Powiem tylko, że mój internet mnie nienawidził w ciągu ostatniego tygodnia i robił co chciał oraz działał kiedy chciał. No cóż, złośliwość rzeczy martwych...
Miłego czytania. :)
~*~
Hao i jego towarzysze płynęli właśnie wynajętą łodzią, podziwiając gęstwinę leśną rozpościerającą się po obu stronach rzeki. Na jednym i drugim brzegu nie było pustej, trawiastej przestrzeni, a jedynie drzewa, których korzenie cudem nie zniszczyły koryta. Na pokładzie, oprócz szamanów, był jeszcze właściciel łodzi. Kapitan, niegdysiejszy wilk morski, obecnie starszy mężczyzna dorabiający sobie jako przewoźnik na Amazonce. Obiecał, że pomoże im się dostać do Iquitos, nie zadawał zbędnych pytań, co było Hao na rękę.
Po dwóch godzinach dotarli do portu, zbudowanego przy rzece. Było to jedyne świetnie prosperujące miejsce, łączące Iquitos z resztą świata. W miasteczku znajdowało się również małe lotnisko, które mogło pomieścić jeden duży lub dwa mniejsze samoloty. Niestety, drogą lotniczą można było podróżować jedynie dwa razy w tygodniu oraz należało wcześniej zamówić lot, dlatego też miejscowi, jak i przejezdni, korzystali chętniej z łodzi.
Hao i jego towarzysze wyszli na pomost, po czym wyruszyli w stronę centrum miasta. Według dziennika dziadka Ayame musieli znaleźć człowieka o imieniu Pedro, starego przyjaciela Hiroshiego Ashigaki. Najprostszym sposobem na dotarcie do mężczyzny było pytanie okolicznych ludzi, jednak większość z nich krzywiła się na dźwięk imienia i natychmiast się ulatniała. Ayame nie miała pojęcia, co było powodem takiego zachowania, ale nie zamierzała tracić nadziei na znalezienie Pedra.
Obok Ayame przeszła jakaś kobieta. Ashigaka postanowiła sama spróbować z kimś porozmawiać, gdyż przypuszczała, że nie tylko niechęć do Pedro odstraszała ludzi, ale również Hao, który wyglądał tak, jakby miał wszystkich zabić, jeśli nie udzielą mu stosownych informacji.
Podeszła do kobiety.
- Buenos días. Szukam Pedro Martíneza. Czy wie pani, gdzie mogłabym się z nim zobaczyć? - zapytała Ayame po hiszpańsku, uśmiechając się uprzejmie do kobiety. Miała nadzieję, że nie zapomniała tego języka, bo od dawna się go już nie uczyła.
- Buenos días. Mieszka w domku nad Amazonką, na końcu miasta - odparła. - Chyba nie jesteście stąd, prawda? - Spojrzała na towarzyszy szarookiej.
- Jesteśmy przejezdni. Mam bardzo ważną sprawę do Pedra - wyjaśniła Ayame.
Jeszcze chwilę porozmawiała z kobietą, dziękując jej za pomoc. Pożegnała się i wróciła do Hao.
- Załatwione. Idziemy tędy - powiedziała, kierując się we wskazanym przez kobietę kierunku. Uśmiechała się triumfalnie, dając Hao do zrozumienia, że nie zawsze jego sposoby są najlepsze.
Samolot wylądował w Manaus, gdyż pilot nie dostał pozwolenia na lądowanie w Iquitos, gdzie odnalazł Hao Lyserg pół godziny temu. Nasi bohaterowie musieli samodzielnie znaleźć kolejny transport, aby odnaleźć ognistego szamana. Ryu zastanawiał się, czy Billy również tutaj dotarłby, ale Ren wybił mu ten pomysł z głowy. Potrzebowali łodzi, nie samochodu. Zresztą Tao wątpił, że Billy zobaczyłby aż tutaj kontrolę ducha Umemyi.
- Chyba zacznę lubić Air Tao - przyznał Horokeu, wychodząc z lotniska. - Nie wpadliśmy do Atlantyku, żyjemy i jest cudownie!
Ren miał ochotę uderzyć szamana z północy, ale został powstrzymany przez Yoh. Mruknął pod nosem coś w stylu, że Usui sam się prosi o porządne lanie, jednak właściciel mandarynkowych słuchawek ostudził temperament przyjaciela, mówiąc, że jakby Tao nie lubił Horo, to nie obchodziłoby go to, co mówi na temat jego rodzinnych samolotów.
Ren udał, że nie obchodzi go nic, co Yoh i Horo powiedzieli. Zaczął gorączkowo myśleć. Nie mogli dostać się samolotem do Iquitos, ale spokojnie mogli popłynąć. Musi tylko wykonać jeden szybki telefon.
Po chwili Tao stał w budce telefonicznej, rozmawiając z kimś po chińsku. Dyskusja wyglądała na zażartą, a sądząc po zmieniającym się rozmiarze fryzury Rena, złotooki był coraz bardziej wściekły. Ktoś, z kim fioletowowłosy rozmawiał, stanowczo protestował . Po chwili Ren się uspokoił, a jego głos złagodniał, przybierając oziębły i obojętny ton. Zadowolony wyszedł z budki, uśmiechając się przebiegle. Paniczowi Tao się nie odmawia, bo można tego gorzko pożałować i stracić pracę lub życie.
Nad Amazonką stał mały, drewniany domek z niewielką werandą, na której stało wiklinowe krzesło. Za budynkiem dało się dostrzec niewielki pomost na rzece, przy którym dryfowała mała łódka, przywiązana mocną liną do drewnianego kołka.
Ayame i Hao weszli na werandę, rozglądając się, czy właściciel nie przechadza się gdzieś w pobliżu domku. Tsume i uczniowie Asakury znajdowali się nieco dalej, przy ścieżce, którą przyszli z miasteczka. Poplecznicy piromana wyglądali na znudzonych, ale również zaskoczonych nieoczekiwaną wycieczką z ognistym szamanem i jego zaskakującą przyjaciółką.
Hao zapukał do drzwi, ale nikt nie otworzył. Zapukał ponownie, oczekując, że właściciel jednak postanowi wyjść. Czuł obecność mężczyzny, w dodatku dość niedaleko od siebie, więc dał mu czas na podjęcie decyzji, miał nadzieję, że właściwej.
Usłyszał ciche szuranie butów o drewnianą podłogę. Otworzył im mężczyzna mający nie więcej niż sześćdziesiąt lat. Na jego pooranej zmarszczkami twarzy malowało się zmęczenie, ale nie takie jak po nie przespanej nocy. To było zmęczenie życiem.
- W czym mogę pomóc? - zapytał. Zauważył, że jego goście mają azjatycką urodę i na pewno nie pochodzą z Ameryki, więc zaczął rozmowę po angielsku.
- Pan Pedro, zgadza się?
- Tak. Mogę w czymś pomóc? - mężczyzna ponowił pytanie, przyglądając się Ayame. Zastanawiał się, czy zna tę dziewczynę.
- Chodzi o Toraka... - zaczęła Ashigaka, ale Pedro postanowił zamknąć drzwi, słysząc wymienione przez nią imię. Przeszkodził mu Hao, który włożył but między drzwi a futrynę.
- Odejdźcie stąd! Nie mam zamiaru nic wam mówić! - krzyknął staruszek. - Nie dam się nabrać! Jesteście z telewizji? Gazety? Pewnie usłyszeliście o szaleńcu Pedro i się zainteresowaliście tym. Precz!
- Niech mnie pan posłucha. Nie przyszłam tu w sprawie jakiegoś wideo, reportażu czy wywiadu. Nie interesuje mnie to i...
- Nie interesuje? - zapytał łagodniej. - W takim razie po co przyszliście?
- Jestem Ayame Ashigaka. Mój dziadek, Hiroshi, zostawił mi swój dziennik, w którym wymienił pańskie nazwisko - odparła. - Proszę mi pomóc.
- Hiroshi... - westchnął Pedro. - Już dawno odciąłem się od tego świata, ale wejdźcie. - Zaprosił ich do środka. - Co u Hiroshiego? - zapytał.
- Mój dziadek nie żyje od dwóch lat - odparła smutno szarooka.
- Wybacz, że zapytałem. Nie miałem pojęcia... Nie miałem z nim kontaktu od kilku lat, gdyż nie brałem udziału w corocznych zebraniach klanów.
Znaleźli się w skromnym pomieszczeniu, które było jednocześnie salonem, sypialnią i kuchnią. Po drugiej stronie znajdowały się drzwi prowadzące do niewielkiej łazienki. Ayame usiadła po turecku na podłodze, mówiąc mężczyźnie, że nie ma za co przepraszać. Nie mógł wiedzieć, że Hiroshi zmarł.
- Powinnaś wiedzieć sporo o Toraku - mruknął Pedro, gdy postawił na stoliku tacę z kubkami z parującą herbatą. - Jednak widzę, że Hiroshi nigdy nie przekonał Daisuke do swoich racji.
- Właściwie to prawie nic nie wiem, za co powinnam podziękować rodzinie. Ukrywali przede mną prawdę przez wiele lat.
- To dlatego, że chcieli cię chronić. W każdym bądź razie mieli taki zamiar. Hiroshi na wszelkie sposoby próbował przekonać Daisuke, aby zmienił nastawienie i powiedział ci kim jesteś, jednak Daisuke stwierdził, że będziesz bardziej bezpieczna, gdy nie będziesz nic wiedziała o swoim przeznaczeniu - powiedział, biorąc do dłoni kubek. - Posłuchaj mnie uważnie. Jako Chodząca z Duchami musisz uważać. Możesz dzięki swojej mocy dokonać wielu rzeczy. Dobrych rzeczy, Ayame. Nie bez powodu Duch Świata wybrał właśnie ciebie, ale są ludzie, którzy pragną tej mocy za wszelką cenę.
- Pożeracze Dusz - powiedział Hao.
- Otóż to, młody człowieku. Pożeracze Dusz byli znani w epoce kamiennej, a po wygranej Toraka wszystkie klany uważały, że to ich koniec, ale zło nie przemija. Zawsze przetrwa, niczym bakcyl dżumy, jak pisał Camus w swojej książce. Pożeracze od wieków są wśród nas. Nie zawsze coś knują, ale zawsze są niebezpieczni - powiedział Pedro. - Wybaczcie moje zachowanie, ale nie wiem komu mogę ufać. Po prostu unikam ludzi i świadomie wyrobiłem sobie opinię publiczną.
- Wiesz coś jeszcze o Toraku? - zapytała Ayame z nadzieją.
- Nie wiele. Wiem, że jego matka poprosiła Ducha Świata, żeby jej syn był Chodzącym z Duchami. Duch Świata nie zawsze spełnia prośby ludzi, ale jej obiecał spełnić pod jednym warunkiem. Torak miał być bezklanowcem.
Ayame zakręciło się w głowie. Myślała, że Torak był z klanu Wilka, tak jak ona, ale prawda była inna. Tylko, jak to możliwe? Na kartach historii zapisał się jako członek klanu Wilka. Błędne źródła? Przekształcona historia na rzecz legendy jaką był Torak, Chłopiec Chodzący z Duchami? Sama nie wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi...
- Bezklanowcem? - wymamrotała cicho Ashigaka.
- Nie wychowywał się wśród klanu Wilka - odparł spokojnie Peruwiańczyk. - Wraz z ojcem wędrował, a jego domem był las. Jego ojciec, który był magiem, chciał żeby Torak wyrósł na myśliwego, a nie szamana. Jeśli się wczujesz w tamte wydarzenia to zrozumiesz, dlaczego matka Toraka postąpiła tak, a nie inaczej.
- To znaczy? - zapytał Hao, ponieważ Ayame tylko słuchała.
- Matka przy porodzie mówi, do którego klanu ma należeć dziecko. Albo do klanu ojca, albo matki. To zawsze zależy od decyzji rodzicielki. W przypadku Toraka była to decyzja Ducha Świata - powiedział Pedro. - Ten z góry* zadecydował tak, ponieważ nie miał zamiaru faworyzować żadnego klanu.
- Teraz rozumiem - mruknęła cicho Ayame. - Ale miał tatuaż klanowy, prawda?
- To była zwykła blizna, która imitowała doskonale tatuaż klanowy. Nikt poza przywódcą klanu Wilka nie rozpoznał różnicy - odparł Peruwiańczyk. - Dopiero w wieku piętnastu wiosen otrzymał tatuaż, który symbolizował przynależność do klanów wodnych, leśnych, górskich i pochodzących z Dalekiej Północy.
- Dziękuję, że mi to wyjaśniłeś. Dzięki tobie zaczynam więcej rozumieć.
Ren zaprowadził wszystkich do portu. Uśmiechnął się pod nosem, widząc, że już podstawili sporych rozmiarów łódź, którą zamierzali wyprawić się do Iquitos.
- No, no... Samoloty, łodzie, co jeszcze macie w tej rodzinnej firmie od transportu? - zapytał Choco, wieszając się Tao na szyi.
Ren odepchnął komika z niesmakiem, ignorując go. Właśnie kapitan łodzi wyszedł na pomost, aby przywitać się z paniczem Tao. Mężczyzna, chociaż wiele starszy od złotookiego, wyglądał na zdenerwowanego i spiętego. Niewątpliwie bał się zrobić coś, co nie spodobałoby się Renowi.
Nie tracąc czasu, weszli na łódź, a kapitan obrał wskazany przez Rena kurs. Zapowiadał się dłuższy rejs po Amazonce, co paradoksalnie nie przeszkadzało Yoh, który rozłożył się wygodnie na swoim miejscu i patrzył w niebo. Tao zastanawiał się, dlaczego Asakura zawsze jest taki spokojny, nawet teraz gdy szukali Hao.
Westchnął zrezygnowany, siadając zaraz za kapitanem łodzi. Bason lewitował obok Rena, dyskutując z nim o czymś dopóki Tao nie kazał mu milczeć.
Pół godziny później, gdy wyszli od Pedra, Ayame chciała się przejść. Dowiedziała się wielu nowych rzeczy, które przytłoczyły ją. Czy ona również nie należy tak naprawdę do klanu Wilka, tak samo jak Torak? Czy też była bezklanowcem, a rodzina wmawiała jej, że jest inaczej? Wolała się nad tym nie zastanawiać, tylko bardziej ją to dobijało.
Hao postanowił jej towarzyszyć, aby mieć pewność, że się nie zgubi. Poza tym nie chciał zostawić jej samej, gdy dowiedziała się o sobie wielu rzeczy, o których nie miała pojęcia. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczała, że wszystko, co do tej pory znała wyda jej się takie obce.
- Dlaczego ze mną idziesz?
- A dlaczego nie? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Chciałam być sama - mruknęła Ayame.
- To udawaj, że mnie tu nie ma.
Ayame bardzo chciałaby udawać, że Hao nie ma obok, ale nie potrafiła. Rozpraszał ją, gdy szedł razem z nią przez las i uśmiechał się pod nosem. Spokój, który malował się na jego twarzy, sprawiał, że nie potrafiła się skupić na własnych problemach. Chociaż może tak było lepiej, przynajmniej nie zadręczała się tym wszystkim.
- Słuchajcie, on musi gdzieś tu być - oznajmił Yoh.
Niedawno wyszli z łodzi i właśnie szli w stronę centrum Iquitos, mając nadzieję, że zobaczą kogoś znajomego. Nawet mogli to być uczniowie długowłosego Asakury. Yoh był nastawiony optymistycznie na spotkanie z nimi, chociaż czuł, że oni będą mieli inne zdanie na jego widok.
- Czy to nie jest przypadkiem Nichrom? - zapytał Horokeu, wskazując na chłopaka, siedzącego przy fontannie.
Faktycznie, osoba, którą wskazał Usui bardzo przypominała Nichroma, mimo tego że był ubrany w jeansy i koszulkę na krótki rękaw, a nie w plemienne szaty.
- Witaj, Yoh - powiedział Nichrom, zanim Asakura zdążył otworzyć usta. - O ile się nie mylę to szukasz Hao.
- Skąd ty...
- To proste. Nie leciałbyś za nami z Japonii do Peru. Pomyśl logicznie - odparł Indianin. - A oni zamierzają podejść, czy raczej postoją i będą się tylko przyglądać? - Wskazał na przyjaciół Yoh. - Mniejsza o to. Nie wiem jak Hao zareaguje na twoje odwiedziny, ale powinien tu być za chwilę.
- Niezłe wyczucie czasu, Nichromie - zaśmiał się Hao, idący z Ayame i Tsume. - Nie wiem, czy chcę wiedzieć, dlaczego nie szanujesz moich decyzji. No ale skoro tu jesteś, Yoh, to słucham, co było tak ważne.
- Eee... No ten...
- Chciał się przywitać, zapytać jak się masz i poprosić o to, żebyś wrócił z nim do Japonii - Ren wyręczył Yoh.
- Pierwszy punkt mamy z głowy. Jeśli chodzi o drugi to świetnie, a trzeci, cóż, muszę odmówić - powiedział obojętnie długowłosy Asakura.
- Zwiedzasz? A może interesy sprowadzają cię do Peru? - zapytała Anna, mierząc Hao wzrokiem.
- Anna, jak zwykle urocza - uśmiechnął się. - Można powiedzieć, że robię sobie małą wycieczkę dookoła świata. O, nawet Lyserg z wami jest.
Diethel nic nie odpowiedział. Widok Hao dziwnie na niego zadziałał. Nie to, że miał ochotę go zaatakować, ale poczuł jak gorycz paliła go od środka. Postanowił się kontrolować. Nawet gdyby zabił Hao, to nie przywróciłby życia rodzicom, a skoro piroman żył, to Król Duchów tak chciał. Nie mógł ingerować w jego decyzje.
- Yoh, nie wrócę do Japonii, jasne? - zwrócił się do bliźniaka. - Nic nie poradzisz na to, że mam sporo do załatwienia, ale jeśli tak bardzo ci zależy na moim towarzystwie, to możecie lecieć z nami. Pod jednym warunkiem - słuchacie się mnie i macie nie wszczynać bójek. - Hao spojrzał znacząco na Nichroma i Rena. Miał wątpliwości, co do ich wzajemnego towarzystwa. - Jeśli wam się znudzi, to możecie wracać do Japonii na własną rękę. To tyle.
Yoh przytaknął. Nie sądził, że Hao tak szybko zgodzi się na cokolwiek, co oznaczałoby wspólne spędzenia czasu. Prawdopodobnie ognisty szaman zrobił to dla świętego spokoju, bo wiedział, że właściciel mandarynkowych słuchawek nie da za wygraną i dalej będzie za nim latał po świecie.
- Gdzie reszta? - zapytał Hao, zwracając się do Nichroma. Przestał się skupiać na dodatkowym problemie, który właśnie sam sobie załatwił, ale wolał zabrać ich ze sobą niż mieć ogon podążający za nim wszędzie. Tak przynajmniej mógł ich kontrolować.
- Powiedzieli, że przyjdą tutaj. Powinni być za chwilę - odparł Indianin z beztroskim uśmiechem.
Ostatnio dość często się uśmiechał, co było do niego niepodobne. Nawet nie zareagował źle na Rena, który zabił mu brata. Uznał, że nie ma po co poruszać dawnej wrogości, skoro będzie musiał znosić Tao na co dzień. Zresztą nie zamierzał z nim rozmawiać, jeśli nie będzie takiej potrzeby.
***
*Ten z góry - nie chodzi o Boga, akurat tu chodzi mi o Ducha Świata.
~*~
Sprawdzałam tekst na szybko, jak w przypadku drugiego opowiadania. Mam nadzieję, że dużo błędów nie wyłapaliście. :)
Kolejny rozdział w weekend i postaram się w terminie. ^^"
Do następnego! ^^
I jestem :) wycieczka się udała widzę :P znaleźli Pedro który im pomógł trochę :) może nawet bardziej niż trochę :) chociaz zareagowal nieuprzejmie na początku ale w sumie trochę mu się nie dziwię :) i jeszcze Yoh się udało osiągnąć to co chciał :P i dziwię się ze Hao od tak na to przystał ale gdy powiedział że mają się go słuchać spodziewałam się jak Anna odchrzakuje i oznajmia ze nie ma takiej opcji ze bedzie mu posluszna :P ale czego się nie robi dla narzeczonego... Coś o tym wiem ^^
OdpowiedzUsuńWięc jestem ciekawa o co pójdzie pierwsza sprzeczna i między kim... Obstawiam ze Ren zacznie kłócić się z Kanna o jakaś pierdołe :P typu: 'ja pierwszy wybrałem to miejsce na mój namiot'
'Ale my zawsze śpimy najbliżej namiotu mistrza Hao'
'Nic mnie to nie obchodzi gdzie spicie! Chcę mieć go na oku!'
'Powiedz to Opacho' Kanna wskazuje to opacho która zaraz zamieni się w baranka i pośle Tak hen wysoko w świat :P
Noo... W każdym razie ciesze sie ze to się wszystko tak potoczyło i jestem jak zwykle ciekawa co będzie dalej :)
Pozdrawiam Aomori
Teraz to dopiero można nazwać wycieczką! Tyle ludu na jednym, biednym Duchu Ognia! Przecież On się złamie w pół pod ciężarem Horo, Choco i Yoh po obiedzie! Przecież Ryu tak dobrze gotuje! :/
OdpowiedzUsuńDobrze, że w tej wesołej kompanii jest taki jeden Ren, który zawsze wie co powiedzieć. Yoh to by się nie wysłowił do wznowienia turnieju!
Szkoda, że Ayame nic nie powiedziała, ale wyczuwam, że będzie się kłócić z Renem. Mają podobne, jeśli nie takie same charakterki. xD
Reakcja Horo i Choco na Tsume będzie epicka :D
Właśnie do mnie dotarło, że nadrobiłam wszystkie notki... Czuję niedosyt. :/
Mniejsza! ;D
Życzę Ci dużo weny na kolejne rozdziały. :)
Pozdrawiam :*
Haoś jednak nie taki wspaniały nie zawsze potrafi zdobyć potrzebne informacje xD Cóż za niespodzianka.
OdpowiedzUsuńMiło, że Pedro okazał się zdecydowanie bardziej pomocny niż można było przypuszczać. Chociaż tez nie powiem, żeby aż nadto XD Ciekawa jestem, czemu dokładnie zerwał kontakty, bo to aż dziwne. Powitanie zresztą też xD
"Udawaj, że mnie tu nie ma" jest cudownym tekstem w tej sytuacji xD Zwłaszcza, że jednak wie coś więcej niż mówi - o Pożeraczach jakoś się dotąd nie rozgadał. Swoją drogą coraz bardziej przypominasz mi serię książek, chyba będę musiała do nich wrócić, bo po jakichś 2-3 tomach przerwałam.
Taaak, też jestem w szoku, że Hao się tak po prostu zgodził i zaprosił naszą grupkę na wycieczkę. A mógł usmażyć, żeby się pozbyć problemu xd
Hahahaha jaki fail ze strony Hao.xD Pewnie już dawno znaleźliby tego kolesia, gdyby tylko nie pozwoliliby Asakurze straszyć ludzi.xD Dobrze, że Hao chociaż załatwia im transport, bo inaczej naprawdę byłby bezużyteczny.xD
OdpowiedzUsuńI w ogóle powodzenia w szukaniu gościa, którego imię i nazwisko brzmią jak nasz Jan Kowalski.xD Aż dziw, że rzeczywiście w mieścinie jest tylko jeden koleś, co się tak nazywa.
Ja myślę, że Billy dałby radę i chłopakom znowu opadłyby kopary.xD On nie musi wiedzieć Wielkiego Kciuka, to połączenie braci drogi go prowadzi~~:>
Nie no, znowu ten sam błąd? Trzeba było schować gdzieś Hao, to Pedro od razu byłby bardziej chętny do rozmowy.xD Uprzedzając pytanie - tak, jeżdżenie po Hao sprawia mi niezaprzeczalną przyjemność.xD
O, i to dopiero jest solidna dawka informacji. Mamy już odpowiedź, kogo się strzec. I pewnie ci Pożeracze Dusz to już jacyś konkretni wrogowie, nie to co te sieroty X-laws. Jak dla mnie dobrym pomysłem byłoby znalezienie sobie jak najwięcej sojuszników, jak... paczka Yoh, na przykład?:3 No dalej, Hao, w końcu chodzi tu o bezpieczeństwo Ayame i pewnie i świata. W takiej sytuacji po prostu nie można odmówić.:3
No. Hao co prawda mógłby/powinien być milszy, ale ostatecznie nie przegonił brata, więc dobre i to. No i teraz, kiedy Yoh jest tuż obok, to Ayame ma większe pole do popisu jeśli chodzi o uwagi na temat relacji Hao względem jego braciszka.x) Tylko niech Hao nawet nie myśli, żeby zachowywać się chamsko wobec brata, dobrze mu radzę...
Kurczak no... Tyle miałam rozdziałów do nadrobienia, a kiedy w końcu bliźniacy mają spędzać ze sobą więcej czasu, to został mi tylko jeden do czytania. Nosz trzeba mieć po prostu moje szczęście.