sobota, 31 grudnia 2016

Rozdział 14. Pożeracze Dusz

Witam! Ostatni dzień w roku, to i wypadałoby dać jakiś rozdział, co nie? ^^

~*~

    Ściany pomieszczenia miały odcień ciepłego brązu. Hebanowe drzwi znajdowały się z lewej strony od czerwonej sofy. Przed nią stał hebanowy stół, a na nim filiżanka z czarną kawą. Całe pomieszczenie było urządzone z gustem i bez przepychu. Meble miały kolor bordowy i nie znajdowały się na nich żadne przedmioty, jedynie na jednym z regałów stało kilka opasłych ksiąg. Okno znajdujące się na przeciwko drzwi było dosyć spore, ale nie było możliwości, aby ktokolwiek mógł zobaczyć, co jest w środku, ponieważ pokój znajdował się na czterdziestym piętrze wieżowca niedaleko od centrum Tokio.
    Kobieta patrząca przez okno, wyglądała na bardzo młodą. Miała na sobie czarną sukienkę do kolan, a kasztanowe włosy upięła w kok i tylko pojedyncze falowane pasemka przy lewym uchu opadały swobodnie. Diamentowy naszyjnik z kolczykami do kompletu połyskiwały w słabym świetle księżyca. Podeszła do sofy i usiadła na niej. Delikatnie pogłaskała pod dziobem puchacza, siedzącego na poręczy. Na serdecznym palcu prawej dłoni miała pierścionek z wysadzanym diamencikami trójzębem do łapania dusz.
    Setsuna Azai, bo tak nazywała się owa kobieta, należała do Klanu Puchacza. Była najstraszniejszą, najokrutniejszą i najgorszą z szamanek-czarownic, pochodzącą ze znanego i szanowanego rodu w Japonii. Gdy rodzina dowiedziała się, że została Pożeraczką Dusz, wydziedziczyła ją. Zgromadzenia Klanowe oraz Klan Puchacza wykluczyli ją raz na zawsze, ale mimo to zyskała szacunek u sobie podobnych osób. Budziła w nich strach samą osobą. Nie musiała nawet nic mówić. Mogła mieć wszystko, czego sobie zażyczyła. Była bardzo bogata i wieżowiec należał do niej. Sama go projektowała, a na budowę wydała sporo pieniędzy, ale opłaciło się. Miała też władzę, ale chciała większej. Ponad wszystko pragnęła mocy Chodzącej z Duchami. Do tego potrzebowała Ayame - Vipera dobrze się spisała - aby odprawić rytuał. Był bardzo ważny, ale brakowało głównego elementu - niepozornie wyglądającej i nieświadomej swojej mocy nastolatki. Już niedługo będzie miała Ayame i dostanie to, czego najbardziej pragnie.
    - Mój drogi Kage - zwróciła się do puchacza. - Jeszcze pięć godzin i będę miała tę dziewczynę.
    Ptak zatrzepotał skrzydłami, gdy do pokoju ktoś zapukał.
    - Wejść - rozkazała Setsuna. Skierowała swój wzrok na hebanowe drzwi.
    Do pomieszczenia wszedł mężczyzna o kruczoczarnych włosach i zielonych oczach. Puchacz łypną na niego żółtymi ślepiami.
    - O co chodzi, Matt? - zapytała Azai. W jej głosie kryła się nutka zainteresowania, związana z przybyciem jednego z Pożeraczy.
    - Przybyła pani siostra wraz ze swoją drużyną.
    - Niech przyjdzie - powiedziała. Po chwili namysłu dodała: - Sama.
    - Oczywiście, szefowo - odparł, wychodząc.
    Azai usiadła na sofie. Wzięła filiżankę i dopiła kawę. Nałogowo piła czarny napój. Nie lubiła spać, a przede wszystkim nienawidziła śnić. Uważała sny za coś okropnego. Wiązało się to z jej przeszłością. W dodatku niedaleką. Od tamtej pory jej nałogiem stała się kawa, a sama sypiała mało. Wręcz w ogóle, co było nieco niepokojące, jednak na jej jeszcze młodej twarzy nie było śladu zmarszczek i podpuchniętych powiek po bezsennych nocach. Nie używała kosmetyków odmładzających, co uważała to za szczyt głupoty. Tylko i wyłącznie czas może postarzać lub odmładzać, a coraz to nowocześniejsze mazidła nie miały, nie mają i nie będą mieć nic z tym wspólnego.
    Do pokoju żwawym krokiem weszła blondynka o błękitnych oczach, tak bardzo inna od Setsuny choć były siostrami. Bez zbędnych formalności usiadła na sofie, miała pełne prawo wejść do tego pokoju jak do siebie. Obie nie utrzymywały kontaktów ze swoim rodem, ba, nie uznawały nikogo z rodziny.
    - O czym tak chciałaś porozmawiać? - zapytała blondynka.
    - To bardzo proste, Riso. Chcę, abyś wyruszyła ze swoją drużyną przejąć naszą drogą Chodzącą z Duchami.
    - Z przyjemnością.
    - Tylko uważaj. Są z nią znajomi, którzy mają umiejętności szamańskie. Brali udział w aktualnie przerwanym Turnieju - powiedziała Setsuna.
    - Siostrzyczko, jestem już duża. Zresztą nie musisz się tak troszczyć o mnie. Jestem tylko dwa lata młodsza.
    - Czasami mam wrażenie, że o dwa za dużo. - Pogłaskała puchacza po łebku.
    - Czy aby nie za dużo kawy pijesz? - zapytała Risa z troską w głosie. Uważała, że siostra nie dba o siebie, tak jak powinna. Sen był jej potrzebny.
    - Piję tyle, ile powinnam. Zresztą wiesz dlaczego i nie będę się powtarzać. Przez to, że nie wzięłam tego na poważnie zginęła Lisa - powiedziała nieco smutnym głosem. Po chwili się ożywiła, ale nie na tyle, aby zwieść blondynkę.
    - Wiem, co wtedy czułaś. Mała Lisa powinna żyć. Zginęła o wiele za młodo. - Przytuliła siostrę. - Podaj mi namiary miejsca przechwycenia Słuchającej.
    - Straszne Wzgórze za cztery godziny.
    - Dobrze. Idę przedstawić moim towarzyszom, jak się mają sprawy. - Wstała. - I nie zamartwiaj się. Wiesz, że czasu nie cofniesz.
    Risa wyszła z pokoju, zostawiając Setsunę. Wiedziała, że nie pomoże jej uporać się z widmem okrutnej przeszłości.

    Przed świtem Hao wylądował zręcznie na Strasznym Wzgórzu. Wrócili do ojczyzny, do Japonii - Kraju Kwitnącej Wiśni. Hao uważał, że byłoby tu jeszcze piękniej bez fabryk, które zanieczyszczają powietrze, jednak nie poruszał tego tematu ani z bratem, ani jego przyjaciółmi. I tak by go nie zrozumieli. Mało kto potrafił odnaleźć się w jego marzeniach i planach.
    Nawet nie zdążyli zejść z Ducha Ognia, gdy zostali zaskoczeni przez zakapturzone postaci. Dziwne, że długowłosy Asakura ich nie wyczuł. Chyba jeszcze nie jest z nim, aż tak źle. Cóż, zdarza się nawet najlepszym. Poza tym ci ludzie świetnie ukrywali swoją energię życiową i, co najdziwniejsze, nie byli szamanami. A przynajmniej nie takimi jak Hao, czy Yoh.
    Dziewczyny schowały się za drzewem, a reszta ruszyła do walki. Hao zmaterializował ognisty miecz i natarł na jakiegoś mężczyznę. Po chwili nie było po nim śladu. Bezwładne ciało leżało obok stóp długowłosego. Władca Ognia zbliżył miecz do klatki piersiowej zakapturzonej postaci i rozciął materiał na klatce piersiowej. Jego przypuszczenia się potwierdziły.
    Pożeracze Dusz. Ayame... Gdzie ona jest? Muszę ją zabrać i to szybko...
    Hao zaczął się rozglądać po zebranych osobach. Wszyscy byli wplątani w wir walki. Teraz zauważył liczebną przewagę wroga. Było ich około piećdziesięciu z małym uszczerbkiem w szeregach, bo kilku Pożeraczy leżało na ziemi w kałużach własnej krwi, jednak nie miał czasu na zbędne zauważanie szczegółów w szeregach wroga. Teraz musiał znaleźć Ayame.
    Poruszał się ostrożnie, uważając na bronie i zaklęcia rzucane przez magów. Nie trudno stracić życie w takich okolicznościach. Nagle wpadł na niego Yoh, którego odrzuciło zaklęcie, wypowiedziane przez blondynkę o niebieskich oczach. Bowiem tylko ona ujawniła swój wygląd, ściągając kaptur.
    - Kim jesteś? - zapytał nieco oszołomiony Yoh.
    - To Pożeraczka Dusz - powiedział Hao.
    Kobieta patrzyła zszokowana na długowłosego. Yoh nie dał jej czasu na odzyskanie pełnej świadomości. Nazwa, jaką usłyszał z ust brata, nie brzmiała zbyt optymistycznie i nie zwiastowała niczego dobrego, dlatego szybko zaatakował.
    Hao poszedł dalej, zręcznie omijając walczących i mając nadzieję, że Yoh sobie poradzi. Nawet nie wiedział kiedy, ale zdążył się odrobinę przywiązać do bliźniaka, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać, bo zza jednego z nagrobków wyskoczył mężczyzna. Zacisnął dłoń na rękojeści miecza i, nie czekając na ruch przeciwnika, wbił mu ostrze w pierś, w miejscu, w którym znajdował się trójząb. Po kilku sekundach dotarł do drzewa.
    - Ayame! Gdzie jest, Ayame? - zapytał pośpiesznie długowłosy, patrząc wyczekująco na Jun.
    - Była tu przed chwilą - odpowiedziała doshi, rozglądając się niepewnie.
    - Cholera jasna! To są Pożeracze i zapewne Ayame jest w niebezpieczeństwie.
    Usłyszał krzyk bólu. Męski głos, czyli że to nie ona, jednak ruszył pośpiesznie w stronę krzyku. Spodziewał się ujrzeć tam Ashigakę, czuł jej aurę. Nie pomylił się, szarooką trzymała jakaś kobieta o czarnych włosach z białymi zygzakowatymi pasemkami. A tuż obok Tsume stał nad krwawiącym mężczyzną.
    - Ten wilk zabił mojego najlepszego maga! - warknęła oskarżycielsko kobieta. - Ale za to mam Chodzącą z Duchami - powiedziała, wykrzywiając wargi w przebiegłym uśmiechu.
    - Puszczaj ją! - rozkazał Hao.
    - Co mi zrobisz? Jesteś zwykłym nastolatkiem - prychnęła z pogardą.
    - Nie takim zwykłym, wiedźmo - syknęła Ayame.
    - Puść ją albo skremuję was wszystkich. Nie oszczędzę ani jednego Pożeracza - zagroził Hao, a w jego oczach rozbłysły ogniki nienawiści. W dłoni trzymał płomień.
    - Znalazł się Piroman.
    - A chcesz się przekonać? W takim razie... - Ciało mężczyzny zaczęło płonąć, bo po chwili została z niego jedynie kupka popiołu.
    - Olaf...
    - Puścisz ją po dobroci? - zapytał Asakura. - Liczę do trzech. Raz... Dwa...
    - A niech cię piekło pochłonie! - syknęła Vipera. Hao w tej chwili mógł dostrzec, że ma czarny język, rozdwojony jak u żmii. Kobieta puściła dziewczynę, popychając ją ze złością w stronę Asakury.
    - Już tam byłem, ale Szatan bał się, że go wygryzę i mnie wyrzucił - powiedział z nieukrywaną satysfakcją długowłosy.
    - Zmywamy się - zarządziła Vipera, patrząc na siostrę szefowej. Risa skinęła głową i z resztą ocalałych Pożeraczy Dusz zniknęli, teleportując się.

    Risa i Vipera szły długim, ciemnym korytarzem. Musiały złożyć raport Setsunie, ale miały pewne obawy. Szefowa mogła zareagować niezbyt przyjaźnie, gdyż misja nie powiodła się i nic nie poszło po ich myśli. Wieki temu Pożeracze Dusz pragnęli mocy Toraka, a później słuch zaginął po wszelkich Chodzących z Duchami na przestrzeni wieku. Aż do teraz, zwłaszcza w obecnych okolicznościach ta moc była niezbędna Setsunie. Risa znała własną siostrę, jak również domyślała się jaka będzie jej reakcja. Nie miały co liczyć na wyrozumiałość i milsze oblicze kobiety, nie dziś.
    Risa wyciągnęła drżącą rękę w stronę drzwi. Wahała się dłuższą chwilę i po raz pierwszy w życiu bała się wejść swobodnie do pokoju Setsuny, więc delikatnie zapukała z myślą, że siostra nie usłyszy. Były to płonne nadzieje.
    Nikt przez dłuższy czas nie odpowiadał i, gdy miały się już wycofać z ulgą, że odłożą tę rozmowę na później, Satsuna wydała ciche, acz stanowcze polecenie. Vipera złapała za gałkę od drzwi. Przekręciła ją, po czym weszły.
    Przy oknie stała Setsuna w krwistoczerwonym kimonie w zielone smoki. Nie zaszczyciła ich choćby najmniejszym spojrzeniem. Jej wzrok skierowany był w stronę budynków za oknem. Nadal czuła się źle po koszmarze, jaki nawiedził ją, gdy nieopatrznie zasnęła na sofie.
    - Macie ją? - zapytała Setsuna.
    - Widzisz, nie przewidziałyśmy, że ma przy sobie Pana Piromana, siostro - odpowiedziała Risa, próbując zachować spokój i ukryć drżenie w głosie.
    - Zawiodłyście - syknęła, zapominając o rozmyśleniach na temat Lisy. - I zadaję sobie pytanie, co poszło nie tak? Przeszkodził wam piętnastolatek! Jesteście szamankami-czarownicami!
    - Ten chłopak to demon - dodała Vipera.
    - Demon, czy nie demon - mało mnie to obchodzi. Zresztą i z demonami sobie radziłyście. Dochodzę do zdania, że jesteście niekompetentne. Nie macie prawa nazywać się Pożeraczkami Dusz. A teraz wyjdźcie, zanim wam coś zrobię - rozkazała Setsuna.
    Vipera i Risa wyszły posłusznie z pokoju. Były wdzięczne losowi, że szefowa była w miarę opanowana. Kobieta z Klanu Żmii nie skupiała się tak bardzo na szczegółach jak młodsza Azai, więc nie dostrzegła zaniepokojenia w tęczówkach Setsuny, która jedynie na chwilę na nich spojrzała. Risa zbyt dobrze wiedziała, że siostrę znowu nawiedził koszmar o Lisie.
    - Kretyni, otaczają mnie kretyni. Zaczynam myśleć, że jesteś od nich wyżej w łańcuchu pokarmowym, Kage. - Pogłaskała puchacza.

        - Ayame, nic ci nie jest? - zapytał Hao po raz któryś z kolei. Wiedział, że wygląda to niezbyt dobrze w oczach reszty, ale nie skupiał się na tym. Czuł, iż bezpieczeństwo Ashigaki jest najważniejsze.
    - Ile razy mam powtarzać? Dobrze się czuję - powiedziała stanowczo szarooka. - Wiem, że to dopiero początek.
    - Pożeracze łatwo nie odpuszczą - przyznał Piroman. - Zależy im na tobie, więc będą uciekać się do wielu sposobów, a między innymi do szantażu. Od tak, aby wywołać w tobie poczucie winy, gdy porwą kogoś na kim ci zależy.
    - Wiem - westchnęła cicho. - Dlatego musimy na siebie uważać, a teraz chodźmy. Nie spędzimy całego dnia na cmentarzu.
    Zebrali się, po czym ruszyli w drogę. Hao, Ayame i uczniowie długowłosego poszli na polanę, na której mieli swój obóz, a Yoh i jego znajomi do swoich domów. Zbyt wiele wydarzyło się już o świcie, co klasyfikowało dzień do jednego z mniej udanych i do jednego z bardziej męczących.

~*~

Mam nadzieję, że się podobało. Kolejny rozdział jakoś w styczniu - kiedy? Nie wiem, mam dużo nauki. :(
Życzę Wam wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku!
I do następnego! :3

środa, 30 listopada 2016

Rozdział 13. Szpieg

Witam!
Właściwie to się nie będę tłumaczyć jakoś bardzo. To tylko wredny komputer. :v I odwiedzam cały czas lekarzy...
No nic, miłego czytania. :)

~*~

    Oświetlone latarniami oraz neonami Los Angeles - Miasto Aniołów - rozciągało się przed lecącym powoli Duchem Ognia. Hao leżał na plecach, obserwując upstrzone gwiazdami niebo. Małe punkciki na granatowym nieboskłonie wesoło migotały. Obok niego siedziała Ayame, a nieco dalej spała mała Opacho. Ashigaka przyglądała się z podziwem malującemu się w oddali miastu. Zawsze chciała odwiedzić Los Angeles, a teraz miała je przed sobą.
    Hao nie był jedyną osobą przyglądającą się niebu. Yoh lubił obserwować wszystko, co zostało stworzone przez Matkę Naturę. To od zawsze łączyło go z bliźniakiem. Nawet wtedy gdy nie wiedział o tym, że ma brata.
    Duch Ognia wylądował przy Hollywood Sing*. Hao spojrzał na śpiących. Znajomi Yoh i Opacho byli w Krainie Morfeusza. Według jego obliczeń była trzecia, może czwarta w nocy. Nie widział sensu, żeby ich budzić o tej godzinie, ale chciał, aby zeszli z Ducha Ognia. Po chwili przestał rozmyślać i rozpalił ognisko. Usiadł obok i zaczął przyglądać się płomieniom.

    - Wstawać, lenie patentowane! - warknęła Anna o szóstej rano. - Macie zrobić małą rozgrzewkę przed wyruszeniem na miasto.
    Rozległ się jęk szamanów.
    - Dziękuję. Jesteś świetna jako prywatny budzik - oznajmił Hao, wygaszając ognisko - ale raczej odpuścisz im dzisiejszy trening.
    - Nie wydaje mi się, Asakura.
    - Ja nie mówię, co ci się wydaje, a co nie. Dzisiaj nie będą ćwiczyć. Może jutro albo pojutrze, jak wrócimy do Tokio, ale nie dzisiaj - powiedział dobitnie Hao. Ton głosu jakim mówił oznaczał, że nie przyjmuje odmowy.
    Kyouyama prychnęła pod nosem, ale nic nie powiedziała, widząc proszące spojrzenie Yoh. Młody Asakura nie chciał spięć pomiędzy blondynką a długowłosym.

    - Na bieganie po Los Angeles mamy cały dzień. Spotkamy się o dwudziestej pierwszej przy Hollywood Sing - powiedział Hao.
    Nasi szamani znajdowali się przed centrum handlowym Del Amo Fashion Center. Byli po sytym śniadaniu, które zjedli w knajpce dwie ulice dalej.
    - Gotowy na zakupowe szaleństwo? - zapytała Ayame, uśmiechając się do Hao.
    - Nie jestem pewien.
    - To był twój pomysł, Hao - powiedziała i pociągnęła Asakurę za rękę.
    Stojący niedaleko Yoh uśmiechnął się. Miło było zobaczyć, że Hao ma kogoś, z kim się rozumie.
    - Ren, rozchmurz się. - Trącił łokciem przyjaciela.
    - Tsa... Ty przynajmniej masz pewność, że Anna nie wykupi połowy sklepów w Los Angeles, ale Jun... Ech... I to niby ona jest starsza - westchnął Tao.
    - He he... Chodź, może i my coś znajdziemy fajnego - powiedział Yoh, mając na myśli lody truskawkowe albo cheeseburgery.
    Ren przewrócił oczami i poszedł za Asakurą. Czekała go bardzo miła perspektywa dnia, który zmarnuje na chodzenie po jakimś centrum handlowym. A jego jedyną atrakcją będzie to, w jakim tempie Yoh pochłonie górę cheeseburgerów oraz po jakiej ilości lodów truskawkowych zamarznie przyjacielowi mózg. Asakura puszczony samopas, zwłaszcza bez Anny, udowadniał, że jego żołądek nie ma dna ani ograniczeń.

    Hao siedział na ławce i czekał na Ayame, która poszła do ubikacji. Obok stały torby z zakupami. Nie było ich dużo, bo tylko dwie. Szarooka nie wyglądała na taką, co przepada za obchodem sklepów, ale widział jak dobrze się bawiła, wybierając ubrania i buty.
    - Mogę cię o coś poprosić? - zapytał Hao, gdy Ayame wróciła.
    - O co?
    - Poczekasz chwilkę. Muszę coś załatwić - powiedział długowłosy.
    - To ty idź, a ja poczekam w kawiarni. Zamówić ci coś?
    - Mrożoną herbatę.
    Ashigaka wzięła torby z zakupami i skierowała się do kawiarni obok. Zastanawiała się, gdzie Hao poszedł, ale nie zamierzała wnikać w jego osobiste sprawy. Byli przyjaciółmi, a ona mu ufała i spokojnie poczeka aż Asakura sam jej wszystko powie.
    Tymczasem Hao skręcił za rogiem i wszedł do jednego ze sklepów. Po chwili wyszedł z niego z zadowoloną miną. W dłoni niósł mały pakunek.

    Przy stoliku siedziała kobieta ubrana w krótkie jeansowe spodenki i białą bluzkę wiązaną na szyi. Czarne włosy z białymi zygzakowatymi pasemkami opadały jej na ramiona, a zielone oczy skierowała w stronę dziewczyny, siedzącej dwa stoliki dalej.
    Podniosła szklankę do ust. Upiła łyk drinka, po czym wykrzywiła usta w przebiegłym uśmiechu. Udało jej się. Tak, jak prosiła szefowa. Teraz wystarczy śledzić Chodzącą z Duchami. Znała swoje zadanie na tyle dobrze, aby wiedzieć, że musi być ostrożna i nie dać się zdemaskować. Wtedy nie byłoby innej szansy na zrealizowanie zadania, z którego wywiązywała się przez cały czas, od wyjazdu z Japoni.
    - Wróciłem - powiedział długowłosy chłopak, siadając przy stoliku dziewczyny, którą obserwowała kobieta.
    - Co takiego chciałeś załatwić? - zapytała.
    - Powiem ci w swoim czasie, Ayame.
    Ayame. Czarnowłosa kobieta uśmiechnęła się z satysfakcją. Nawet się nie wysiliła, aby poznać imię Chodzącej z Duchami. Jedynym problemem był teraz chłopak, który usiadł obok nastolatki. Przyjrzała mu się, mrużąc lekko oczy. Kojażyła go, ale nie była pewna skąd. Była pewna, że przez cały czas towarzyszył szarookiej, a jego imię obiło się jej kiedyś o uszy, ale niestety nie pamiętała. Siostra szefowej twierdziła, iż może przeszkadzać, gdyż jest szamanem, chociaż nie takim jak ona i jej wspólnicy. Długowłosy był z tych szamanów, którzy biorą udział w Turnieju Szamanów raz na pięćset lat i walczą ze sobą przy pomocy duchów stróżów. Od zawsze myślała, że to głupie i bezmyślne. Bijatyki o jakąć koronę. Zaraz, nie jakąś zwykłą koronę, a Króla Szamanów. Uśmiechnęła się. Jej szefowa i bez tego miała władzę, ale potrzebowała jeszcze większej. Pragnęła mocy Chodzącej z Duchami, a ona pomoże zrealizować ten wspaniały plan. Już niedługo.

    Hao siedział na ziemi przed ogniskiem i medytował. Chciał oczyścić umysł przed drogą powrotną. Razem z Ayame wrócili do osób, które zostały przy Hollywood Sing. Reszta miała się zjawić za około godzinę. Według niektórych to jeszcze sporo czasu i postanowili się zajać swoimi sprawami. Faust patrzył Elizie głęboko w oczy, co na pewno przeraziłoby jakiegoś przypadkowego człowieka przechodzącego niedaleko. Co jak co, ale dziwnie patrzący w przestrzeń osobnik może przerazić, zwłaszcza po zachodzie słońca.
    Opacho, nie przejmując się niczym, wesoło skakała wokół Hao. Prawie cały dzień spędziła z Luhistem, Faustem i Tsume. Jednakże Faust był zbyt zajęty Elizą, aby dostrzec, co dzieje się wokół niego, a Tsume biegał prawie cały czas, a gdy wracał, był tak zmęczony, że nie chciał się bawić z Opacho. Na szczęście teraz miała przy sobie Asakurę. Sam widok Hao cieszył dziewczynkę.
    - Chodź, Opacho - powiedziała Ayame, biorąc dziewczynkę za rączkę. - Hao musi trochę sie wyciszyć na świat zewnętrzny, więc nie przeszkadzajmy mu.
    - Dobrze. A pobawisz się ze mną? - zapytała murzynka.
    - W co chcesz się bawić?
    - Pogramy w łapki! - zawołała, siadając po turecku na ziemi. Ashigaka zrobiła to samo i po chwili były pochłonięte grą.
    Hao otworzył lekko oko, przyglądając się dziewczynom. Uśmiechnął się. Opacho zawsze lubiła Ayame, a teraz widział jak świetnie się dogadują.
    - Jesteśmy, braciszku - zawołał wesoło Yoh.
    - Głośniej się nie dało? - zapytał z irytacją długowłosy. - I jak tu, na wszystkie duchy, człowiek ma się wyciszyć.
    - Przepraszam - mruknął cicho Yoh, siadając obok brata. - Za ile lecimy?
    - Jak wszyscy przyjdą, a tak się składa, że wszystkich nie widzę. Gdzie są Hanagumi i Jun?
    - Jakbyś nie znał własnych uczennic. To jasne, że na podboju sklepów - powiedział Choco wydymając usta.
    - Sam to wymyśliłeś? - zapytał retorycznie Hao. - Co ja bym bez ciebie zrobił.
    McDanielowi zaświeciły się oczy. Pomógł Hao! Może zdobył już jego zaufanie, aby móc opowiadać swoje błyskotliwe dowcipy. Tak bardzo chciał być doceniony.
    - Nie, na razie nie opowiadaj dowcipów mojej obecności. Poza tym za głośno myślisz i znam każdy twój dowcip zanim cokolwiek powiesz - mruknął Asakura. - Właściwie mógłbyś trochę uważać o czym myślisz w mojej obecności, niektóre przemyślenia masz wyjątkowo irytujące.
    - Nie uważam tego za miłe - stwierdził Yoh.
    - Nie próbowałem być miły - odparł spokojnie Hao. - I tu jest różnica między nami. Ty jesteś miły i mówisz to, co uważasz za słuszne, a ja dobieram słowa według własnego upodobania, mówiąc to, co myślę. Uświadomiłem ci wszystko na Strasznym Wzgórzu i byłem pewny, że zrozumiałeś, więc teraz nie praw mi morałów, bracie.
    Słowa Hao ugodziły Yoh. Nawet bardzo. Rozczarowało go podejście bliźniaka. Tak się starał, aby wszystko wyrównać na prostą, pomóc Hao, poznać go. Owszem, poznał, ale to nie tak miało wyglądać. Chciał być dla Hao prawdziwym bratem.
    Hao spojrzał na Yoh. Usłyszał wszystkie myśli bliźniaka i poczuł się trochę nie na miejscu. Nie miał wyrzutów sumienia, co to to nie! Tylko nie wiedział, co teraz powiedzieć, aby nie pogorszyć sytuacji. Z jednej strony chciał mieć rodzinę, której tak naprawdę nigdy nie miał, ale z drugiej wiedział, że nie zasługuje na nią. Zabijał bez skrupułów od pierwszego wcielenia. Miał wtedy około sześciu lat. Po śmierci matki poznał Ochachyo, który powiedział mu, że ludzie niszczą to, czego nie rozumieją. Wierzył w te słowa tyle czasu i chyba nie potrafił zmienić swojego światopoglądu.
    - Później o tym porozmawiamy, Yoh - oznajmił Hao. - Idzie reszta.
    Krótkowłosy kiwnął głową. Chciał wiedzieć, o co chodzi. Dlaczego Hao nie może się zmienić i zaakceptować, że on nie ma mu za złe tego, co zrobił w przeszłości. Przecież przeszłość się nie liczy. Każdy popełnia błędy.
    ~ Masz rację, ale morderstwo, to nie jest jakiś tam błahy błąd - powiedział długowłosy za pomocą reishi.

    Czarnowłosa kobieta stała przy Hollywood Sing, patrząc na czerwony punkt na niebie. Obserwowała tych ludzi cały dzień i znała prawie każdego. Wyruszyli do Tokio, więc jej szefowa będzie zadowolona. I to bardzo.
    Wykręciła numer i przyłożyła słuchawkę do ucha.
    ~ Masz jakieś wieści? - odezwał się żeński głos po drugiej stronie.
    - Jutro o świecie będą w Tokio - powiedziała czarnowłosa. - To jest pewna wiadomość.
    ~ Bardzo dobrze. Twój trud zostanie wynagrodzony, Vipero - odpowiedziała kobieta i zaśmiała się szatańsko.
    - Dziękuję, szefowo. - Rozłączyła się, po czym schowała telefon. Uśmiechnęła się do siebie i poszła w stronę lotniska dla helikopterów. Treitor już na pewno czekał.

*Hollywood Sing - to ten wielki napis "Hollywood" w Los Angeles.

~*~

Przepraszam za wszelkie błędy, ale na szybko sprawdzałam. :/ Kolejny rozdział powiedzmy, że będzie 10-11 grudnia lub jakoś po świętach. :) Postaram się przynajmniej.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał pomimo długości. :)
Do następnego! :3

poniedziałek, 31 października 2016

Rozdział 12. Death Valley

Witam... *chowa się za oparciem krzesła* Nie bijcie mnie mocno, już wystarczająco zbiłam swoją wenę, która rozleniwiła się do granic możliwości i jeszcze zasłaniała się nauką do kolokwium, które miałam przez dwa weekendy pod rząd. Studia niestacjonarne są niby łatwiejsze, ale ilość godzin jakie spędzam na uczelni przez sobotę i niedzielę są dość męczące, a w międzyczasie szukam wytrwale pracy... No, nie ważne. :)
Zapraszam na rozdział i życzę miłego czytania. :)

~*~

    Hao stał spokojnie obok fontanny, czekając na wszystkich. Miał nadzieję, że nikt się nie spóźni. Tak, biada temu, kto nie przyjdzie na czas. A on akurat dotrzymywał słowa.
    Spojrzał na zniecierpliwioną Ayame, która siedziała na brzegu fontanny. Bawiła się figurką Wilka, oglądając go z każdej strony. Nadal nie wiedziała jaka była rola rzeźby w jej historii. Na pewno było coś, czego jeszcze nie wiedziała, ale nie znała całej prawdy. Możliwe, że ci, których pytała nie wiedzieli wszystkiego. Tylko teraz zadawała sobie pytanie: Kto zna całą prawdę? Oczywiście wykluczyła rodziców i babcię, bo oni nie chcieli jej powiedzieć zbyt wielu rzeczy. Nawet o Toraku, a przecież był jej przodkiem i miała prawo wiedzieć o nim wszystko, jednak oni mieli odmienne zdanie.
    Schowała figurkę do pudełka, które następnie ukryła na dnie plecaka. Zasuwając suwak, spojrzała w górę, spotykając czarne tęczówki Hao. Uśmiechnęła się do niego lekko, po czym wstała z murku.
    - Coś się stało? - zapytał zaskoczony Hao, gdy Ayame przytuliła się do niego.
    - Nie, nic - odparła, wdychając zapach długowłosego. - Muszę mieć powód, żeby się przytulić?
    - Nie wiem - wymamrotał cicho, zastanawiając się jakim cudem taka sytuacja wprawiła go w osłupienie. Uśmiechnął się niepewnie, delikatnie odwzajemniając gest Ayame. Coraz bardziej go zaskakiwała, raczej w pozytywnym sensie. Czasami robiła coś, czego najmniej się w danej chwili spodziewał, co czyniło ją nieprzewidywalną. I wyjątkową na swój sposób.
    Tsume przyglądał się tej scenie w zaciekawieniu. Jego Wilcza Siostra wiele razy przytulała się do tego szamana, jednak tym razem poczuł coś innego. Wtedy Ayame przytulała Hao, gdy chciała okazać swoją wdzięczność za pomoc, a teraz szarooka zrobiła to ze strachu. Tsume był wilkiem i bardzo dobrze rozróżniał uczucia towarzyszące ludziom. Od Ayame czuł strach i gdzieś głębiej zagubione uczucie ciepła i miłości.
    Ashigaka puściła Hao i uśmiechnęła się do niego pogodnie, odganiając myśli, w których przeczuwała, że tylko rozczaruje się w Death Valley. Jeśli tam wszystko się wyjaśni, to wrócą do Japonii, a jeśli nie - również powinna zdecydować się na powrót. Nie będzie przeszukiwać świata, tylko zmusi rodzinę do mówienia. Nie da sobie w kaszę dmuchać. Nie wygląda na taką, co da sobie wcisnąć byle jaką historyjkę. Sporo już wiedziała i teraz musiała tylko rozwiązać łamigłówkę, dopasowując każdy szczegół.
    Westchnęła. W Death Valley spotka się z Durrain. Nie wiedziała czego się spodziewać po kobiecie, której nie znała. Jedno było pewne - to ona pomogła jej zrozumieć kilka rzeczy w liście, znalezionym w pudełku wraz z rzeczami po Toraku. Od dnia, w którym je otrzymała, były dla niej jednymi z najważniejszych elementów układanki. Czuła też, że lata świetności tych rzeczy jeszcze nie minęły i na pewno znajdą zastosowanie w jej życiu. I to niedługo.
    - Już jesteśmy, braciszku. - Hao usłyszał pogodny głos Yoh. Z wyrazu twarzy bliźniaka wyczytał, że coś się stało. Nawet nie musiał słyszeć jego myśli. - Nie uwierzysz.
    - W co takiego, Yoh? - zapytał długowłosy Asakura, siląc się na miły ton, bowiem przeczuwał, że nie będzie zadowolony z relacji bliźniaka.
    - Peyote rozzłościł Annę i puściły jej nerwy- odparł.
    - Nawet nie wiesz jak fajnie poleciał! - ekscytował się Horokeu.
    - Od kiedy możesz bić moich uczniów? - zapytał Hao, unosząc jedną brew do góry.
    - A co, też chcesz dostać? - W oczach Kyouyamy pojawił się niebezpieczny błysk.
    - Anno, daj spokój. Kłócił się z tobą nie będę, bo nie mam czasu na takie głupoty - powiedział Władca Ognia. Chciał jak najszybciej zakończyć tę chorą sytuację, bo nie miał ochoty kłócić się z Itako w nieskończoność. - Poza tym ja nie oddam kobiecie.
    - Mam to uznać za komplement? - zapytała blondynka.
    - Jeśli cię to usatysfakcjonuje, to proszę bardzo.
    Yoh patrzył to na Annę, to na Hao. To była jedna z milszych potyczek słownych między jego bratem a Kyouyamą. Nie czuł się dobrze, widząc, że dwie osoby, które były dla niego najważniejsze, żywiły do siebie jakąś urazę. Miał nadzieję, że im to minie i jeszcze będą się z tego kiedyś śmiać.
    W ciągu kolejnych dziesięciu minut zaczęli się schodzić uczniowie Hao, jednak nigdzie nie było śladu po Peyote. Według obliczeń długowłosego Asakury zostało mu jeszcze pięć minut, ale jeśli nie zjawi się na czas, odlecą bez niego. Hao czuł przywiązanie do uczniów, chociaż w pewnym sensie większość z nich była dla niego jak ktoś zupełnie obcy. Czuł się jak idol, otoczony przez podziwiających go fanów. Widział w większości uczniów silnych szamanów, okazujących mu szacunek w obawie o własne życie. Przecież on im ufał, a oni nadal nie byli swobodni w rozmowie z nim. Zawsze było „Mistrzu Hao” albo „Hao-sama”, a nie tylko „Hao”. Kilku popleczników zwracała się do niego tylko po imieniu i nie przeszkadzało mu to. Może kiedyś ukarałby ich za taką zuchwałość, ale teraz nie widział takiej opcji, zwłaszcza że większość uczniów uważał za dobrych znajomych. Spędził z nimi tyle czasu i zdążył się do nich przyzwyczaić.
    W oddali zauważył Peyote, który szedł wolnym krokiem, trzymając się za policzek. Widocznie Anna dała mu popalić i nauczy się, że blondynki się nie denerwuje.
    Tymczasem Koshi i Kamashiro zaczęli składać się ze swoim sprzętem. Po najedzeniu się postanowili trochę pograć dla przechodniów. A żeby mieć z tego jakiś zysk to przed sobą położyli pusty futerał, w którym teraz znajdowało się dwadzieścia peso meksykańskich. Widocznie znalazł się ktoś, kto chciał ich posłuchać. Ba, nawet nagrodzić w formie pieniężnej.
  
    Po kilkugodzinnym locie Duch Ognia wylądował w Kalifornii. Znajdowali się kilka kilometrów od Deatch Valley, gdyż Hao uznał, że składanie wizyty późnym wieczorem jest nie na miejscu. Postanowił rozbić obóz, a jutro razem z Ayame wybierze się do Durrain, aby z nią porozmawiać.
    - O, śpiąca królewna się obudziła - powiedział Hao, widząc, że Ashigaka przebudziła się, gdy wziął ją na ręce, aby przenieść do prowizorycznego obozu, rozbitego w oazie.
    - To jakaś ukryta aluzja? - zapytała Ayame, wtulając się w szamana po raz drugi tego samego dnia.
    Hao nic nie odpowiedział. Nawet nie wiedział, co mógłby powiedzieć w tej sytuacji. Czuł się nieswojo, gdy wszyscy przyjaciele Yoh patrzyli na niego z głupimi uśmieszkami. Zdecydowanie za dużo sobie wyobrażali ostatnio, ale na szczęście nic nie mówili, co oznaczało, że w dalszym ciągu się go obawiają. Przynajmniej w niewielkim stopniu, zważając na fakt, iż dalej żyje i powstał niczym feniks z popiołu.
    Hao postawił szarooką na ziemi. Dziewczyna przeciągnęła się, aby rozprostować kości. Rozejrzała się dokładnie wokół siebie, dostrzegając rozciągającą się przed nią pustynię piaskowo-żwirową. Była już w Kalifornii. Dobrze zrobiła ubierając się w bluzkę na krótki rękaw i krótkie jeansowe spodenki, bo akurat słońce było jeszcze dość wysoko nad ziemią, a w temperatura powietrza osiągnęła co najmniej 40°C.

    Następnego dnia panował wszechogarniający upał, a miły, chłodny cień w oazie zachęcał do dłuższego zatrzymania się. Jednakże Ayame musiała zignorować fakt, że słońce paliło wszystko, co nie znajdowało się w zacienionych miejscach. Nie mogła w nieskończoność odkładać wizyty u Durrain, a w taką pogodę było to prawdopodobne.
    Ayame wyciągnęła notes z plecaka i zaczęła go kartkować.
    - Lyserg, gdzie dokładnie jesteśmy? - zapytała.
    Różdżkarz wyciągnął mapę i skupił się. Kryształowe wahadełko wirowało przez chwilę nad Ameryką Północną, by po chwili zatrzymać się na jednym punkcie.
    - Park Narodowy Death Valley w Kalifornii. Oaza na piaszczysto-żwirowej pustyni Mojave niedaleko Indian Village - poinformował Diethel.
    - Dziękuję. I dokładnie o takie informacje mi chodziło. - Uśmiechnęła się Ayame. - Hao, idziesz ze mną do Durrain? - zapytała. - Właściwie i tak pójdziesz, ale zapytać wypada.
    - Aż taki przewidywalny jestem? Chyba muszę coś zmienić. - Zaśmiał się Hao. - Zostańcie tu i róbcie co chcecie, ale nigdzie mi stąd nie iść. Jak wrócę, to polecimy do Los Angeles.
    Jun i Hanagumi uśmiechnęły się. Ren pokręcił głową z politowaniem, już znał ten uśmieszek doshi. Jakby jego siostra miała mało ubrań.

    Asakura postanowił, że korzystnej będzie polecieć do Durrain. W palącym słońcu szliby co najmniej godzinę, a droga dłużyłaby im się w nieskończoność. Na nieszczęście mogłyby do tego dojść zawroty głowy i fatamorgana, dlatego  po kilkunastominutowym locie byli już w Indian Village. Według wskazówek z notesu dziadka Ayame mieli odnaleźć tam dom kobiety. Zapiski były dość stare i Ayame miała nadzieję, że nie zmieniła miejsca zamieszkania. Po kilku minutach znaleźli się przed małym, drewnianym domem.
    Zapukali.
    Drzwi otworzyła im stara kobieta, o ciemnych włosach wyraźnie poprzeplatanych siwizną. Na twarzy miała wiele zmarszczek wokół oczu i ust. Nie wyglądała na schorowaną staruszkę, jednak ząb czasu zostawił u niej wyraźne zmiany.
    - Witajcie. - Uśmiechnęła się. - Wiedziałam, że kiedyś do mnie zawitasz.
    - Durrain, mam rację? - zapytała Ayame.
    - Tak. Wejdźcie. - Przepuściła ich w drzwiach. Chwilę później zaprowadziła ich do niewielkiego pomieszczenia, które było połączeniem salonu, kuchni i jadalni. Usiedli na małej sofie, a Durrain w wiklinowym fotelu. Tsume zajął miejsce pod ścianą, z którego miał dobry widok na wszystko, co działo się w pomieszczeniu. Jego bystre, bursztynowe oczy śledziły nawet najmniejszy ruch każdej z osób.
    - Kiedyś myślałam, że nie można mieszkać w Rezerwatach i Parkach Narodowych - powiedziała Ayame, przerywając ciszę.
    - To prawda, ale ja się opiekuję Death Valley. Ludzie uważają mnie za zdziwaczałą starszą panią, a ja tylko kocham ten park. Wbrew pozorom da się tu przeżyć. Wystarczy tylko być z naturą blisko - odparła Durrain. - Ale przyszłaś tu raczej żeby porozmawiać o tobie, a nie o mnie. - Przerwała i po chwili kontynuowała: - Mam nadzieję, że Nastalia przekazała ci pudełko i mniej więcej wiesz, kim jesteś.
    - Tak, ale to nadal za mało - powiedziała.
    - Kochana, Torak też wiedział mało, gdy stanął przed tym samym wyzwaniem, co ty. Zanim ojciec powiedział mu o Pożeraczach Dusz, zaatakował go demon w ciele niedźwiedzia. Uszli z życiem za pierwszym razem, ale ojciec Toraka był już bliski odejścia na drugi świat. Przekazał synowi tylko swój nóż, ten, który ty teraz masz, i kazał mu uciekać, zanim niedźwiedź wróci. To nie było łatwe zostawić ojca,  zwłaszcza, że Torak miał tylko dwanaście lat. Pożegnał syna słowami: „Mam nadzieję, że nie znienawidzisz mnie za to” - opowiedziała Durrain. - Wtedy nawet Torak nie wiedział, o co chodzi. Z czasem sam odkrył prawdę.
    - No tak, ale ja nawet nie wiem, co się tak naprawdę stało w epoce kamiennej - westchnęła Ayame.
    - To nic nie zmienia. Wręcz przeciwnie. To czyni twoją przygodę jeszcze ciekawszą. Nie zrażaj się tak łatwo, bo musisz sobie sama poradzić z większością spraw. Masz przy sobie wiele osób, które ci pomogą.
    - Rozumiem, że sama mam się dowiedzieć reszty za pomocą prób i błędów, tak? - zapytała zawiedziona.
    - Zgadza się.

    Durrain była dość tajemnicza i Ayame wracała do oazy praktycznie z niczym. Wiedziała troszkę więcej, ale nie za wiele. Durrain dała jej niemal same rady, żadnych informacji, które mogłaby wykorzystać w praktyce. Musiała być zdana na siebie w większości wyborów. Tak też myślała od samego początku, ale miała nadzieję, że chociaż trochę się jeszcze dowie.
    Hao przyglądał się ukradkiem szarookiej, specjalnie spowalniając lot na Duchu Ognia. Chciał dać dziewczynie nieco więcej czasu na pozbieranie się i poukładanie sobie wszystkiego. Chciał również pomóc jej bardziej, ale nie mógł zdradzić tego, co było jej zapisane w gwiazdach. Starał się mimo wszystko pokierować życiem Ayame, stawiając drogowskazy na jej drodze, aby nie spełnił się jeden z gorszych scenariuszy.
    Na twarzy Ashigaki malowała się niepewność i zawód. Nie zazdrościł jej ani trochę - ciągle dostawała więcej pytań, niż odpowiedzi, była zwodzona przez rodzinę i niejednokrotnie okłamywana. Może dlatego czuł do niej takie przywiązanie? Chociaż była całkiem inna i miała odmienne poglądy, to jednak była mu bliższa niż ktokolwiek na świecie.

~*~

Wiem, zbyt długie to nie było, ale jak na powrót, to mam nadzieję, że w miarę treściwe. W zasadzie cieszę się, że udało mi się skończyć ten rozdział przed końcem października. I tak od września pluję sobie w brodę i ostrzę widły na samą siebie, żeby pogonić się w końcu do roboty.
I od teraz przewiduję jeden lub dwa rozdziały miesięcznie. Zależy od czasu i chęci. Chęci się znajdą, gorzej może być z czasem. :/ W każdym bądź razie teraz zjazdy na studiach mam co drugi tydzień, więc może mi się uda. :) Kolejny rozdział przewiduję w albo w drugi, albo w czwarty weekend listopada. Ewentualnie w oba te weekendy. :)
Liczę, że jeszcze ktoś tu na mnie czekał i oceni w komentarzu ten rozdział. :)
Do następnego! :3

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Rozdział 11. Komplikacje

Witam,
brak czasu, nieobecność w domu i szalejący internet... to wszystko, co mam na swoje usprawiedliwienie.
Miłego czytania. :)

~*~

    Hao szedł na początku grupy, za którą oglądali się mieszkańcy Iquitos. Uśmiechał się drwiąco, słysząc myśli ludzi. Uważali, że jest to jakaś wycieczka. W prawdzie w ich miasteczku nie było zbyt wiele interesujących miejsc czy budowli, ale kto bogatemu zabroni, prawda? A przejezdni zazwyczaj mieli dużo pieniędzy na spełnianie swoich zachcianek. Porównywali Hao do rozpieszczonych milionerów, co uważał za lekką zniewagę.
    - Hao, zaczekaj! - zawołał Yoh, ledwo nadążając za bratem.
    - O co chodzi, Yoh? - zapytał długowłosy Asakura, nie oglądając się za siebie. Podążał równym i dość szybkim krokiem. Uważał, że skoro Yoh zależy na rozmowie, to bez problemu go dogoni.
    - Dlaczego zmieniłeś zdanie? - Młodszemu bliźniakowi udało się zrównać z bratem i Ayame, która szła ze swoim wilkiem obok piromana.
    - To proste i logiczne, ale jeśli tak bardzo chcesz, to ci wyjaśnię - odparł spokojnie Hao. - Nie bawi mnie patrzenie, jak za mną podążasz krok w krok, próbując nawiązać ze mną kontakt. Ułatwiam ci to i, nie ukrywam, sobie także. Co jak co, ale nie uśmiecha mi się posiadanie prywatnych szpiegów, zwłaszcza że istnieje ryzyko, że was ktoś mógłby śledzić. A przyznaję, iż cenię sobie spokój. I najlepiej posłuszeństwo.
    - Jednocześnie podoba mi się i zaskakuje mnie twoje podejście - powiedział Ren, idący za Asakurami.
    - Jak na razie, panie Tao, mam w planach pomóc Ayame, a później się zobaczy - odparł Hao z uśmiechem. - A mnie raczej zaskakuje podejście pana różdżkarza.
    - Jest dobrym przyjacielem - powiedział Ryu, z dumą obejmując nieco naburmuszonego Lyserga.
    Diethel czułby się o wiele lepiej, gdyby piroman przestał patrzeć na niego podejrzliwie. Nie łudził się, że przestanie patrzeć na niego z pogardą i wyższością, ale mógłby przestać przeszywać go świdrującym wzrokiem, jakby zaglądał mu w głąb duszy. Niewątpliwie ognisty szaman wyłapywał jego myśli na swój temat, swoją drogą niezbyt pochlebne, jednak Anglik w duchu napominał sam siebie, że Hao jest jaki jest i nie powinien wymagać zbyt wiele w takiej sytuacji. Jakby nie było, to całą gromadką dosłownie zwalili mu się na głowę.
    - Widzisz jakich mam wspaniałych przyjaciół. - Yoh wyszczerzył ząbki.
    Hao mruknął coś pod nosem, ale nikt nie był pewny, czy przytaknął bratu, czy skrytykował jego bezgraniczne zaufanie do innych ludzi. Prawdopodobnie to drugie, aczkolwiek mógł też skomentować własną decyzję, przez którą musiał znosić hałaśliwych przyjaciół właściciela mandarynkowych słuchawek.
    Anna cicho prychnęła, komentując w ten sposób mruknięcie długowłosego Asakury. Piroman zainteresował się blondynką, zerkając na nią znad ramienia.
    - Chciałaś coś powiedzieć? - zapytał uprzejmie ognisty szaman.
    - Zajmij się sobą. - Kyouyama założyła ręce pod piersiami i spojrzała w bok, ignorując Hao.
    - Jak uważasz - powiedział piroman. Wiedział, że sytuacja, w jakiej się znalazła ani trochę jej nie odpowiadała. - Pamiętaj, że przystałaś na moje warunki, Anno, więc nie życzę sobie, żebyś próbowała mnie sobie podporządkować - przypomniał jej umowę, jaką zawarli niedawno.
    - Nie jestem głupia, Asakura. Zrozumiałam i pojęłam! - warknęła Kyouyama.
    - Cieszę się.
    Atmosfera między Hao a Anną nie należała do najspokojniejszych. Blondynka przywykła do tego, że wszyscy się jej słuchają, jednak z długowłosym Asakurą było inaczej. Nie miał w planach podporządkowania się Kyouyamie, a tym bardziej jej treningów. Jego własne mu wystarczały. Nagle uświadomił sobie, że dawno nie biegał po lesie. Westchnął cicho, ledwo słyszalnie. Od przerwania Turnieju nie robił nic ze swoją kondycją, która jeszcze trochę i będzie się prosiła o ćwiczenia. Już miał w głowie ponure scenariusze, przepełnione bolącymi mięśniami. Odepchnął od siebie te myśli i skupił się na kolejnym celu wyprawy - Kalifornii. To był kolejny zapisek z notatnika, który znalazł dla Ayame. Nie widział sensu, żeby lecieć do USA, ale dziewczyna uparła się, a on nie umiał jej odmówić. Nie wiedział, dlaczego tak się dzieje. Nigdy w życiu nie podporządkowywał się z powodu prośby. Co takiego miała Ayame, że chciał spełnić jej zachciankę? Wróć, szarooka nie miała zachcianek. Ona zawsze podążała tak, jak dyktowało jej serce. Nie odpuszczała z powodu niepowodzeń i starała się osiągnąć wyznaczony cel. Tym razem chciała odkryć coś o sobie. Dziwne jak bardzo rodzina ją skrzywdziła, chcąc ją chronić.
    - Zatrzymajmy się tu - oświadczył Hao, przystając na niewielkiej polanie. Z jednej strony płynęła Amazonka, a z drugiej rozciągała się puszcza. - Zaraz wrócę. Idę sam, Yoh - powiedział stanowczo, gdy brat chciał podążyć za nim. Zniknął za jednym z drzew i tyle go widzieli.

    Reiko Ashigaka chodziła w kółko po pokoju. Była zdenerwowana przedłużającą się nieobecnością córki. Miała ochotę poruszyć ziemię, piekło i niebo, aby ją odnaleźć, jednak mąż i teściowa kazali jej czekać. Jedyna osoba, która by ją wspierała przy wyruszeniu na poszukiwania Ayame, już nie żyła. Hiroshi zawsze powtarzał, że jego wnuczka powinna znać prawdę, chociażby tą najgorszą i że bez względu na wszystko powinni ją wspierać. Wsparcie było najcenniejszą rzeczą w obliczu walki z Pożeraczami Dusz.
    - Zaraz zrobisz dziurę w parkiecie - powiedział Daisuke, spoglądając na żonę. Chciał zająć czymś myśli, kłębiące mu się w głowie. - Uspokój się.
    - Jak mam być spokojna! Moja jedyna córka przepadła nie wiadomo gdzie z jakimś szaleńcem, który chce wybić ludzkość, bo ma taki kaprys! - histeryzowała Reiko. - To wszystko twoja wina!
    - Moja? Niby z jakiego powodu? - mężczyzna wydawał się być najspokojniejszą osobą w pomieszczeniu.
    - To ty nie powiedziałeś jej całej prawdy. Hiroshi nalegał od lat, ale ty nabrałeś wody w usta.
    - Ja? Przykro mi to mówić, ale siedzimy w tym razem, czy tego chcesz, czy nie - odparł. - Popatrz na siebie, Rei. Miałaś niejednokrotnie okazję powiedzieć jej o wszystkim, ale nie zrobiłaś tego, chociaż tak gorliwie wspierałaś mojego ojca, a przynajmniej dopóki żył.
    - Nie powiedziałam jej, bo bałam się, a teraz podziewa się nie wiadomo gdzie z niezrównoważonym psychicznie szamanem!
    - Od razu niezrównoważony psychicznie. Trochę szacunku - odparła postać, siedząca na parapecie.
    Hao pojawił się z czystej ciekawości w domu rodziny Ayame. Poza tym chciał ich w pewien sposób uspokoić, że mimo wszystko ich córka jest z nim bezpieczna, ale w oczach Reiko było to pojęcie względne. Po części miała rację, gdyż życie większości ludzi było zagrożone w jego obecności, jednak nawet jeśli chciałby skrzywdzić szarooką, to nie byłby w stanie. Lubił ją, chociaż często go irytowała.
    - Ty potworze! Gdzie jest moja córka?! - Reiko mierzyła palcem tuż przy twarzy Hao.
    - Po co te nerwy? - Odsunął dłoń kobiety. - Załatwmy wszystko na spokojnie.
    - On ma rację - powiedział zrezygnowany Daisuke. - Wystarczająco namieszaliśmy.
    - Jak miło, że w końcu się ze mną zgadzasz. A teraz do rzeczy. Ayame jest bezpieczna, ale wróci tylko wtedy, kiedy poczuje taką potrzebę. Mogłaś mówić prawdę, a nie teraz się na mnie wyżywasz. - Zeskoczył z parapetu, unikając pięści brunetki. - Posłuchaj mnie uważnie. Ona jest teraz w Puszczy Amazońskiej i wątpię, że uda ci się ją sprowadzić. Tym bardziej, że Aya dowiedziała się sporo o sobie od obcych osób. Zawaliliście.
    - Nie musisz prawić mi kazań!
    - Nie atakuj w gniewie, ponieważ jesteś zaślepiona i mam więcej siły od ciebie, Reiko - powiedział Hao. - To chyba tyle. Do zobaczenia.
    Teleportował się, zostawiając rodziców Ayame w szoku. Reiko przytuliła się do Daisuke, przyciskając twarz do jego torsu, tłumiąc szloch. Ciepłe, słone łzy wsiąkały w koszulę mężczyzny, który delikatnie gładził żonę po plecach. Szeptał jej, że wszystko naprawi i zrobi co będzie trzeba, aby odzyskać ich córkę.

    - Pani, nigdzie nie ma byłych popleczników Asakury - oświadczył Marco.
    - Co masz na myśli? - zapytała czerwonooka.
    - Jakby zapadli się pod ziemię. Żadnych śladów ani nawet podpowiedzi - powiedział blondyn.
    Dziwne... Moje obliczenia nigdy nie zawiodły, ale teraz... To bardzo podejrzane, jednak nie dopuszczam do siebie tej myśli. Że on mógł wrócił... To byłby koniec.
    Jeanne usiadła zrezygnowana na białej, skórzanej kanapie. Zastanawiała się, co zrobi, jeśli jej przypuszczenia okażą się prawdą. W dodatku czuła narastający niepokój, objawiający się dziwnym uczuciem w brzuchu, jakby stado żmij wiło się w jej wnętrznościach. Miała wrażenie, że to nie chodzi o żadnego z uczniów Hao, a tym bardziej o niego.

    Hao przedzierał się pomiędzy lianami, w celu dotarcia na polanę. Chciał, żeby rozmowa z rodziną Ayame potoczyła się inaczej. Nie planował wyprowadzić Reiko z równowagi, a tym bardziej nie chciał, aby uważała, że mógłby skrzywdzić Ayame w jakikolwiek sposób. Trudno, pomyślał. Nie wszystko zawsze wychodzi perfekcyjnie. Często coś się komplikuje, ale mimo to dąży się dalej do celu. Odsunął od siebie nieprzyjemne myśli i skupił się na kolejnym punkcie wyprawy. Teraz musi wyruszyć do Kalifornii. Obiecał to Ayame i dotrzyma słowa. Pomoże jej.
    - Zbieramy się - zarządził Asakura, wkraczając na małą polankę. - Jest już szesnasta i jestem pewny, że wylądujemy w nocy. Przed nami długa droga.
    Osobami, które automatycznie stawiły się przy Hao, były Opacho i Yoh. Reszta wstała z wygodnej ziemi, po czym wsiadła na Ducha Ognia. Tym razem Tsume nie miał oporów i grzecznie usiadł obok Ayame. Wiedział, że duch nic mu nie zrobi, a przynajmniej dopóki znajomy jego wilczej siostry trzyma potwora w ryzach.
    Hao usiadł na głowie Ducha Ognia. To było jego miejsce, a ostatnio także Ayame. Dziewczyna lubiła przebywać w towarzystwie Asakury. Rozmowy z nim dodawały jej otuchy i wiary w siebie. Pomagał jej w podejmowaniu decyzji, gdy tego potrzebowała.
    - Hao, musimy lecieć do Death Valley - powiedziała, gdy Duch Ognia wzniósł się ku górze.
    - Dolina Śmierci?
    - Dziadek napisał o Kalifornii, ale nie podał dokładnego adresu. Coś mi podpowiada, że Durrain znajdę w Death Valley - odpowiedziała Ayame.
    - Mogłaś od razu powiedzieć - mruknął Hao.
    - Przepraszam. Nie wiedziałam, czy uwierzysz moim przeczuciom - wytłumaczyła.
    - Kpisz sobie? Jestem szamanem. Dziwne przeczucia są dla mnie czymś na porządku dziennym.
    Ayame uspokoiła się. Uśmiechnęła się, rozkoszując się lotem. Wiatr przyjemnie łaskotał jej twarz i rozwiewał czarne jak noc włosy.

    Słońce powoli zachodziło, gdy przemierzyli połowę trasy. Hao postanowił zatrzymać się w Meksyku na godzinę, aby coś zjeść oraz mieć święty spokój, gdyż kilka osób domagało się postoju, a zwłaszcza Horokeu, któremu skończył się wielorybi tłuszcz w konserwach. Tak więc chcąc, nie chcąc Asakura musiał zrobić mały postój.
    - Dobierzcie się w grupy tak, aby każdy był z kimś, kto zna hiszpański. Nie życzę sobie głupich sytuacji, jasne? - Hao spojrzał na większość zebranych podejrzliwie. Gdy nie zauważył sprzeciwu, kontynuował: - Chodzimy tylko w okolicach rynku. Za godzinę spotykamy się pod fontanną. I najedzcie się porządnie. Następny przystanek dopiero w Kalifornii - przypomniał.
    Podzielili się na trzy grupy. Wesoła gromadka z Anną na czele poszła w jedną stronę. Ren i Jun znali hiszpański bardzo dobrze, a charakter panicza Tao nie dopuszczał żadnych głupich sytuacji, jak to Hao określił. Yoh poszedł z przyjaciółmi, ponieważ chcieli z nim pogadać. O czym? Tego nie wiedział, ale jego przeczucia mówiły, że o jego bracie.
    Większość uczniów Hao podążyło za nim, z wyjątkiem Peyote. Deiasu postanowił pójść sam. Znalazł się nareszcie u siebie, a Meksyk znał jak własną kieszeń. Minęło sporo czasu od jego wyjazdu, a teraz miał okazję powdychać dobrze znane powietrze. Skosztuje ostrych i pikantnych potraw. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.

    Yoh jadł już piątego cheeseburgera, korzystając z tego, że narzeczona nie zakazała mu żadnej potrawy z menu. To było do niej niepodobne, ale nie drążył tematu, skoro wyjątkowo mógł zamówić co tylko chciał. Anna kręciła tylko głową z politowaniem. Ona najadła się już swoją podwójną porcją sałatki. Uważała, że w Meksyku są pikantne i niezdrowe dania, które nie będą służyły nikomu, a zwłaszcza temu, kto przywykł do łagodniejszych potraw. Nawet jej sałatka zawierała papryczkę chili, co ją zniechęciło nieco do meksykańskiej kuchni.
    Peyote, siedzący dwa stoliki dalej, miał inne zdanie. Według niego już dawno nie jadł czegoś tak dobrego. Nie ma to jak domowa kuchnia.
    - To o czym chcieliście porozmawiać? - zapytał Yoh, przełykając ostatni kęs cheeseburgera.
    - Nie za bardzo ufamy Hao - wypalił Chocolove.
    - Mów za siebie - mruknął Ren. - Jak na razie nie mam zastrzeżeń.
    - Ale... - czarnoskóry próbował się kłócić.
    - Żadnego "ale". Jeśli powiedziałem, że nie mam zastrzeżeń, to tak jest, jasne?! - Ren już chciał wyciągnąć i złożyć guan dao, ale powstrzymała go Jun. Panicz Tao miał zbyt wybuchowy temperament, a właścicielowi knajpy nie spodobałoby się zbędne zamieszanie w lokalu, zwłaszcza przy użyciu broni białej.
    - A ty co sądzisz, Lyserg? - zapytał Yoh. - Mów, co ci leży na wątrobie.
    - No cóż... Pomimo tego, co przeżyłem z powodu Hao, to nie mam mu tego za złe. Wiem, że chciałem się zemścić i formalnie tak jest, bo w Sanktuarium wszyscy myśleliśmy, że go zabiliśmy, prawda? A skoro wrócił, to w jakimś celu, o którym się zapewne dowiemy - oznajmił Diethel. - Poza tym po co mam rozdrapywać dawne rany? To nie jest właściwe wyjście z sytuacji. Tym bardziej, że ty mu ufasz, Yoh. A ja, jako przyjaciel, powinienem uszanować twoje zdanie i pogodzić się z tym. Inaczej nie mógłbym nazywać się twoim przyjacielem.
    - Słyszałeś, Chocolove? Ktoś ma jeszcze zastrzeżenia? - zapytała Anna, rzucając każdemu z osobna swoje słynne spojrzenie "siedź cicho albo giń".
    - Słyszałem, ale Horo też miał coś przeciwko! - zaczął się bronić McDaniel.
    - Nie obchodzi mnie to - warknęła Itako.
    - Sama miałaś z nim dzisiaj spięcia, prawda? - zapytał ni stąd ni zowąd Peyote, który słyszał całą dyskusję.
    - Nie twój zakichany interes! - warknęła Kyouyama.
    - Masz rację, ale to nie zmienia faktu, że czujesz się inaczej. Masz ochotę mu walnąć w twarz, co? - zapytał z chytrym uśmiechem Deiasu. - Ale cóż... Po co masz się narażać Władcy Ognia.
    - Zamknij się! - Annie puściły nerwy i zaprezentowała swój prawy sierpowy. Peyote spadł z krzesła, przesuwając się po płytkach kilka metrów dalej. Jego kapelusz i okulary leżały obok niego, a chusta zsunęła się z twarzy na szyję, ukazując dość pokaźny ślad dłoni blondynki.
    - To by było tyle ze spokojnej atmosfery - oznajmił Faust z rozanielonym wyrazem twarzy.
    - W dodatku już wiemy, komu Anna tak na prawdę chciała przywalić w twarz - odezwał się Horokeu. Uśmiechał się szeroko, widząc zaskoczonego Peyote.
    Deiasu ulotnił się z knajpy, uprzednio zapłaciwszy właścicielowi za posiłek. Cieszył się, że Anna nie spowodowała żadnych zniszczeń w lokalu, bo zapewne on musiałby wszystko odkupić, co nie uśmiechało mu się ani trochę.
    Reszta czasu, jaka im została na pobyt w Meksyku, upłynęła w miarę spokojnie, zwłaszcza że nikt nie odważył się narazić Annie w żaden sposób w obawie o własne szczęki, kości i dusze. Z Itako się nie zadziera, a na pewno nie z taką jak Kyouyama.

~*~

Okej, z tego rozdziału jestem jak najbardziej zadowolona. ^^ Właściwie to miło się go poprawiało i dopisywało niektóre informacje. :D
Kolejny rozdział raczej za dwa tygodnie, gdyż wyjeżdżam we środę z rodziną do Suśca, okolice Roztocza. I mój dostęp do laptopa i internetu będzie... mizerny. ._. A do domu wracam najpewniej w niedzielę dopiero.
To chyba tyle ode mnie.
Do zobaczenia! ^^

poniedziałek, 25 lipca 2016

Rozdział 10. Peru

Witam o tej bardzo później godzinie,
Powiem tylko, że mój internet mnie nienawidził w ciągu ostatniego tygodnia i robił co chciał oraz działał kiedy chciał. No cóż, złośliwość rzeczy martwych...
Miłego czytania. :)

~*~

    Hao i jego towarzysze płynęli właśnie wynajętą łodzią, podziwiając gęstwinę leśną rozpościerającą się po obu stronach rzeki. Na jednym i drugim brzegu nie było pustej, trawiastej przestrzeni, a jedynie drzewa, których korzenie cudem nie zniszczyły koryta. Na pokładzie, oprócz szamanów, był jeszcze właściciel łodzi. Kapitan, niegdysiejszy wilk morski, obecnie starszy mężczyzna dorabiający sobie jako przewoźnik na Amazonce. Obiecał, że pomoże im się dostać do Iquitos, nie zadawał zbędnych pytań, co było Hao na rękę.
    Po dwóch godzinach dotarli do portu, zbudowanego przy rzece. Było to jedyne świetnie prosperujące miejsce, łączące Iquitos z resztą świata. W miasteczku znajdowało się również małe lotnisko, które mogło pomieścić jeden duży lub dwa mniejsze samoloty. Niestety, drogą lotniczą można było podróżować jedynie dwa razy w tygodniu oraz należało wcześniej zamówić lot, dlatego też miejscowi, jak i przejezdni, korzystali chętniej z łodzi.
    Hao i jego towarzysze wyszli na pomost, po czym wyruszyli w stronę centrum miasta. Według dziennika dziadka Ayame musieli znaleźć człowieka o imieniu Pedro, starego przyjaciela Hiroshiego Ashigaki. Najprostszym sposobem na dotarcie do mężczyzny było pytanie okolicznych ludzi, jednak większość z nich krzywiła się na dźwięk imienia i natychmiast się ulatniała. Ayame nie miała pojęcia, co było powodem takiego zachowania, ale nie zamierzała tracić nadziei na znalezienie Pedra.
    Obok Ayame przeszła jakaś kobieta. Ashigaka postanowiła sama spróbować z kimś porozmawiać, gdyż przypuszczała, że nie tylko niechęć do Pedro odstraszała ludzi, ale również Hao, który wyglądał tak, jakby miał wszystkich zabić, jeśli nie udzielą mu stosownych informacji.
    Podeszła do kobiety.
    - Buenos días. Szukam Pedro Martíneza. Czy wie pani, gdzie mogłabym się z nim zobaczyć? - zapytała Ayame po hiszpańsku, uśmiechając się uprzejmie do kobiety. Miała nadzieję, że nie zapomniała tego języka, bo od dawna się go już nie uczyła.
    - Buenos días. Mieszka w domku nad Amazonką, na końcu miasta - odparła. - Chyba nie jesteście stąd, prawda? - Spojrzała na towarzyszy szarookiej.
    - Jesteśmy przejezdni. Mam bardzo ważną sprawę do Pedra - wyjaśniła Ayame.
    Jeszcze chwilę porozmawiała z kobietą, dziękując jej za pomoc. Pożegnała się i wróciła do Hao.
    - Załatwione. Idziemy tędy - powiedziała, kierując się we wskazanym przez kobietę kierunku. Uśmiechała się triumfalnie, dając Hao do zrozumienia, że nie zawsze jego sposoby są najlepsze.

    Samolot wylądował w Manaus, gdyż pilot nie dostał pozwolenia na lądowanie w Iquitos, gdzie odnalazł Hao Lyserg pół godziny temu. Nasi bohaterowie musieli samodzielnie znaleźć kolejny transport, aby odnaleźć ognistego szamana. Ryu zastanawiał się, czy Billy również tutaj dotarłby, ale Ren wybił mu ten pomysł z głowy. Potrzebowali łodzi, nie samochodu. Zresztą Tao wątpił, że Billy zobaczyłby aż tutaj kontrolę ducha Umemyi.
    - Chyba zacznę lubić Air Tao - przyznał Horokeu, wychodząc z lotniska. - Nie wpadliśmy do Atlantyku, żyjemy i jest cudownie!
    Ren miał ochotę uderzyć szamana z północy, ale został powstrzymany przez Yoh. Mruknął pod nosem coś w stylu, że Usui sam się prosi o porządne lanie, jednak właściciel mandarynkowych słuchawek ostudził temperament przyjaciela, mówiąc, że jakby Tao nie lubił Horo, to nie obchodziłoby go to, co mówi na temat jego rodzinnych samolotów.
    Ren udał, że nie obchodzi go nic, co Yoh i Horo powiedzieli. Zaczął gorączkowo myśleć. Nie mogli dostać się samolotem do Iquitos, ale spokojnie mogli popłynąć. Musi tylko wykonać jeden szybki telefon.
    Po chwili Tao stał w budce telefonicznej, rozmawiając z kimś po chińsku. Dyskusja wyglądała na zażartą, a sądząc po zmieniającym się rozmiarze fryzury Rena, złotooki był coraz bardziej wściekły. Ktoś, z kim fioletowowłosy rozmawiał, stanowczo protestował . Po chwili Ren się uspokoił, a jego głos złagodniał, przybierając oziębły i obojętny ton. Zadowolony wyszedł z budki, uśmiechając się przebiegle. Paniczowi Tao się nie odmawia, bo można tego gorzko pożałować i stracić pracę lub życie.

    Nad Amazonką stał mały, drewniany domek z niewielką werandą, na której stało wiklinowe krzesło. Za budynkiem dało się dostrzec niewielki pomost na rzece, przy którym dryfowała mała łódka, przywiązana mocną liną do drewnianego kołka.
    Ayame i Hao weszli na werandę, rozglądając się, czy właściciel nie przechadza się gdzieś w pobliżu domku. Tsume i uczniowie Asakury znajdowali się nieco dalej, przy ścieżce, którą przyszli z miasteczka. Poplecznicy piromana wyglądali na znudzonych, ale również zaskoczonych nieoczekiwaną wycieczką z ognistym szamanem i jego zaskakującą przyjaciółką.
    Hao zapukał do drzwi, ale nikt nie otworzył. Zapukał ponownie, oczekując, że właściciel jednak postanowi wyjść. Czuł obecność mężczyzny, w dodatku dość niedaleko od siebie, więc dał mu czas na podjęcie decyzji, miał nadzieję, że właściwej.
    Usłyszał ciche szuranie butów o drewnianą podłogę. Otworzył im mężczyzna mający nie więcej niż sześćdziesiąt lat. Na jego pooranej zmarszczkami twarzy malowało się zmęczenie, ale nie takie jak po nie przespanej nocy. To było zmęczenie życiem.
    - W czym mogę pomóc? - zapytał. Zauważył, że jego goście mają azjatycką urodę i na pewno nie pochodzą z Ameryki, więc zaczął rozmowę po angielsku.
    - Pan Pedro, zgadza się?
    - Tak. Mogę w czymś pomóc? - mężczyzna ponowił pytanie, przyglądając się Ayame. Zastanawiał się, czy zna tę dziewczynę.
    - Chodzi o Toraka... - zaczęła Ashigaka, ale Pedro postanowił zamknąć drzwi, słysząc wymienione przez nią imię. Przeszkodził mu Hao, który włożył but między drzwi a futrynę.
    - Odejdźcie stąd! Nie mam zamiaru nic wam mówić! - krzyknął staruszek. - Nie dam się nabrać! Jesteście z telewizji? Gazety? Pewnie usłyszeliście o szaleńcu Pedro i się zainteresowaliście tym. Precz!
    - Niech mnie pan posłucha. Nie przyszłam tu w sprawie jakiegoś wideo, reportażu czy wywiadu. Nie interesuje mnie to i...
    - Nie interesuje? - zapytał łagodniej. - W takim razie po co przyszliście?
    - Jestem Ayame Ashigaka. Mój dziadek, Hiroshi, zostawił mi swój dziennik, w którym wymienił pańskie nazwisko - odparła. - Proszę mi pomóc.
    - Hiroshi... - westchnął Pedro. - Już dawno odciąłem się od tego świata, ale wejdźcie. - Zaprosił ich do środka. - Co u Hiroshiego? - zapytał.
    - Mój dziadek nie żyje od dwóch lat - odparła smutno szarooka.
    - Wybacz, że zapytałem. Nie miałem pojęcia... Nie miałem z nim kontaktu od kilku lat, gdyż nie brałem udziału w corocznych zebraniach klanów.
    Znaleźli się w skromnym pomieszczeniu, które było jednocześnie salonem, sypialnią i kuchnią. Po drugiej stronie znajdowały się drzwi prowadzące do niewielkiej łazienki. Ayame usiadła po turecku na podłodze, mówiąc mężczyźnie, że nie ma za co przepraszać. Nie mógł wiedzieć, że Hiroshi zmarł.
    - Powinnaś wiedzieć sporo o Toraku - mruknął Pedro, gdy postawił na stoliku tacę z kubkami z parującą herbatą. - Jednak widzę, że Hiroshi nigdy nie przekonał Daisuke do swoich racji.
    - Właściwie to prawie nic nie wiem, za co powinnam podziękować rodzinie. Ukrywali przede mną prawdę przez wiele lat.
    - To dlatego, że chcieli cię chronić. W każdym bądź razie mieli taki zamiar. Hiroshi na wszelkie sposoby próbował przekonać Daisuke, aby zmienił nastawienie i powiedział ci kim jesteś, jednak Daisuke stwierdził, że będziesz bardziej bezpieczna, gdy nie będziesz nic wiedziała o swoim przeznaczeniu - powiedział, biorąc do dłoni kubek. - Posłuchaj mnie uważnie. Jako Chodząca z Duchami musisz uważać. Możesz dzięki swojej mocy dokonać wielu rzeczy. Dobrych rzeczy, Ayame. Nie bez powodu Duch Świata wybrał właśnie ciebie, ale są ludzie, którzy pragną tej mocy za wszelką cenę.
    - Pożeracze Dusz - powiedział Hao.
    - Otóż to, młody człowieku. Pożeracze Dusz byli znani w epoce kamiennej, a po wygranej Toraka wszystkie klany uważały, że to ich koniec, ale zło nie przemija. Zawsze przetrwa, niczym bakcyl dżumy, jak pisał Camus w swojej książce. Pożeracze od wieków są wśród nas. Nie zawsze coś knują, ale zawsze są niebezpieczni - powiedział Pedro. - Wybaczcie moje zachowanie, ale nie wiem komu mogę ufać. Po prostu unikam ludzi i świadomie wyrobiłem sobie opinię publiczną.
    - Wiesz coś jeszcze o Toraku? - zapytała Ayame z nadzieją.
    - Nie wiele. Wiem, że jego matka poprosiła Ducha Świata, żeby jej syn był Chodzącym z Duchami. Duch Świata nie zawsze spełnia prośby ludzi, ale jej obiecał spełnić pod jednym warunkiem. Torak miał być bezklanowcem.
    Ayame zakręciło się w głowie. Myślała, że Torak był z klanu Wilka, tak jak ona, ale prawda była inna. Tylko, jak to możliwe? Na kartach historii zapisał się jako członek klanu Wilka. Błędne źródła? Przekształcona historia na rzecz legendy jaką był Torak, Chłopiec Chodzący z Duchami? Sama nie wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi...
    - Bezklanowcem? - wymamrotała cicho Ashigaka.
    - Nie wychowywał się wśród klanu Wilka - odparł spokojnie Peruwiańczyk. - Wraz z ojcem wędrował, a jego domem był las. Jego ojciec, który był magiem, chciał żeby Torak wyrósł na myśliwego, a nie szamana. Jeśli się wczujesz w tamte wydarzenia to zrozumiesz, dlaczego matka Toraka postąpiła tak, a nie inaczej.
    - To znaczy? - zapytał Hao, ponieważ Ayame tylko słuchała.
    - Matka przy porodzie mówi, do którego klanu ma należeć dziecko. Albo do klanu ojca, albo matki. To zawsze zależy od decyzji rodzicielki. W przypadku Toraka była to decyzja Ducha Świata - powiedział Pedro. - Ten z góry* zadecydował tak, ponieważ nie miał zamiaru faworyzować żadnego klanu.
    - Teraz rozumiem - mruknęła cicho Ayame. - Ale miał tatuaż klanowy, prawda?
    - To była zwykła blizna, która imitowała doskonale tatuaż klanowy. Nikt poza przywódcą klanu Wilka nie rozpoznał różnicy - odparł Peruwiańczyk. - Dopiero w wieku piętnastu wiosen otrzymał tatuaż, który symbolizował przynależność do klanów wodnych, leśnych, górskich i pochodzących z Dalekiej Północy.
    - Dziękuję, że mi to wyjaśniłeś. Dzięki tobie zaczynam więcej rozumieć.

    Ren zaprowadził wszystkich do portu. Uśmiechnął się pod nosem, widząc, że już podstawili sporych rozmiarów łódź, którą zamierzali wyprawić się do Iquitos.
    - No, no... Samoloty, łodzie, co jeszcze macie w tej rodzinnej firmie od transportu? - zapytał Choco, wieszając się Tao na szyi.
    Ren odepchnął komika z niesmakiem, ignorując go. Właśnie kapitan łodzi wyszedł na pomost, aby przywitać się z paniczem Tao. Mężczyzna, chociaż wiele starszy od złotookiego, wyglądał na zdenerwowanego i spiętego. Niewątpliwie bał się zrobić coś, co nie spodobałoby się Renowi.
    Nie tracąc czasu, weszli na łódź, a kapitan obrał wskazany przez Rena kurs. Zapowiadał się dłuższy rejs po Amazonce, co paradoksalnie nie przeszkadzało Yoh, który rozłożył się wygodnie na swoim miejscu i patrzył w niebo. Tao zastanawiał się, dlaczego Asakura zawsze jest taki spokojny, nawet teraz gdy szukali Hao.
    Westchnął zrezygnowany, siadając zaraz za kapitanem łodzi. Bason lewitował obok Rena, dyskutując z nim o czymś dopóki Tao nie kazał mu milczeć.

    Pół godziny później, gdy wyszli od Pedra, Ayame chciała się przejść. Dowiedziała się wielu nowych rzeczy, które przytłoczyły ją. Czy ona również nie należy tak naprawdę do klanu Wilka, tak samo jak Torak? Czy też była bezklanowcem, a rodzina wmawiała jej, że jest inaczej? Wolała się nad tym nie zastanawiać, tylko bardziej ją to dobijało.
    Hao postanowił jej towarzyszyć, aby mieć pewność, że się nie zgubi. Poza tym nie chciał zostawić jej samej, gdy dowiedziała się o sobie wielu rzeczy, o których nie miała pojęcia. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczała, że wszystko, co do tej pory znała wyda jej się takie obce.
    - Dlaczego ze mną idziesz?
    - A dlaczego nie? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
    - Chciałam być sama - mruknęła Ayame.
    - To udawaj, że mnie tu nie ma.
    Ayame bardzo chciałaby udawać, że Hao nie ma obok, ale nie potrafiła. Rozpraszał ją, gdy szedł razem z nią przez las i uśmiechał się pod nosem. Spokój, który malował się na jego twarzy, sprawiał, że nie potrafiła się skupić na własnych problemach. Chociaż może tak było lepiej, przynajmniej nie zadręczała się tym wszystkim.

    - Słuchajcie, on musi gdzieś tu być - oznajmił Yoh.
    Niedawno wyszli z łodzi i właśnie szli w stronę centrum Iquitos, mając nadzieję, że zobaczą kogoś znajomego. Nawet mogli to być uczniowie długowłosego Asakury. Yoh był nastawiony optymistycznie na spotkanie z nimi, chociaż czuł, że oni będą mieli inne zdanie na jego widok.
    - Czy to nie jest przypadkiem Nichrom? - zapytał Horokeu, wskazując na chłopaka, siedzącego przy fontannie.
    Faktycznie, osoba, którą wskazał Usui bardzo przypominała Nichroma, mimo tego że był ubrany w jeansy i koszulkę na krótki rękaw, a nie w plemienne szaty.
    - Witaj, Yoh - powiedział Nichrom, zanim Asakura zdążył otworzyć usta. - O ile się nie mylę to szukasz Hao.
    - Skąd ty...
    -  To proste. Nie leciałbyś za nami z Japonii do Peru. Pomyśl logicznie - odparł Indianin. - A oni zamierzają podejść, czy raczej postoją i będą się tylko przyglądać? - Wskazał na przyjaciół Yoh. - Mniejsza o to. Nie wiem jak Hao zareaguje na twoje odwiedziny, ale powinien tu być za chwilę.
    - Niezłe wyczucie czasu, Nichromie - zaśmiał się Hao, idący z Ayame i Tsume. - Nie wiem, czy chcę wiedzieć, dlaczego nie szanujesz moich decyzji. No ale skoro tu jesteś, Yoh, to słucham, co było tak ważne.
    - Eee... No ten...
    - Chciał się przywitać, zapytać jak się masz i poprosić o to, żebyś wrócił z nim do Japonii - Ren wyręczył Yoh.
    - Pierwszy punkt mamy z głowy. Jeśli chodzi o drugi to świetnie, a trzeci, cóż, muszę odmówić - powiedział obojętnie długowłosy Asakura.
    - Zwiedzasz? A może interesy sprowadzają cię do Peru? - zapytała Anna, mierząc Hao wzrokiem.
    - Anna, jak zwykle urocza - uśmiechnął się. - Można powiedzieć, że robię sobie małą wycieczkę dookoła świata. O, nawet Lyserg z wami jest.
    Diethel nic nie odpowiedział. Widok Hao dziwnie na niego zadziałał. Nie to, że miał ochotę go zaatakować, ale poczuł jak gorycz paliła go od środka. Postanowił się kontrolować. Nawet gdyby zabił Hao, to nie przywróciłby życia rodzicom, a skoro piroman żył, to Król Duchów tak chciał. Nie mógł ingerować w jego decyzje.
    - Yoh, nie wrócę do Japonii, jasne? - zwrócił się do bliźniaka. - Nic nie poradzisz na to, że mam sporo do załatwienia, ale jeśli tak bardzo ci zależy na moim towarzystwie, to możecie lecieć z nami. Pod jednym warunkiem - słuchacie się mnie i macie nie wszczynać bójek. - Hao spojrzał znacząco na Nichroma i Rena. Miał wątpliwości, co do ich wzajemnego towarzystwa. - Jeśli wam się znudzi, to możecie wracać do Japonii na własną rękę. To tyle.
    Yoh przytaknął. Nie sądził, że Hao tak szybko zgodzi się na cokolwiek, co oznaczałoby wspólne spędzenia czasu. Prawdopodobnie ognisty szaman zrobił to dla świętego spokoju, bo wiedział, że właściciel mandarynkowych słuchawek nie da za wygraną i dalej będzie za nim latał po świecie.
    - Gdzie reszta? - zapytał Hao, zwracając się do Nichroma. Przestał się skupiać na dodatkowym problemie, który właśnie sam sobie załatwił, ale wolał zabrać ich ze sobą niż mieć ogon podążający za nim wszędzie. Tak przynajmniej mógł ich kontrolować.
    - Powiedzieli, że przyjdą tutaj. Powinni być za chwilę - odparł Indianin z beztroskim uśmiechem.
    Ostatnio dość często się uśmiechał, co było do niego niepodobne. Nawet nie zareagował źle na Rena, który zabił mu brata. Uznał, że nie ma po co poruszać dawnej wrogości, skoro będzie musiał znosić Tao na co dzień. Zresztą nie zamierzał z nim rozmawiać, jeśli nie będzie takiej potrzeby.

***

*Ten z góry - nie chodzi o Boga, akurat tu chodzi mi o Ducha Świata.

~*~

Sprawdzałam tekst na szybko, jak w przypadku drugiego opowiadania. Mam nadzieję, że dużo błędów nie wyłapaliście. :) 
Kolejny rozdział w weekend i postaram się w terminie. ^^"
Do następnego! ^^

niedziela, 17 lipca 2016

Rozdział 9. Chodząca z Duchami

Ohayo,
jestem w terminie, jeszcze jest niedziela. Uff, a już się bałam, że nie zdążę, naprawdę. Na całe szczęście udało się.
Miłego czytania. :)

~*~

    Ayame nie rozumiała, dlaczego kobieta nazwała ją Chodzącą z Duchami. Pierwszy raz w życiu słyszała tę nazwę.
    - Słucham? Kto to jest? - zapytała, wpatrując się w kobietę.
    - Wejdźcie - odparła, zapraszając ich do środka. - Lepiej nie mówić o tym na zewnątrz. To niebezpieczne, teraz gdy... - przerwała, zamykając szczelnie drzwi za gośćmi. - Jest zbyt wiele niepożądanych osób, które mogą usłyszeć coś, czego nie powinny.
    - Rozumiem - mruknął Hao, rozglądając się po korytarzu.
    Pomieszczenie było skromne, a jedynym wystrojem był obraz z kwiatami i mała komoda z lustrem. Na owej komodzie stała mała, czarna figurka kruka - opiekuna klanu.
    Kobieta poprowadziła gości do salonu i kazała im usiąść na fotelach i pufach w odcieniu czerwieni, po czym zniknęła za drzwiami obok, zapewne prowadzącymi do kuchni. Po kilku minutach wróciła z tacą, na której stało cztery kubki z parującą herbatą i cukiernica.
    Tsume bacznie przyglądał się kobiecie, a gdy uznał, że nie stanowi zagrożenia, położył pysk na wyciągniętych przed siebie łapach.
    - Nazywam się Nastalia - oznajmiła, siadając w jednym z foteli.
    - Miło nam. Jestem Ayame Ashigaka, a to Nichrom i Hao. - Tsume trącił ją nosem. - A to jest Tsume, mój najwierniejszy przyjaciel.
    - Wiem, kim jesteście. Ale wy chyba wiele o sobie nie wiecie - odrzekła tajemniczo, słodząc herbatę.
    - Niezwykłe - mruknął Hao. - Mogłaby nam pani...
    - Mów mi po imieniu.
    - W takim razie, czy mogłabyś nam powiedzieć, kim jest Chodzący z Duchami?
    - Oczywiście. Chodzący z duchami to taka osoba, która może przemieścić swoje trzy dusze do innego ciała bądź rośliny. Duszę Klanu, Imienia i Świata - dodała, widząc, że Ayame chciała się jej o to zapytać. - Taką osobę wybiera Duch Świata, gdy uzna, że jest taka potrzeba. Od czasu, gry Torak dokonał tych wielkich rzeczy, Duch Świata nie wybrał Chodzącego z Duchami. Jednak teraz... Teraz, kiedy podczas ostatniego zgromadzenia klanów, ktoś powiedział o tym, że gdzieś wśród nas jest słuchająca, zaczęłam się zastanawiać, czy jesteśmy bezpieczni. Ostatnio dzieją się dziwne rzeczy...
    - Jakie? - zapytała Ashigaka.
    - Duch Świata nie kontaktuje się z żadnym z klanów. Nie pojawia się w głębokim lesie. Klany są zaniepokojone i zapewne poruszą ten temat na zgromadzeniu za dwa tygodnie.
    - Zgromadzeniu? To takie spotkanie klanowe, tak?
    - Tak, drogie dziecko - odpowiedziała Nastalia, uśmiechając się delikatnie do Ayame. - Co wiosnę odbywa się jedno zgromadzenie. Twoja rodzina jest tam zawsze, jednak nigdy nie widziałam tam ciebie.
    W Ayame zaczęła wzbierać gorycz i nienawiść. Miała kolejny powód, a raczej kilka, do wrogiego nastawienia. Rodzina okłamywała ją. I to jeszcze jak! Zatajała przed nią istnienie klanów, wszystkie zgromadzenia i wydarzenia z przeszłości. Zacisnęła ręce na poręczach fotela. Po jej policzkach spłynęły łzy.
    - Uraziłam cię? - zapytała zaniepokojona kobieta.
    - Nie - szepnęła. - Wszystko w porządku. W miarę. My już pójdziemy.
    Ayame szybko odarła łzy i wstała z fotela, a za nią reszta.
    - Poczekaj. Mam coś dla ciebie. - Zniknęła w pokoju obok. Gdy wróciła, w rękach trzymała średniej wielkości pudełko, które podała dziewczynie. - Gdy będzie ci źle, zajrzyj do niego. Kiedy będziesz potrzebować pomocy, zdaj się na zawartość pudełka. Nawet jeśli będziesz musiała się bronić, zawartość ci pomoże. Jest tam parę rzeczy, o których wiele osób nie ma pojęcia i myśli, że zaginęły. Dbaj o nie.
    - Dziękuję - szepnęła Ayame. Była wdzięczna Nastalii. Nawet się nie znały, a ona już tyle dla niej zrobiła. Więcej niż rodzina.
    - Nie ma za co - odparła kobieta. - Tym razem zgromadzenie klanów jest za dwa tygodnie, chociaż zawsze było w dniu równonocy wiosennej, ale źle się dzieje. Nikt nie chce zwlekać. Klany zbiorą się w Alpach, przy niezamieszkanej części szczytu Góry Ducha Świata, obecnie Matterhorn* .
    - Będę tam. Możesz się mnie spodziewać. I zapewne dopiero tam spotkam rodzinę - powiedziała szarooka i razem z Tsume, Hao i Nichromem skierowała się w stronę wyjścia. Nastalia odprowadziła ich do progu, po czym pożegnali się.

    Ayame siedziała na łóżku w hotelu. Hao, mimo tego że wolał siedzieć na łonie natury, został przebłagany przez wszystkich, a raczej szarooką, żeby zatrzymać się na jedną noc w hotelu. Następnego dnia mieli wyjechać do Ameryki Południowej, do Peru. Wszyscy musieli być wypoczęci, ponieważ o świcie mieli zjeść szybkie śniadanie i wyruszyć. Czekała ich długa droga przez Ocean Atlantycki.
    Tyle już wiedziała, a jeszcze więcej było przed nią. Chciała dowiedzieć się czegoś na temat klanów. Żałowała, że rodzina niczego jej nie powiedziała. Obca kobieta zrobiła dla niej więcej niż najbliżsi. Bolało ją to bardziej niż wszystko inne kiedykolwiek.
    Spojrzała na pudełko, stojące na szafce. Jeszcze nie zaglądała do niego. Sięgnęła po nie i położyła obok siebie. Odwiązała purpurową tasiemkę i odkryła wieczko. W środku był nóż z błękitnego łupka i rączką z rogu jelenia. Wyglądał na bardzo stary, ale skoro czekał tyle u Nastali, to jego lata świetności jeszcze nie minęły. Wzięła nóż w dłonie. Rączka nie była chropowata tak jak zazwyczaj róg jelenia, a błękitne ostrze z łupka miało gładką powierzchnię. Pachniał metalicznym zapachem krwi, którą nieraz był naznaczony. Odłożyła nóż na bok. Z pudełka wyciągnęła róg, także wykonany z poroża jelenia. W środku była czerwona glinka, pachnąca ochrą oraz korzeń. Ayame nie miała pojęcia do czego miał służyć. Prawdopodobnie w celach leczniczych. Kolejnymi rzeczami były dwie figurki wykonane z kamienia. Jedna przedstawiała Wilka, a druga Kruka. Ostatnią rzeczą znajdującą się w pudełku były kosmyki czarnych, szarych i rudych włosów. Obok leżała karteczka. Ayame sięgnęła po nią. Była prawie nienaruszona, zapisana delikatnym pismem. Zaczęła czytać.
    Ayame, jeśli to czytasz , to znaczy, że byłaś u Nastalii. Dała ci coś bardzo ważnego, o co musisz dbać. Te rzeczy zostały przekazywane z pokolenia na pokolenia od czasów Toraka. Wszystkie to, co widzisz w pudełku, należało do Toraka. Zawsze miał przy sobie róg z lekami od matki, nóż od ojca, figurki od przyjaciela - Ciemnego, oraz kosmyki włosów Renn i sierści Wilka.
    Tak samo jak Torak jesteś Chodzącą z Duchami (Słuchającą oraz Wędrującym Duchem). W twoich rękach leży los wszystkich ludzi. I tych żyjących w klanach, i tych bez klanów. Rzeczy, które Ci przekazuję, będą Ci potrzebne. Nóż - do walki. Róg z lekami do leczenia. Kosmyki włosów Renn i Toraka oraz sierść Wilka do rytuałów. Figurki - wsparcie duchowe przodków. Jestem pewna, że dasz sobie radę z przeciwnościami losu.
Durrain.

    Ayame złożyła karteczkę. Przez chwile wpatrywała się w przedmioty leżące obok. Od niej zależała przyszłość. Ona musiała stawić czoło przeciwnościom. Tylko ona.
    Dziękuję ci, Durrain. Kimkolwiek jesteś... Nie zawiodę nikogo, obiecuję. Bez względu na to, co mnie czeka.
    Zanim zasnęła, zastanawiała się nad tym, czego mogłaby się jeszcze dowiedzieć. To, co już wiedziała przerosło jej najśmielsze oczekiwania.

    O świcie rozległo się pukanie do pokoju. Ayame przeciągnęła się leniwie i poszła otworzyć. W drzwiach stał Hao z rozpiętą koszulą.
    - Witam - powiedział. - Czy nasza Chodząca z Duchami się wyspała?
    - Tak. I nie używaj tego zwrotu. Poza tym, dlaczego postanowiłeś mnie zgorszyć tym widokiem? - Pokazała palcem na odkrytą klatkę piersiową szamana.
    - Oczywiście, już nie będę - odparł z uśmiechem. Ostatnimi czasy lubił się drażnić z Ayame tak samo jak ona z nim. - Jak się przebierzesz, to zejdź do baru na dół. Poza tym odpowiadając na twoje pytanie, wiem, że ci się podoba.
    - Jesteś niemożliwy - mruknęła, zamykając drzwi.
    Wyciągnęła ze swojego małego bagażu jeansowe spodenki i bluzkę na krótki rękaw. W Peru aktualnie było nieco chłodniej niż w Europie, ale w Iquitos, do którego się wybierali, zawsze występowały upały bez względu na porę roku. Miasto było położone nad rzeką Amazonką, a jedynym transportem, dzięki któremu można się tam dostać, to droga wodna lub lotnicza.
    Wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Dokłądnie przekręciła zamek, po czym odniosła kluczyk do recepcji. Na jednym ramieniu miała zarzucony plecak, w którym znajdowały się jej najpotrzebniejsze rzeczy. Skierowała się do baru otwartego przez całą dobę. Przy stolikach siedzieli uczniowie Asakury. Zauważyła miejsce pomiędzy Hao i Nichromem, rozmawiającymi o czymś przyciszonym głosem. Ruszyła w tamtą stronę. Wszyscy jedli kanapki i pili gorącą herbatę. Gdy usiadła, Hao podsunął jej kubek z parującym napojem. Uśmiechnęła się w geście podziękowania i upiła łyk. Czuła, że nie jest głodna, więc postanowiła zadowolić się jedynie herbatą. Nie powinna wyruszać w podróż z pustym żołądkiem, jednak nie odczuwała potrzeby spożycia posiłku. Miała ochotę zobaczyć się z Tsume, który nie mógł wejść do hotelu. Ayame powiedziała mu, żeby się nie oddalał i czekał do świtu. Wiedziała, że wilk posłucha. Zawsze się słuchał. Tym razem nie mogło być inaczej.
    Skończyła pić herbatę. Wstała od stołu i wyszła z baru. Hao nie zatrzymywał jej, nawet nie mógł tego zrobić. Ayame za bardzo stęskniła się za wilkiem, z którym nigdy się nie rozstawała. Asakura o tym wiedział i szanował decyzje szarookiej. W większości jej planów zgadzał się z nią. Najbardziej intrygowało go to, że była neutralna w związku z niektórymi rzeczami. Kochała naturę, ale nie żywiła nienawiści do ludzi, którzy niszczyli Ziemię. Uważała, że to nie ludzie są źli, a luksus i dobra materialne, dające rasie ludzkiej wielkie możliwości. Jej zdaniem człowiek potrafił się zmienić, jednak nie każdy pragnął wyrzec się czegoś, do czego przywykł. Są ludzie dobrzy i źli, którzy zbłądzli. Asakura wiedział, że w tym, co mówi Ayame jest sporo prawdy. Miała nawet na to dowody. Pozostałości dawnych plemion indiańskich, takich jak Inkowie, wyrzekli się wygód stworzonych przez człowieka.
    Dwa metry od hotelu Ayame dostrzegła w krzakach parę bursztynowych ślepi. Tsume, gdy tylko ją zobaczył, wybiegł na przywitanie, skacząc na dziewczynę. Był wschód słońca, czyli około szóstej rano, i większość ludzi nadal spała. To pozwalało wilkowi spacerować po placu przed hotelem.
    Za chwilę Hao wyjdzie z resztą i będą mogli wyruszyc w dalszą drogę.

    W tym samym czasie w Tokio na lotnisku zebrała się spora grupka ludzi. Rozmawiali między sobą.
    - Mam nadzieję, że te twoje rodzinne samoloty działają jak trzeba i tym razem nie zaliczymy bliskiego spotkania z ziemią albo oceanem - powiedział Horokeu.
    - Wtedy to był sabotaż, kiedy to do ciebie dotrze, Ośla Łąko? - warknął Ren. - Poza tym jak nie chcesz, to nie musisz lecieć.
    - Skąd pomysł, że nie chcę? Nie mógłbym przegapić tylu przeżyć! - zawołał oburzony Usui. Ren był jednym z jego najlepszych przyjaciół, ale zbyt często go wkurzał.
    - Skoro wszyscy zdecydowani to może w końcu wsiądziemy do tego samolotu, co? - zapytała Anna. - Jakby nie było, to ty, Ren, byłeś pierwszy do przyłączenia się do poszukiwań Hao, więc łaskawie wsiadaj!
    - Złość piękności szkodzi, pani Anno - Ryu podrzucił Annie szczerą radę, którą blondynka przyjęła spokojnie.
    Ren posłuchał Anny i wsiadł do samolotu, służąc innym za przykład. Reszta weszła za nim, zajmując miejsca. Wszyscy czuli się szczęśliwi, że mogą się wyrwać monotonii, która ich otaczała. Brakowało im wrażeń, walk i przygód, a gdy nadarzyła się okazja do wyjazdu, wszyscy byli chętni.
    Yoh czuł że powinien powiedzieć rodzinie, a przede wszystkim mamie, o wyjeździe. Miał nadzieję, że nie będą chcieli złożyć mu wizyty w Tokio podczas jego nieobecności. Byłoby to kłopotliwe, gdyby go nie zastali, ale raczej nie miał się czym martwić. Asakurowie nie za często bywali w Tokio.
    - Lyserg, możesz zlokalizować Hao? - zapytała Anna.
    - Tak - odparł zielonowłosy.
    Rozłożył mapę świata na podłodze w samolocie i zaczął szukać energii szamańskiej długowłosego Asakury. Wiedział, że będzie ona najsilniejsza spośród wszystkich innych. Zawsze w ten sposób namierzał Hao, gdy chciał się na nim zemścić. Teraz sytuacja uległa zmianie.
    - Paniczu Tao, dokąd mam lecieć? - odezwał się głos pilota z głośnika.
    - Lyserg - powiedział zniecierpliwiony Ren, oczekując na decyzję Diethela.
    - Zmierza w stronę Peru. Aktualnie znajduje się u wybrzeży Ameryki Południowej.
    Ren kiwną głową i poszedł do kabiny pilota, żeby przekazać mu przybliżony cel lotu. Mężczyzna w kabinie miał być przygotowany na ewentualne zmiany kursu.

    Przez większość podróży Yoh siedział cicho, praktycznie się nie odzywając. Gdy ktoś się o coś pytał, odpowiadał z uśmiechem, żeby nie martwić przyjaciół. Hao nie chciał, żeby Yoh leciał z nim, co przygnębiało trochę młodego Asakurę. Miał nadzieję, że bliźniak przyjmie go dobrze, a nawet jeśli nie, to raczej już go nie odeśle, gdy stanie naprzeciwko niego, prawda?

***

*Matterhorn (wł. Monte Cervino, fr. Mont Cervin) – szczyt położony w Alpach Zachodnich sięgający wysokości 4478 metrów. Matterhorn jest szóstym pod względem wysokości samodzielnym szczytem alpejskim. Góra symbol, jeden z najbardziej znanych szczytów świata. Jego skalno-lodowa piramida samotnie wznosi się wśród firnowych pól lodowych Alp Penińskich. Jeden z najpóźniej zdobytych szczytów alpejskich, głównie ze względu na odstraszający wygląd. (Więcej na: http://pl.wikipedia.org/wiki/Matterhorn) Dałam ten szczyt, ponieważ najbardziej odzwierciedlał Górę Ducha Świata z serii książek Kroniki Pradawnego Mroku. Chodziło mi też, żeby góra była dość trudna do górskich wspinaczek, a Matterhorn właśnie taka jest. Zmienność pogody i lawiny mają być odzwierciedleniem trudnego dostępu do szczytu i symbolizować gniew Ducha Świata.

~*~

Długością nie powala, ale chociaż jestem zadowolona z treści. ^^
Następny rozdział za tydzień. Postaram się wcześniej niż dziś, ale niczego nie obiecuję.
Czekam na opinie. :)
Do następnego! ^^

niedziela, 10 lipca 2016

Rozdział 8. Trudna rozmowa

Witam,
zdaję sobie sprawę z tego, że rozdział miał być tydzień temu, ale zbyt wiele spraw nałożyło mi się na siebie. W dodatku nie mogłam się z niczym wyrobić, a po powrocie z Niemiec moja wena zrobiła strajk i pisanie wszystkiego szło mi opornie. Przynajmniej na drugiego bloga, bo na tego zazwyczaj tylko coś dopisuję, rzadko kiedy robię korektę całego rozdziału.
Mniejsza o to. Mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Miłego czytania. :)

~*~

    W obozowisku Asakury praktycznie wszyscy byli pogrążeni we śnie, włącznie z samym Władcą Ognia. Osobą, która tej nocy nie mogła zasnąć, była Ayame. Ognisko na polanie zgasło już jakiś czas temu i jedynym oświetleniem były migoczące gwiazdy i księżyc, który z pełni stopniowo zmieniał swój kształt. Szarooka kochała patrzeć nocą na niebo. Księżyc dodawał jej otuchy i wiary w siebie. Miał on swoje fazy i raz w miesiącu znikał z nieboskłonu, jednak zawsze powracał i stopniowo rósł do pięknej pełni.
    Ayame  zastanawiała się nad wyjazdem do Europy i - zapewne - jeszcze dalej niż sama przypuszczała. Pojedzie z Asakurą oraz jego uczniami do Włoch i co dalej? Przecież nie będzie ich targać za sobą. Na pewno mają swoje sprawy. Turniej został wstrzymany, ale prędzej czy później wznowią go. Wtedy będzie zdana na siebie i Tsume. Do domu, w którym jest jej miejsce, nie zamierzała wrócić, przynajmniej dopóki nie pozna całej prawdy o sobie. Nie czuła już przywiązania do domu i rodziny. Chciała odkryć prawdę, nawet za wszelką cenę.
    Ayame spojrzała na śpiącego obok Hao, który zasnął na polanie, nie poszedłszy do swojego namiotu. Asakura wyglądał teraz tak niewinnie, spokojnie i... Słodko - przemknęło szarookiej przez myśl. - Gdybym cię nie znała, to nie uwierzyłabym, że to ty - najpotężniejszy szaman na świecie Hao Asakura... Dziewczyna zaczęła się zastanawiać nad sensem swoich myśli. Czyżby czuła coś więcej do Asakury niż przyjaźń? Nigdy wcześniej nie śmiała nawet myśleć o nim inaczej. Władca ognia sprawiał wrażenie osoby, która wyłączyła swoje człowieczeństwo i nie zamierzała go z powrotem włączać.
    Przyjrzała się dokładniej szamanowi. Rysy twarzy Hao już dawno przestały przypominać chłopięcą buźkę, a niesforne kosmyki ciemnobrązowych włosów wkradły się na policzki Asakury. Ashigaka odgarnęła je delikatnie na boki, starając się aby nie połaskotały chłopaka. Hao uśmiechnął się przez sen, a bladoniebieskie światło księżyca, które padało na twarz długowłosego, sprawiało, że wyglądał przystojniej niż zwykle. Ayame przyglądała się Asakurze, zastanawiając się, czy Hao dalej jest na nią zły. Od tamtej wymiany zdań rozmawiał z nią sporadycznie, tylko wtedy kiedy musiał.
    Nagle czarne włosy Ayame zsunęły jej się po ramionach, spadając na twarz Asakury. Tego nie przewidziała, chociaż powinna. Zganiła się w myślach, gdy nieco zaskoczony Hao otworzył oczy. Obudziła go, ale było już za późno na to, aby naprawiła swój błąd.
    Na początku Hao zastanawiał się, kto śmiał mu przeszkadzać w krótkiej drzemce, ale gdy ujrzał Ayame, w dodatku pochyloną nad nim, bardziej zainteresowało go, co dziewczyna zamierzała zrobić. Przez dziwną blokadę umysłu szarookiej nie mógł zajrzeć do jej myśli, co niezwykle go irytowało. Nawet bardziej od jej niewyparzonego języka.
    - Co ty robisz? - zapytał nieco ostrzej niż zamierzał.
    Ayame odsunęła się od Asakury, jakby dopiero teraz zrozumiała w jak bardzo niezręcznej sytuacji się znalazła. W duchu dziękowała, że Hao nie mógł odczytać jej myśli w żaden sposób. Wtedy zapadłaby się pod ziemię, a nawet i głębiej jakby się dało.
    Wymamrotała pod nosem coś, ale nawet Hao tego nie zrozumiał.
    - Możesz wyraźniej?
    - Nic takiego, po prostu... - zawahała się. - Nieważne, zapomnij.
    Władca ognia uniósł jedną brew. Ayame wiedziała, że zawsze tak robił, gdy komuś nie wierzył, ale dawał tej osobie na swój sposób drugą szansę. Tylko ona sama nie była pewna, co chciałaby zrobić.
    - Zapomnij. Nic nie chciałam zrobić - powiedziała, wstając z ziemi.
    Zanim odwróciła się i odeszła w stronę ścieżki leśnej, miała wrażenie, że Hao jest zawiedziony takim obrotem spraw. Jakby chciał, żeby została, ale duma nie pozwoliła mu na poproszenie jej o to. Chociaż mogła się mylić. Władca ognia był tak bardzo inny od wszystkich ludzi i mimo tego, że starał się uchodzić za oziębłego, to ona zauważała u niego drobne przejawy ciepłych uczuć.

    Rano wszyscy jedli śniadanie. Yoh jako jedyny nie miał apetytu i zjadł tylko jedną kanapkę. Wszystkich to zdziwiło, bo Asakura miał żołądek bez dna, prawie jak Horo.
    - Yoh, dobrze się czujesz? - zapytała Anna, przyglądając mu się badawczo.
    - Tak - odparł chłopak. - Nie jestem głodny.
    Skłamał. Tak na prawdę chciało mu się jeść, ale nie mógł przełknąć ani kęsa więcej. Czuł jak jedzenie rośnie mu w ustach, a później z trudem przechodzi przez przełyk. Cały czas zastanawiał się, jak powiedzieć wszystkim o powrocie Hao. Miał wątpliwości, czy wszyscy zaakceptują jego chęć pomocy Hao. Zwłaszcza Lyserg, który przyjechał wczoraj wieczorem, mógł się, lekko mówiąc, zdenerwować. Diethel myślał, że dokonał zemsty i jego wróg nie żyje. Nie powinien żyć żądzą zemsty, ale jak się zachowa na wieść o Hao? Yoh nie chciał wybierać pomiędzy bratem, a przyjacielem.
    Asakura wstał od stołu i ruszył w kierunku swojego pokoju. Gdy znalazł się w pomieszczeniu, zaczął jeszcze intensywniej myśleć. Przecież od tak nie wyskoczy z wiadomością, że Hao żyje. U Lyserga może to spowodować nagły wybuch złości i w najgorszym wypadku dołączy znowu do X-Laws. Tego Yoh nie chciał, więc jak na razie postanowił, że jeszcze raz wszystko dokładnie przemyśli i dopiero wyjawi prawdę. Jednak musiał się pospieszyć. Hao - zapewne - był już w drodze do Europy, a jego genialny plan przestał wydawać mu się aż taki wspaniały, jak przypuszczał.

    Tymczasem już prawie wszyscy siedzieli na Duchu Ognia. Tylko Ayame nie mogła przekonać Tsume do wejścia na ducha. Szarooka błagała wilka na wszelkie sposoby, niestety na marne. Tsume był nieugięty i ostrzegawczo powarkiwał na ognistego potwora.
    - Tsume, proszę.
    Wilk nieco złagodniał, gdy Ashigaka zeszła z Ducha Ognia i podeszła do niego. Pogłaskała go po karku, a jego wyraz pyska złagodniał.
    - Nie parzy. Obiecuję. - Ayame położyła dłoń na Duchu Ognia, aby przekonać Tsume, że się nie poparzy.
    - Ja to załatwię - mruknął Hao.
    Wyciągnął z kieszonki gwizdek i dmuchnął delikatnie. Nie wydał się z niego żaden dźwięk, jednak wilk coś usłyszał i wskoczył na Ducha Ognia.
    - Gwizdek z rogu jelenia - wyjaśnił długowsłosy, gdy Ayame usiadła obok niego. - Torak zrobił kiedyś podobny z kości pardwy i podarował go Renn, swojej przyjaciółce, aby w razie niebezpieczeństwa mogła wezwać Wilka*.
    - A jednak nie powiedziałeś mi wszystkiego.
    - Uznałem to za mało istotne - odparł Hao i rozkazał Duchowi Ognia wzbić się w powietrze.
    - Mnie to zaciekawiło. Wiesz coś jeszcze o Toraku? - zapytała z nadzieją, że Asakura przestanie zachowywać się ozięble w stosunku do niej.
    - Był świetnym myśliwym i potrafił doskonale tropić. Miał przy sobie Wilka i tak jak ty rozumiał jego mowę - odpowiedział Asakura. - Sporo też podróżował, ale za wiele na ten temat nie wiem. Ze starej pożółkłej księgi, której brakuje stron, nie za dużo się dowiesz. Zresztą podejrzewam, że ktoś celowo je wyrwał. No i nie czytałem dziennika twojego dziadka. Uznałem, że to osobista sprawa, skoro na pierwszej stronie napisał, cytuję: Mam nadzieję, że dostaniesz go w odpowiednim czasie, Ayame. Bądź silna, Hiroshi Ashigaka. Jestem okrutny, ale nie wścibski.
    Przez resztę podróży do Mediolanu nikt nie poruszył żadnego tematu. Hao uznał, że lepiej nic nie mówić, niż rozmawiać o niczym ważnym, a Ayame nie chciała po raz kolejny doprowadzić do napiętej sytuacji między nimi. Wolała, gdy Asakura był oschły, ale jednocześnie na swój sposób miły.

    Wylądowali na przedmieściach Mediolanu. Hao nie znosił zgiełku dużych miast, a na przestrzeni wieków większość pozornie niewielkich miejscowości rozrosło się do rozmiarów metropolii. Ludziom było wygodniej, ale nie zdawali sobie sprawy, że kiedyś ich działalność nie pozostawi po sobie nic dobrego.
    - Idę z Ayame na poszukiwania Hanagumi, a wy macie trzy godziny na rozejrzenie się po mieście - poinformował wszystkich swoich uczniów.
    Ayame trzymała Tsume na szelkach i smyczy, gdyż ludzie nie przywykli do wilków w dużych miastach, a już zwłaszcza biegających luzem. Wiedziała, że jej najwierniejszy towarzysz nie jest zadowolony z tego faktu, nie był przyzwyczajony do uwięzi. Jak każdy wilk najlepiej czuł się w lesie i źle znosił chodzenie na smyczy.
    Przez pierwszą godzinę chodził na marne. Hao tracił powoli cierpliwość i nawet zaczął pytać ludzi, czy nie widzieli trzech nastolatek z małą czarnoskórą dziewczynką. Niektóre napotkane osoby nie brały na poważnie Asakury i bezkarnie nabijały się z jego nieśmiertelnej pelerynki.
    - Mógłbyś założyć jakąś koszulę - powiedziała w końcu Ayame, gdy po raz kolejny ktoś znieważył Asakurę. - Chodź.
    Pociągnęła Asakurę za rękę w stronę sklepu z odzieżą. Nawet w stolicy światowej mody znajdzie się coś dla Hao. Poza tym Ashigaka bała się, że ktoś zapłonie niczym pochodnia, gdy rozdrażni piromana.
    W najbliższym sklepie z odzieżą Ayame zaczęła przeszukiwać dział z ubraniami męskimi, a Hao stał z miną skazańca obok niej. Wolałby w tym momencie być na miejscu Tsume i siedzieć przywiązany do ławki obok budynku.
    - Chyba mam coś idealnego dla ciebie - powiedziała, wyciągając w stronę Asakury czarną zapinaną koszulę.
    Ognisty szaman najchętniej podpaliłby koszulę, sklep i najlepiej cały Mediolan, jednak wzrok czarnowłosej mówił sam za siebie. Musiał wejść do przymierzalni i założyć na siebie znalezisko Ayame. Gdy wchodził za kotarę, nie mógł uwierzyć, że uległ jakiejś kobiecie.
    - Weź, wyglądam jak mój brat!
    - Naprawdę? Wyglądasz świetnie. Nawet się nie przebieraj - powiedziała z uśmiechem, a Hao mógłby przysiąc, że był to wredny i drwiący uśmieszek. - Bierzemy tą - dodała w stronę sprzedawcy.
    Zapłaciła za koszulę, a pelerynę i rękawiczki chłopaka spakowała do swojego plecaka. Wyszli ze sklepu, w którym byli zaledwie dziesięć minut, ale Hao mógłby się założyć, że trwało to o wiele dłużej.
    - Teraz lepiej. - Przyjrzała się Asakurze. - Hm...
    - Chyba obawiam się tego "hm".
    - Przesadzasz - odpowiedziała i wydobyła z kieszeni gumkę, którą związała włosy Hao w kitkę.
    - A nie mówiłem? Zmieniasz mój wygląd, zanim się obejrzę to będziesz próbowała zmienić mi charakter. Wszystkie kobiety są takie same.
    - Doszukujesz się teorii spiskowych. Prawie jak ci twoi wrogowie... Jak im tam było?
    Hao spojrzał na dziewczynę ostrzegawczo, a w jego oczach zapłonęły małe ogniki. Ayame zaśmiała się, tym razem nie odebrała zachowania szamana jako coś niebezpiecznego. Asakura łatwo się denerwował, przynajmniej ona umiała trafić w jego czułe punkty.
    - Dobrze, już dobrze. Nie patrz tak na mnie, bo temperatura wzrasta wokół nas o jakieś dwadzieścia stopni.
    Hao udał, że nic się nie stało. Nie da tej satysfakcji szarookiej, zwłaszcza że grała w jakieś swoje gierki, a jego reishi nie działało na nią, więc nawet nie mógł dowiedzieć się jaki jest jej cel.
     Postanowili pójść w stronę parku. Spędzili już sporo czasu na poszukiwania Hanagumi i Opacho, więc nie zaszkodziło pójść również tam. Nic nie mieli do stracenia.
    - Hao-sama! - usłyszeli przed sobą dziecięcy głosik, a ich oczom ukazała się mała murzynka, biegnąca w stronę bruneta z uśmiechem na buzi.
    - A gdzie Mattie, Marie i Kanna? - zapytał Hao, kiedy dziewczynka nieśmiało objęła jego nogę.
    - Tam. - Sześciolatka wskazała rączką w stronę ławki, niechętnie puszczając swojego mistrza.
    Ayame, Hao i Opacho poszli kierunku wskazanym przez małą. Hanagumi były tak pogrążone w rozmowie, że nie zauważyły Hao. Dopiero, gdy Asakura wymownie odchrząknął, skierowały swoje oczy w jego stronę.

    Yoh chodził zdenerwowany po swoim pokoju. Było już po dwudziestej, a on jeszcze nie zebrał się na powiedzenie prawdy, a jego plan podążenia za bratem wydawał się być coraz bardziej beznadziejny. Chciał jednocześnie pomóc Hao i mieć po swojej stronie przyjaciół. Nie wiedział, co ma robić. W końcu zebrał się w duchu, odganiając strach i postanowił zejść do salonu, w którym siedzieli wszyscy.
    - O co chodzi? - zapytał Ren. - Podobno miałeś coś ważnego do powiedzenia.
    Yoh stał od kilku minut w wejściu do salonu, zastanawiając się jak delikatnie przekazać im wiadomość.
    - I nadal mam - odpowiedział Yoh. - Bo widzicie...
    - Streszczaj się - ponaglił zirytowany Tao.
    - Pamiętacie naszą rozmowę o Hao? Że mógł przeżyć?
    - Yhym - przytaknął Manta. - Chyba nie chcesz powiedzieć, że Hao...
    Właściciel mandarynkowych słuchwek nie odpowiedział. Przytaknął tylko, gdyż wiedział, co Oyamada chciał powiedzieć. Był mu wdzięczny, że sam nie musiał tego mówić. Owszem, cieszył się, ale trudno mu było mówić o tym, zwłaszcza przy ludziach, którzy pomogli mu powstrzymać brata przed wybiciem ludzkości.
    Lyserg nie powiedział nic. Siedział nieruchomo na swoim miejscu, trzymając szklankę soku w dłoni. Natomiast Chocolove biegał po całym domu i krzyczał panicznie, że świat jest niesprawiedliwy i niedługo wszyscy zginą, bo psychopatyczny piroman jest na wolności. Reszta przyjęła wiadomość raczej spokojnie, chociaż atmosfera w pomieszczeniu stała się nieco napięta.
    - Od jak dawna wiesz? - zapytał beznamiętnie Diethel.
    - Od niedawna.
    - To morderca! - zawołał Choco.
    Ren przywalił pięścią komikowi w głowę. Nie zamierzał słuchać tego, co wykrzykiwał przestraszony szaman, zwłaszcza że rodziny się nie wybiera. Sam coś o tym wiedział.
    - Nie przeczę, że jest mordercą, ale to nadal mój brat. Jeden, jedyny brat.
    - Czy ty chcesz mu pomagać? - wycedził przez zęby Diethel, wymawiając każde słowo osobno.
    Yoh milczał.
    - A więc jednak - mruknął Lyserg.
    Asakura nadal milczał. Wiedział, że Lys ma wybuchowy charakter i przypuszczał, że gdy tylko usłyszy o Hao, wścieknie się. Jednak Diethel wydawał się być opanowany, spokojny. Tyle przeszedł, pomścił rodziców, a teraz okazało się, że jego wróg żyje.
    - Rozumiem, że się nie dowiem. - Diethel skierował się do drzwi. - Jak będziesz wiedział, co z tym zrobić, to znajdziesz mnie.
    - Czekaj. - Yoh złapał Lyserga za ramię. - A jeśli powiedziałbym, że chcę go zrozumieć i odnaleźć w nim dobro? Czy to coś zmieni?
    Diethel wrócił na swoje miejsce, czekając aż Yoh coś jeszcze powie.
    - Zbyt wiele mam do stracenia, gdy pozwolę mu odejść. Straciłem brata już dwa razy, trzeci raz nie chcę. Nie oczekuję waszej pomocy. Oczekuję tylko waszego zrozumienia.
    Diethel wpatrywał się w Yoh. Jego przyjaciel nigdy wcześniej nie odczuwał straty Hao w taki sposób, ale przez trzynaście lat nie wiedział, że ma brata. A później tyle przeszedł i czuł się winny za śmierć brata, a on... A on chciał wyjść i zostawić go z tym. Czy mógł to zrobić Yoh? Nie mógł, zwłaszcza że wiedział jak to jest stracić kogoś ważnego.
    - Yoh - zaczął cicho - rozumiem cię. Zostanę i jeśli będę musiał, to pomogę.
    - Dziękuję - Asakura uśmiechnął się delikatnie. - Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
    - Skoro mamy wszystko obgadane, to dzwonię do Air Tao - powiedział Ren.
    - Słucham? - zapytał Yoh.
    - Chyba chcesz znaleźć pana Gwiazdeczkę, zgadza się?
    - Ale... - Tego Yoh się nie spodziewał. Nawet nie musiał nic mówić, a przyjaciele już planowali za niego jak odnajdą Hao. A przecież nie mieli z ognistym szamanem nic wspólnego, większość z nich chciała go zabić.
    - Jesteśmy z tobą, prawda? - Ren spojrzał znacząco na wszystkich.
    - Oczywiście. Zawsze z tobą, mistrzu Yoh!
    - Racja - przyznał Horokeu, a wszyscy zgodnie pokiwali głowami.

    - Nichrom, gdzie widziałeś ostatnio tę kobietę? - zapytał Hao, gdy wszyscy zebrali się w umówionym miejscu.
    - To było w pobliżu przedmieść Mediolanu. Wchodziła do domu - odparł szatyn.
    - Śledziłeś ją?
    - Nie, przechodziłem tamtędy i mój wzrok przykuł jej tatuaż - wyjaśnił Nichrom.
    - W takim razie idziesz ze mną, Ayame i Opacho, a reszta zostaje tutaj - powiedział Hao. - Jeśli kogoś będzie brakowało, gdy wrócę, to dalej lecę bez tej osoby. Czy to jasne?
    Wszyscy zgodnie pokiwali głowami, więc Hao odwrócił się, aby podążyć za Nichromem. Tsume zaszczekał, aby nie zapominali o nim i podreptał za wyznaczoną przez Asakurę grupą.
    Gdy znaleźli się na miejscu, Ayame podeszła do drzwi domu. Zapukała delikatnie. Po dłuższej chwili otworzyła jej na oko czterdziestoletnia kobieta.
    - Chodząca z duchami - szepnęła, gdy ujrzała szarooką.

***

*Wilk z dużej litery, gdyż to była jednocześnie nazwa gatunku jak i imię zwierzęcia.

~*~

Rozdział był dłuższy niż zazwyczaj. Powiedzmy, że mała rekompensata za moje opóźnienia. :)
Kolejny będzie za tydzień, obiecuję. Nawet postaram się na sobotę. ^^ No i głupio mi, że tyle musieliście czekać na ten rozdział, więc kolejny chcę dać w terminie i jakościowo lepszy od tego.
Czekam na opinie. :)
Do następnego!