się po ramionach, spadając na twarz Asakury. Tego nie przewidziała, chociaż powinna. Zganiła się w myślach, gdy nieco zaskoczony Hao otworzył oczy. Obudziła go, ale było już za późno na to, aby naprawiła swój błąd.
    Na początku Hao zastanawiał się, kto śmiał mu przeszkadzać w krótkiej drzemce, ale gdy ujrzał Ayame, w dodatku pochyloną nad nim, bardziej zainteresowało go, co dziewczyna zamierzała zrobić. Przez dziwną blokadę umysłu szarookiej nie mógł zajrzeć do jej myśli, co niezwykle go irytowało. Nawet bardziej od jej niewyparzonego języka.
    - Co ty robisz? - zapytał nieco ostrzej niż zamierzał.
    Ayame odsunęła się od Asakury, jakby dopiero teraz zrozumiała w jak bardzo niezręcznej sytuacji się znalazła. W duchu dziękowała, że Hao nie mógł odczytać jej myśli w żaden sposób. Wtedy zapadłaby się pod ziemię, a nawet i głębiej jakby się dało.
    Wymamrotała pod nosem coś, ale nawet Hao tego nie zrozumiał.
    - Możesz wyraźniej?
    - Nic takiego, po prostu... - zawahała się. - Nieważne, zapomnij.
    Władca ognia uniósł jedną brew. Ayame wiedziała, że zawsze tak robił, gdy komuś nie wierzył, ale dawał tej osobie na swój sposób drugą szansę. Tylko ona sama nie była pewna, co chciałaby zrobić.
    - Zapomnij. Nic nie chciałam zrobić - powiedziała, wstając z ziemi.
    Zanim odwróciła się i odeszła w stronę ścieżki leśnej, miała wrażenie, że Hao jest zawiedziony takim obrotem spraw. Jakby chciał, żeby została, ale duma nie pozwoliła mu na poproszenie jej o to. Chociaż mogła się mylić. Władca ognia był tak bardzo inny od wszystkich ludzi i mimo tego, że starał się uchodzić za oziębłego, to ona zauważała u niego drobne przejawy ciepłych uczuć.

    Rano wszyscy jedli śniadanie. Yoh jako jedyny nie miał apetytu i zjadł tylko jedną kanapkę. Wszystkich to zdziwiło, bo Asakura miał żołądek bez dna, prawie jak Horo.
    - Yoh, dobrze się czujesz? - zapytała Anna, przyglądając mu się badawczo.
    - Tak - odparł chłopak. - Nie jestem głodny.
    Skłamał. Tak na prawdę chciało mu się jeść, ale nie mógł przełknąć ani kęsa więcej. Czuł jak jedzenie rośnie mu w ustach, a później z trudem przechodzi przez przełyk. Cały czas zastanawiał się, jak powiedzieć wszystkim o powrocie Hao. Miał wątpliwości, czy wszyscy zaakceptują jego chęć pomocy Hao. Zwłaszcza Lyserg, który przyjechał wczoraj wieczorem, mógł się, lekko mówiąc, zdenerwować. Diethel myślał, że dokonał zemsty i jego wróg nie żyje. Nie powinien żyć żądzą zemsty, ale jak się zachowa na wieść o Hao? Yoh nie chciał wybierać pomiędzy bratem, a przyjacielem.
    Asakura wstał od stołu i ruszył w kierunku swojego pokoju. Gdy znalazł się w pomieszczeniu, zaczął jeszcze intensywniej myśleć. Przecież od tak nie wyskoczy z wiadomością, że Hao żyje. U Lyserga może to spowodować nagły wybuch złości i w najgorszym wypadku dołączy znowu do X-Laws. Tego Yoh nie chciał, więc jak na razie postanowił, że jeszcze raz wszystko dokładnie przemyśli i dopiero wyjawi prawdę. Jednak musiał się pospieszyć. Hao - zapewne - był już w drodze do Europy, a jego genialny plan przestał wydawać mu się aż taki wspaniały, jak przypuszczał.

    Tymczasem już prawie wszyscy siedzieli na Duchu Ognia. Tylko Ayame nie mogła przekonać Tsume do wejścia na ducha. Szarooka błagała wilka na wszelkie sposoby, niestety na marne. Tsume był nieugięty i ostrzegawczo powarkiwał na ognistego potwora.
    - Tsume, proszę.
    Wilk nieco złagodniał, gdy Ashigaka zeszła z Ducha Ognia i podeszła do niego. Pogłaskała go po karku, a jego wyraz pyska złagodniał.
    - Nie parzy. Obiecuję. - Ayame położyła dłoń na Duchu Ognia, aby przekonać Tsume, że się nie poparzy.
    - Ja to załatwię - mruknął Hao.
    Wyciągnął z kieszonki gwizdek i dmuchnął delikatnie. Nie wydał się z niego żaden dźwięk, jednak wilk coś usłyszał i wskoczył na Ducha Ognia.
    - Gwizdek z rogu jelenia - wyjaśnił długowsłosy, gdy Ayame usiadła obok niego. - Torak zrobił kiedyś podobny z kości pardwy i podarował go Renn, swojej przyjaciółce, aby w razie niebezpieczeństwa mogła wezwać Wilka*.
    - A jednak nie powiedziałeś mi wszystkiego.
    - Uznałem to za mało istotne - odparł Hao i rozkazał Duchowi Ognia wzbić się w powietrze.
    - Mnie to zaciekawiło. Wiesz coś jeszcze o Toraku? - zapytała z nadzieją, że Asakura przestanie zachowywać się ozięble w stosunku do niej.
    - Był świetnym myśliwym i potrafił doskonale tropić. Miał przy sobie Wilka i tak jak ty rozumiał jego mowę - odpowiedział Asakura. - Sporo też podróżował, ale za wiele na ten temat nie wiem. Ze starej pożółkłej księgi, której brakuje stron, nie za dużo się dowiesz. Zresztą podejrzewam, że ktoś celowo je wyrwał. No i nie czytałem dziennika twojego dziadka. Uznałem, że to osobista sprawa, skoro na pierwszej stronie napisał, cytuję: Mam nadzieję, że dostaniesz go w odpowiednim czasie, Ayame. Bądź silna, Hiroshi Ashigaka. Jestem okrutny, ale nie wścibski.
    Przez resztę podróży do Mediolanu nikt nie poruszył żadnego tematu. Hao uznał, że lepiej nic nie mówić, niż rozmawiać o niczym ważnym, a Ayame nie chciała po raz kolejny doprowadzić do napiętej sytuacji między nimi. Wolała, gdy Asakura był oschły, ale jednocześnie na swój sposób miły.

    Wylądowali na przedmieściach Mediolanu. Hao nie znosił zgiełku dużych miast, a na przestrzeni wieków większość pozornie niewielkich miejscowości rozrosło się do rozmiarów metropolii. Ludziom było wygodniej, ale nie zdawali sobie sprawy, że kiedyś ich działalność nie pozostawi po sobie nic dobrego.
    - Idę z Ayame na poszukiwania Hanagumi, a wy macie trzy godziny na rozejrzenie się po mieście - poinformował wszystkich swoich uczniów.
    Ayame trzymała Tsume na szelkach i smyczy, gdyż ludzie nie przywykli do wilków w dużych miastach, a już zwłaszcza biegających luzem. Wiedziała, że jej najwierniejszy towarzysz nie jest zadowolony z tego faktu, nie był przyzwyczajony do uwięzi. Jak każdy wilk najlepiej czuł się w lesie i źle znosił chodzenie na smyczy.
    Przez pierwszą godzinę chodził na marne. Hao tracił powoli cierpliwość i nawet zaczął pytać ludzi, czy nie widzieli trzech nastolatek z małą czarnoskórą dziewczynką. Niektóre napotkane osoby nie brały na poważnie Asakury i bezkarnie nabijały się z jego nieśmiertelnej pelerynki.
    - Mógłbyś założyć jakąś koszulę - powiedziała w końcu Ayame, gdy po raz kolejny ktoś znieważył Asakurę. - Chodź.
    Pociągnęła Asakurę za rękę w stronę sklepu z odzieżą. Nawet w stolicy światowej mody znajdzie się coś dla Hao. Poza tym Ashigaka bała się, że ktoś zapłonie niczym pochodnia, gdy rozdrażni piromana.
    W najbliższym sklepie z odzieżą Ayame zaczęła przeszukiwać dział z ubraniami męskimi, a Hao stał z miną skazańca obok niej. Wolałby w tym momencie być na miejscu Tsume i siedzieć przywiązany do ławki obok budynku.
    - Chyba mam coś idealnego dla ciebie - powiedziała, wyciągając w stronę Asakury czarną zapinaną koszulę.
    Ognisty szaman najchętniej podpaliłby koszulę, sklep i najlepiej cały Mediolan, jednak wzrok czarnowłosej mówił sam za siebie. Musiał wejść do przymierzalni i założyć na siebie znalezisko Ayame. Gdy wchodził za kotarę, nie mógł uwierzyć, że uległ jakiejś kobiecie.
    - Weź, wyglądam jak mój brat!
    - Naprawdę? Wyglądasz świetnie. Nawet się nie przebieraj - powiedziała z uśmiechem, a Hao mógłby przysiąc, że był to wredny i drwiący uśmieszek. - Bierzemy tą - dodała w stronę sprzedawcy.
    Zapłaciła za koszulę, a pelerynę i rękawiczki chłopaka spakowała do swojego plecaka. Wyszli ze sklepu, w którym byli zaledwie dziesięć minut, ale Hao mógłby się założyć, że trwało to o wiele dłużej.
    - Teraz lepiej. - Przyjrzała się Asakurze. - Hm...
    - Chyba obawiam się tego "hm".
    - Przesadzasz - odpowiedziała i wydobyła z kieszeni gumkę, którą związała włosy Hao w kitkę.
    - A nie mówiłem? Zmieniasz mój wygląd, zanim się obejrzę to będziesz próbowała zmienić mi charakter. Wszystkie kobiety są takie same.
    - Doszukujesz się teorii spiskowych. Prawie jak ci twoi wrogowie... Jak im tam było?
    Hao spojrzał na dziewczynę ostrzegawczo, a w jego oczach zapłonęły małe ogniki. Ayame zaśmiała się, tym razem nie odebrała zachowania szamana jako coś niebezpiecznego. Asakura łatwo się denerwował, przynajmniej ona umiała trafić w jego czułe punkty.
    - Dobrze, już dobrze. Nie patrz tak na mnie, bo temperatura wzrasta wokół nas o jakieś dwadzieścia stopni.
    Hao udał, że nic się nie stało. Nie da tej satysfakcji szarookiej, zwłaszcza że grała w jakieś swoje gierki, a jego reishi nie działało na nią, więc nawet nie mógł dowiedzieć się jaki jest jej cel.
     Postanowili pójść w stronę parku. Spędzili już sporo czasu na poszukiwania Hanagumi i Opacho, więc nie zaszkodziło pójść również tam. Nic nie mieli do stracenia.
    - Hao-sama! - usłyszeli przed sobą dziecięcy głosik, a ich oczom ukazała się mała murzynka, biegnąca w stronę bruneta z uśmiechem na buzi.
    - A gdzie Mattie, Marie i Kanna? - zapytał Hao, kiedy dziewczynka nieśmiało objęła jego nogę.
    - Tam. - Sześciolatka wskazała rączką w stronę ławki, niechętnie puszczając swojego mistrza.
    Ayame, Hao i Opacho poszli kierunku wskazanym przez małą. Hanagumi były tak pogrążone w rozmowie, że nie zauważyły Hao. Dopiero, gdy Asakura wymownie odchrząknął, skierowały swoje oczy w jego stronę.

    Yoh chodził zdenerwowany po swoim pokoju. Było już po dwudziestej, a on jeszcze nie zebrał się na powiedzenie prawdy, a jego plan podążenia za bratem wydawał się być coraz bardziej beznadziejny. Chciał jednocześnie pomóc Hao i mieć po swojej stronie przyjaciół. Nie wiedział, co ma robić. W końcu zebrał się w duchu, odganiając strach i postanowił zejść do salonu, w którym siedzieli wszyscy.
    - O co chodzi? - zapytał Ren. - Podobno miałeś coś ważnego do powiedzenia.
    Yoh stał od kilku minut w wejściu do salonu, zastanawiając się jak delikatnie przekazać im wiadomość.
    - I nadal mam - odpowiedział Yoh. - Bo widzicie...
    - Streszczaj się - ponaglił zirytowany Tao.
    - Pamiętacie naszą rozmowę o Hao? Że mógł przeżyć?
    - Yhym - przytaknął Manta. - Chyba nie chcesz powiedzieć, że Hao...
    Właściciel mandarynkowych słuchwek nie odpowiedział. Przytaknął tylko, gdyż wiedział, co Oyamada chciał powiedzieć. Był mu wdzięczny, że sam nie musiał tego mówić. Owszem, cieszył się, ale trudno mu było mówić o tym, zwłaszcza przy ludziach, którzy pomogli mu powstrzymać brata przed wybiciem ludzkości.
    Lyserg nie powiedział nic. Siedział nieruchomo na swoim miejscu, trzymając szklankę soku w dłoni. Natomiast Chocolove biegał po całym domu i krzyczał panicznie, że świat jest niesprawiedliwy i niedługo wszyscy zginą, bo psychopatyczny piroman jest na wolności. Reszta przyjęła wiadomość raczej spokojnie, chociaż atmosfera w pomieszczeniu stała się nieco napięta.
    - Od jak dawna wiesz? - zapytał beznamiętnie Diethel.
    - Od niedawna.
    - To morderca! - zawołał Choco.
    Ren przywalił pięścią komikowi w głowę. Nie zamierzał słuchać tego, co wykrzykiwał przestraszony szaman, zwłaszcza że rodziny się nie wybiera. Sam coś o tym wiedział.
    - Nie przeczę, że jest mordercą, ale to nadal mój brat. Jeden, jedyny brat.
    - Czy ty chcesz mu pomagać? - wycedził przez zęby Diethel, wymawiając każde słowo osobno.
    Yoh milczał.
    - A więc jednak - mruknął Lyserg.
    Asakura nadal milczał. Wiedział, że Lys ma wybuchowy charakter i przypuszczał, że gdy tylko usłyszy o Hao, wścieknie się. Jednak Diethel wydawał się być opanowany, spokojny. Tyle przeszedł, pomścił rodziców, a teraz okazało się, że jego wróg żyje.
    - Rozumiem, że się nie dowiem. - Diethel skierował się do drzwi. - Jak będziesz wiedział, co z tym zrobić, to znajdziesz mnie.
    - Czekaj. - Yoh złapał Lyserga za ramię. - A jeśli powiedziałbym, że chcę go zrozumieć i odnaleźć w nim dobro? Czy to coś zmieni?
    Diethel wrócił na swoje miejsce, czekając aż Yoh coś jeszcze powie.
    - Zbyt wiele mam do stracenia, gdy pozwolę mu odejść. Straciłem brata już dwa razy, trzeci raz nie chcę. Nie oczekuję waszej pomocy. Oczekuję tylko waszego zrozumienia.
    Diethel wpatrywał się w Yoh. Jego przyjaciel nigdy wcześniej nie odczuwał straty Hao w taki sposób, ale przez trzynaście lat nie wiedział, że ma brata. A później tyle przeszedł i czuł się winny za śmierć brata, a on... A on chciał wyjść i zostawić go z tym. Czy mógł to zrobić Yoh? Nie mógł, zwłaszcza że wiedział jak to jest stracić kogoś ważnego.
    - Yoh - zaczął cicho - rozumiem cię. Zostanę i jeśli będę musiał, to pomogę.
    - Dziękuję - Asakura uśmiechnął się delikatnie. - Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
    - Skoro mamy wszystko obgadane, to dzwonię do Air Tao - powiedział Ren.
    - Słucham? - zapytał Yoh.
    - Chyba chcesz znaleźć pana Gwiazdeczkę, zgadza się?
    - Ale... - Tego Yoh się nie spodziewał. Nawet nie musiał nic mówić, a przyjaciele już planowali za niego jak odnajdą Hao. A przecież nie mieli z ognistym szamanem nic wspólnego, większość z nich chciała go zabić.
    - Jesteśmy z tobą, prawda? - Ren spojrzał znacząco na wszystkich.
    - Oczywiście. Zawsze z tobą, mistrzu Yoh!
    - Racja - przyznał Horokeu, a wszyscy zgodnie pokiwali głowami.

    - Nichrom, gdzie widziałeś ostatnio tę kobietę? - zapytał Hao, gdy wszyscy zebrali się w umówionym miejscu.
    - To było w pobliżu przedmieść Mediolanu. Wchodziła do domu - odparł szatyn.
    - Śledziłeś ją?
    - Nie, przechodziłem tamtędy i mój wzrok przykuł jej tatuaż - wyjaśnił Nichrom.
    - W takim razie idziesz ze mną, Ayame i Opacho, a reszta zostaje tutaj - powiedział Hao. - Jeśli kogoś będzie brakowało, gdy wrócę, to dalej lecę bez tej osoby. Czy to jasne?
    Wszyscy zgodnie pokiwali głowami, więc Hao odwrócił się, aby podążyć za Nichromem. Tsume zaszczekał, aby nie zapominali o nim i podreptał za wyznaczoną przez Asakurę grupą.
    Gdy znaleźli się na miejscu, Ayame podeszła do drzwi domu. Zapukała delikatnie. Po dłuższej chwili otworzyła jej na oko czterdziestoletnia kobieta.
    - Chodząca z duchami - szepnęła, gdy ujrzała szarooką.

***

*Wilk z dużej litery, gdyż to była jednocześnie nazwa gatunku jak i imię zwierzęcia.

~*~

Rozdział był dłuższy niż zazwyczaj. Powiedzmy, że mała rekompensata za moje opóźnienia. :)
Kolejny będzie za tydzień, obiecuję. Nawet postaram się na sobotę. ^^ No i głupio mi, że tyle musieliście czekać na ten rozdział, więc kolejny chcę dać w terminie i jakościowo lepszy od tego.
Czekam na opinie. :)
Do następnego!