Zapraszam na rozdział i życzę miłego czytania. :)
~*~
Hao stał spokojnie obok fontanny, czekając na wszystkich. Miał nadzieję, że nikt się nie spóźni. Tak, biada temu, kto nie przyjdzie na czas. A on akurat dotrzymywał słowa.
Spojrzał na zniecierpliwioną Ayame, która siedziała na brzegu fontanny. Bawiła się figurką Wilka, oglądając go z każdej strony. Nadal nie wiedziała jaka była rola rzeźby w jej historii. Na pewno było coś, czego jeszcze nie wiedziała, ale nie znała całej prawdy. Możliwe, że ci, których pytała nie wiedzieli wszystkiego. Tylko teraz zadawała sobie pytanie: Kto zna całą prawdę? Oczywiście wykluczyła rodziców i babcię, bo oni nie chcieli jej powiedzieć zbyt wielu rzeczy. Nawet o Toraku, a przecież był jej przodkiem i miała prawo wiedzieć o nim wszystko, jednak oni mieli odmienne zdanie.
Schowała figurkę do pudełka, które następnie ukryła na dnie plecaka. Zasuwając suwak, spojrzała w górę, spotykając czarne tęczówki Hao. Uśmiechnęła się do niego lekko, po czym wstała z murku.
- Coś się stało? - zapytał zaskoczony Hao, gdy Ayame przytuliła się do niego.
- Nie, nic - odparła, wdychając zapach długowłosego. - Muszę mieć powód, żeby się przytulić?
- Nie wiem - wymamrotał cicho, zastanawiając się jakim cudem taka sytuacja wprawiła go w osłupienie. Uśmiechnął się niepewnie, delikatnie odwzajemniając gest Ayame. Coraz bardziej go zaskakiwała, raczej w pozytywnym sensie. Czasami robiła coś, czego najmniej się w danej chwili spodziewał, co czyniło ją nieprzewidywalną. I wyjątkową na swój sposób.
Tsume przyglądał się tej scenie w zaciekawieniu. Jego Wilcza Siostra wiele razy przytulała się do tego szamana, jednak tym razem poczuł coś innego. Wtedy Ayame przytulała Hao, gdy chciała okazać swoją wdzięczność za pomoc, a teraz szarooka zrobiła to ze strachu. Tsume był wilkiem i bardzo dobrze rozróżniał uczucia towarzyszące ludziom. Od Ayame czuł strach i gdzieś głębiej zagubione uczucie ciepła i miłości.
Ashigaka puściła Hao i uśmiechnęła się do niego pogodnie, odganiając myśli, w których przeczuwała, że tylko rozczaruje się w Death Valley. Jeśli tam wszystko się wyjaśni, to wrócą do Japonii, a jeśli nie - również powinna zdecydować się na powrót. Nie będzie przeszukiwać świata, tylko zmusi rodzinę do mówienia. Nie da sobie w kaszę dmuchać. Nie wygląda na taką, co da sobie wcisnąć byle jaką historyjkę. Sporo już wiedziała i teraz musiała tylko rozwiązać łamigłówkę, dopasowując każdy szczegół.
Westchnęła. W Death Valley spotka się z Durrain. Nie wiedziała czego się spodziewać po kobiecie, której nie znała. Jedno było pewne - to ona pomogła jej zrozumieć kilka rzeczy w liście, znalezionym w pudełku wraz z rzeczami po Toraku. Od dnia, w którym je otrzymała, były dla niej jednymi z najważniejszych elementów układanki. Czuła też, że lata świetności tych rzeczy jeszcze nie minęły i na pewno znajdą zastosowanie w jej życiu. I to niedługo.
- Już jesteśmy, braciszku. - Hao usłyszał pogodny głos Yoh. Z wyrazu twarzy bliźniaka wyczytał, że coś się stało. Nawet nie musiał słyszeć jego myśli. - Nie uwierzysz.
- W co takiego, Yoh? - zapytał długowłosy Asakura, siląc się na miły ton, bowiem przeczuwał, że nie będzie zadowolony z relacji bliźniaka.
- Peyote rozzłościł Annę i puściły jej nerwy- odparł.
- Nawet nie wiesz jak fajnie poleciał! - ekscytował się Horokeu.
- Od kiedy możesz bić moich uczniów? - zapytał Hao, unosząc jedną brew do góry.
- A co, też chcesz dostać? - W oczach Kyouyamy pojawił się niebezpieczny błysk.
- Anno, daj spokój. Kłócił się z tobą nie będę, bo nie mam czasu na takie głupoty - powiedział Władca Ognia. Chciał jak najszybciej zakończyć tę chorą sytuację, bo nie miał ochoty kłócić się z Itako w nieskończoność. - Poza tym ja nie oddam kobiecie.
- Mam to uznać za komplement? - zapytała blondynka.
- Jeśli cię to usatysfakcjonuje, to proszę bardzo.
Yoh patrzył to na Annę, to na Hao. To była jedna z milszych potyczek słownych między jego bratem a Kyouyamą. Nie czuł się dobrze, widząc, że dwie osoby, które były dla niego najważniejsze, żywiły do siebie jakąś urazę. Miał nadzieję, że im to minie i jeszcze będą się z tego kiedyś śmiać.
W ciągu kolejnych dziesięciu minut zaczęli się schodzić uczniowie Hao, jednak nigdzie nie było śladu po Peyote. Według obliczeń długowłosego Asakury zostało mu jeszcze pięć minut, ale jeśli nie zjawi się na czas, odlecą bez niego. Hao czuł przywiązanie do uczniów, chociaż w pewnym sensie większość z nich była dla niego jak ktoś zupełnie obcy. Czuł się jak idol, otoczony przez podziwiających go fanów. Widział w większości uczniów silnych szamanów, okazujących mu szacunek w obawie o własne życie. Przecież on im ufał, a oni nadal nie byli swobodni w rozmowie z nim. Zawsze było „Mistrzu Hao” albo „Hao-sama”, a nie tylko „Hao”. Kilku popleczników zwracała się do niego tylko po imieniu i nie przeszkadzało mu to. Może kiedyś ukarałby ich za taką zuchwałość, ale teraz nie widział takiej opcji, zwłaszcza że większość uczniów uważał za dobrych znajomych. Spędził z nimi tyle czasu i zdążył się do nich przyzwyczaić.
W oddali zauważył Peyote, który szedł wolnym krokiem, trzymając się za policzek. Widocznie Anna dała mu popalić i nauczy się, że blondynki się nie denerwuje.
Tymczasem Koshi i Kamashiro zaczęli składać się ze swoim sprzętem. Po najedzeniu się postanowili trochę pograć dla przechodniów. A żeby mieć z tego jakiś zysk to przed sobą położyli pusty futerał, w którym teraz znajdowało się dwadzieścia peso meksykańskich. Widocznie znalazł się ktoś, kto chciał ich posłuchać. Ba, nawet nagrodzić w formie pieniężnej.
Po kilkugodzinnym locie Duch Ognia wylądował w Kalifornii. Znajdowali się kilka kilometrów od Deatch Valley, gdyż Hao uznał, że składanie wizyty późnym wieczorem jest nie na miejscu. Postanowił rozbić obóz, a jutro razem z Ayame wybierze się do Durrain, aby z nią porozmawiać.
- O, śpiąca królewna się obudziła - powiedział Hao, widząc, że Ashigaka przebudziła się, gdy wziął ją na ręce, aby przenieść do prowizorycznego obozu, rozbitego w oazie.
- To jakaś ukryta aluzja? - zapytała Ayame, wtulając się w szamana po raz drugi tego samego dnia.
Hao nic nie odpowiedział. Nawet nie wiedział, co mógłby powiedzieć w tej sytuacji. Czuł się nieswojo, gdy wszyscy przyjaciele Yoh patrzyli na niego z głupimi uśmieszkami. Zdecydowanie za dużo sobie wyobrażali ostatnio, ale na szczęście nic nie mówili, co oznaczało, że w dalszym ciągu się go obawiają. Przynajmniej w niewielkim stopniu, zważając na fakt, iż dalej żyje i powstał niczym feniks z popiołu.
Hao postawił szarooką na ziemi. Dziewczyna przeciągnęła się, aby rozprostować kości. Rozejrzała się dokładnie wokół siebie, dostrzegając rozciągającą się przed nią pustynię piaskowo-żwirową. Była już w Kalifornii. Dobrze zrobiła ubierając się w bluzkę na krótki rękaw i krótkie jeansowe spodenki, bo akurat słońce było jeszcze dość wysoko nad ziemią, a w temperatura powietrza osiągnęła co najmniej 40°C.
Następnego dnia panował wszechogarniający upał, a miły, chłodny cień w oazie zachęcał do dłuższego zatrzymania się. Jednakże Ayame musiała zignorować fakt, że słońce paliło wszystko, co nie znajdowało się w zacienionych miejscach. Nie mogła w nieskończoność odkładać wizyty u Durrain, a w taką pogodę było to prawdopodobne.
Ayame wyciągnęła notes z plecaka i zaczęła go kartkować.
- Lyserg, gdzie dokładnie jesteśmy? - zapytała.
Różdżkarz wyciągnął mapę i skupił się. Kryształowe wahadełko wirowało przez chwilę nad Ameryką Północną, by po chwili zatrzymać się na jednym punkcie.
- Park Narodowy Death Valley w Kalifornii. Oaza na piaszczysto-żwirowej pustyni Mojave niedaleko Indian Village - poinformował Diethel.
- Dziękuję. I dokładnie o takie informacje mi chodziło. - Uśmiechnęła się Ayame. - Hao, idziesz ze mną do Durrain? - zapytała. - Właściwie i tak pójdziesz, ale zapytać wypada.
- Aż taki przewidywalny jestem? Chyba muszę coś zmienić. - Zaśmiał się Hao. - Zostańcie tu i róbcie co chcecie, ale nigdzie mi stąd nie iść. Jak wrócę, to polecimy do Los Angeles.
Jun i Hanagumi uśmiechnęły się. Ren pokręcił głową z politowaniem, już znał ten uśmieszek doshi. Jakby jego siostra miała mało ubrań.
Asakura postanowił, że korzystnej będzie polecieć do Durrain. W palącym słońcu szliby co najmniej godzinę, a droga dłużyłaby im się w nieskończoność. Na nieszczęście mogłyby do tego dojść zawroty głowy i fatamorgana, dlatego po kilkunastominutowym locie byli już w Indian Village. Według wskazówek z notesu dziadka Ayame mieli odnaleźć tam dom kobiety. Zapiski były dość stare i Ayame miała nadzieję, że nie zmieniła miejsca zamieszkania. Po kilku minutach znaleźli się przed małym, drewnianym domem.
Zapukali.
Drzwi otworzyła im stara kobieta, o ciemnych włosach wyraźnie poprzeplatanych siwizną. Na twarzy miała wiele zmarszczek wokół oczu i ust. Nie wyglądała na schorowaną staruszkę, jednak ząb czasu zostawił u niej wyraźne zmiany.
- Witajcie. - Uśmiechnęła się. - Wiedziałam, że kiedyś do mnie zawitasz.
- Durrain, mam rację? - zapytała Ayame.
- Tak. Wejdźcie. - Przepuściła ich w drzwiach. Chwilę później zaprowadziła ich do niewielkiego pomieszczenia, które było połączeniem salonu, kuchni i jadalni. Usiedli na małej sofie, a Durrain w wiklinowym fotelu. Tsume zajął miejsce pod ścianą, z którego miał dobry widok na wszystko, co działo się w pomieszczeniu. Jego bystre, bursztynowe oczy śledziły nawet najmniejszy ruch każdej z osób.
- Kiedyś myślałam, że nie można mieszkać w Rezerwatach i Parkach Narodowych - powiedziała Ayame, przerywając ciszę.
- To prawda, ale ja się opiekuję Death Valley. Ludzie uważają mnie za zdziwaczałą starszą panią, a ja tylko kocham ten park. Wbrew pozorom da się tu przeżyć. Wystarczy tylko być z naturą blisko - odparła Durrain. - Ale przyszłaś tu raczej żeby porozmawiać o tobie, a nie o mnie. - Przerwała i po chwili kontynuowała: - Mam nadzieję, że Nastalia przekazała ci pudełko i mniej więcej wiesz, kim jesteś.
- Tak, ale to nadal za mało - powiedziała.
- Kochana, Torak też wiedział mało, gdy stanął przed tym samym wyzwaniem, co ty. Zanim ojciec powiedział mu o Pożeraczach Dusz, zaatakował go demon w ciele niedźwiedzia. Uszli z życiem za pierwszym razem, ale ojciec Toraka był już bliski odejścia na drugi świat. Przekazał synowi tylko swój nóż, ten, który ty teraz masz, i kazał mu uciekać, zanim niedźwiedź wróci. To nie było łatwe zostawić ojca, zwłaszcza, że Torak miał tylko dwanaście lat. Pożegnał syna słowami: „Mam nadzieję, że nie znienawidzisz mnie za to” - opowiedziała Durrain. - Wtedy nawet Torak nie wiedział, o co chodzi. Z czasem sam odkrył prawdę.
- No tak, ale ja nawet nie wiem, co się tak naprawdę stało w epoce kamiennej - westchnęła Ayame.
- To nic nie zmienia. Wręcz przeciwnie. To czyni twoją przygodę jeszcze ciekawszą. Nie zrażaj się tak łatwo, bo musisz sobie sama poradzić z większością spraw. Masz przy sobie wiele osób, które ci pomogą.
- Rozumiem, że sama mam się dowiedzieć reszty za pomocą prób i błędów, tak? - zapytała zawiedziona.
- Zgadza się.
Durrain była dość tajemnicza i Ayame wracała do oazy praktycznie z niczym. Wiedziała troszkę więcej, ale nie za wiele. Durrain dała jej niemal same rady, żadnych informacji, które mogłaby wykorzystać w praktyce. Musiała być zdana na siebie w większości wyborów. Tak też myślała od samego początku, ale miała nadzieję, że chociaż trochę się jeszcze dowie.
Hao przyglądał się ukradkiem szarookiej, specjalnie spowalniając lot na Duchu Ognia. Chciał dać dziewczynie nieco więcej czasu na pozbieranie się i poukładanie sobie wszystkiego. Chciał również pomóc jej bardziej, ale nie mógł zdradzić tego, co było jej zapisane w gwiazdach. Starał się mimo wszystko pokierować życiem Ayame, stawiając drogowskazy na jej drodze, aby nie spełnił się jeden z gorszych scenariuszy.
Na twarzy Ashigaki malowała się niepewność i zawód. Nie zazdrościł jej ani trochę - ciągle dostawała więcej pytań, niż odpowiedzi, była zwodzona przez rodzinę i niejednokrotnie okłamywana. Może dlatego czuł do niej takie przywiązanie? Chociaż była całkiem inna i miała odmienne poglądy, to jednak była mu bliższa niż ktokolwiek na świecie.
~*~
Wiem, zbyt długie to nie było, ale jak na powrót, to mam nadzieję, że w miarę treściwe. W zasadzie cieszę się, że udało mi się skończyć ten rozdział przed końcem października. I tak od września pluję sobie w brodę i ostrzę widły na samą siebie, żeby pogonić się w końcu do roboty.
I od teraz przewiduję jeden lub dwa rozdziały miesięcznie. Zależy od czasu i chęci. Chęci się znajdą, gorzej może być z czasem. :/ W każdym bądź razie teraz zjazdy na studiach mam co drugi tydzień, więc może mi się uda. :) Kolejny rozdział przewiduję w albo w drugi, albo w czwarty weekend listopada. Ewentualnie w oba te weekendy. :)
Liczę, że jeszcze ktoś tu na mnie czekał i oceni w komentarzu ten rozdział. :)
Do następnego! :3